Wy, którzy narzekacie na szesnastce miejsce Jana Szymańskiego na lodowym torze igrzysk w Pjongczang! Ci, którzy odchodzicie od telewizorów z machnięciem ręką i słowem "słabo"! Naprawdę tak szybko zapomnieliście o czasach, gdy zimowe igrzyska były zabawą innych?
Na lekcji ZPT (Zajęcia Praktyczno-Techniczne) w czwartej klasie podstawówki nauczyciel pozwolił nam na śnieżącym telewizorze obejrzeć transmisję z narciarstwa alpejskiego igrzysk w Sarajewie. Szedł slalom specjalny, startowały siostry Tlałkówny. „Z szansami”. Usiedliśmy przed ekranem, by rozpocząć tym samym odprawiany co cztery lata zimowy rytuał upewniania się, w jaki sposób z naszej jedynej szansy medalowej nic nie wyjdzie. Wtedy jasnym było, iż Polska jedzie na zimowe igrzyska po medal, którego i tak nie wywalczy. Bo albo skoczkowi Piotrowi Fijasowi źle powieje, albo siostry Tlałkówny miną bramkę na trasie slalomu, albo panczenistka Erwina Ryś-Ferens źle wejdzie w wiraż, albo wreszcie sędziowie skrzywdzą naszego łyżwiarza figurowego Grzegorza Filipowskiego w programie dowolnym solistów. Ja w każdym razie przywykłem do takiego oglądania igrzysk.
Wszystkie komentarze