Krętymi drogami idzie myśl Radosława Rychcika - wydaje się, że najmniej interesuje go Wyspiański. "Wyzwolenie" wychyla się tu od czasu do czasu zza lawiny pomysłów i tematów.
Rychcik umieścił „Wyzwolenie” w klasie szkolnej. Współczesnej, polskiej, ale też jakby trochę amerykańskiej (w jakiej polskiej klasie są wiatraki pod sufitem?). Zaczyna się tak: nauczyciel (Rafał Dziwisz) opowiada uczniom o obozach zagłady, uświadamia im, że wojna to też smród palonych ciał, a ci, co twierdzą, że nic nie wiedzieli – kłamią.
Jako ilustracja – wyświetlane obok tablicy zdjęcia z obozów. Młodzież siedzi do nas tyłem, więc nie widzimy reakcji, ale nie wydaje się przesadnie wstrząśnięta. W przygaszonym świetle do klasy niespodziewanie wchodzi gromadka w obozowych pasiakach, spogląda na widzów. Po co? Żeby przypomnieć o historii, która może powrócić? Ale żeby takim grubym chwytem?
Wszystkie komentarze