- Myślałam, że się wygłupiasz - powiedziała mi niedawno bliska koleżanka. - Ale im dłużej cię znam, tym coraz wyraźniej widzę, że ty naprawdę jesteś pesymistką! - w jej głosie pobrzmiewało niedowierzanie.
No więc jestem. Choć, trzeba przyznać, nie jest łatwo przyznać się do tego w świecie zdominowanym przez imperatyw pozytywnego myślenia.
Kiedy Norman Vincent Peale, protestancki pastor i kaznodzieja, w 1952 roku wydał książkę "Moc pozytywnego myślenia", przez 186 tygodni utrzymywała się na szczycie bestsellerów "New York Times'a". Sprzedano jej 5 mln egzemplarzy. Z tą jednak chwilą pesymizm musiał zejść do podziemia. Mentalna smuga cienia stała się wstydliwa niczym brud za paznokciami, a publiczne przyznanie się do naturalnego sceptycyzmu zaczęło być wyznaniem na miarę obyczajowego coming outu. Pesymiści zaczęli być terapeutyzowani, a ci, którzy nie dali się pozytywnie znaturalizować, przechodzili leczenie farmakologiczne.
Wszystkie komentarze