Kiedy odbierał Nobla, miał dystans wobec tych wszystkich ceremoniałów, sławy, dziennikarzy. Po wykładzie noblowskim pojechaliśmy na big maca do McDonalda - opowiada prof. Aleksander Fiut.

Donata Subbotko: W niedzielę 7. rocznica śmierci Czesława Miłosza. Myśli pan, że Rok Miłosza pomoże mu się wyłonić z czyśćca?

Prof. Aleksander Fiut: To jest pytanie. Że się w nim znajdzie, przewidywał już w Sztokholmie podczas odbierania Nobla. Mówił, że po śmierci publiczność jednym kopnięciem strąci go w limbo i nie wiadomo, czy on z tego wychynie.

Towarzyszył mu pan, gdy odbierał Nobla. Dzisiaj wiemy, że prywatnie był to dla niego trudny czas.

- Nie okazywał tego. Po wykładzie noblowskim pojechaliśmy na big maca do McDonalda - samochodem ozdobionym flagami Akademii Królewskiej. Potem wytworna pani w uniformie, kierowca tego samochodu, poprosiła Miłosza, żeby - bagatela - na tomie szwedzkiego wydania jego poezji pod każdym wierszem napisał miejsce i rok napisania utworu. I on zadał sobie ten trud. Spędziliśmy nad tym z półtorej godziny, domyślając się, który wiersz jest który. On każdego człowieka szanował i traktował poważnie. W Sztokholmie - ogromnie już zmęczony - siedział w hotelu do późnej nocy i odpisywał starannie na każdy list, który wówczas otrzymał.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Michał Olszewski poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze