- Przede wszystkim dziękuję Bogu, ponieważ to Jego podziwiam. W swojej łasce dał mi możliwości, które nie są ani moją, ani innych zasługą - gdy Matthew McConaughey rozpoczynał swoją oscarową przemowę, publiczności w Kodak Theatre z lekka opadła szczęka.
Nie, nie dlatego, że złotą statuetkę odbierał niedawny król głupawych komedii romantycznych - rola chorego na AIDS kowboja, dla której przeszedł fizyczną przemianę, została wręcz skrojona pod gusta członków Akademii, więc był pewniakiem do nagrody za główną rolę męską. Dużo bardziej niespodziewane było to, że za Oscara podziękował nie agentowi i producentom, tylko właśnie Bogu. Oraz rodzinie i sobie, ale to już mieściło się w standardzie.
Wszystkie komentarze