Jak wielu pismaków znajduję szczególne upodobanie w wyśmiewaniu i kpiarstwie. Cierpię też na chorobę, którą pięknie zdiagnozował kiedyś pewien Niemiec: Ich bin der Geist, der stets verneint *. Czyli przekładając na nasze: Jestem duchem wiecznego przeczenia

W szczególności czerpię perwersyjną przyjemność z głoszenia poglądów niezgodnych z polityką macierzystej redakcji, co ostatnio praktykowałem przed wyborami prezydenta. Na redakcyjnych kolegiach krytykowałem poparcie, jakiego "Gazeta Wyborcza" udzieliła Bronisławowi Komorowskiemu. Uznawałem go za kandydata tak mało inspirującego, że w ogóle nie poszedłem głosować.

Dlatego wizyta prezydenta w Waszyngtonie, którą przyszło mi oglądać z bliska, jest moim osobistym dramatem. Bardzo chciałbym coś wykpić, niestety muszę przyznać, że Komorowski wypadł znakomicie, do tego stopnia, że momentami, ku własnemu przerażeniu, odczuwałem rodzaj dumy, że mam takiego prezydenta. Piszę o tym ze wstydem przed sobą samym i srogimi czytelnikami, którzy niechybnie okrzykną mnie cynglem Michnika.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze