Czy 250 godzin pracy w miesiącu – czyli osiem dziennie, siedem dni w tygodniu, przez 31 dni w miesiącu – wystarczy ratownikowi medycznemu, żeby zarobić na życie?
Ile darmowych staży można odbyć, by dostać wymarzoną pracę w korporacji?
Jak zredukować potrzeby żywieniowe, żeby pracować w kulturze?
Na te i inne pytania odpowiada Kamil Fejfer w książce „Zawód”, która jest podróżą po obrzydliwościach polskiego rynku pracy.
„Zawód” to zbiór prawdziwych historii o tym, co znaczy pracować w Polsce. To nie jest lewicowe porno w stylu Kena Loacha – główni bohaterowie nie umierają, nie lądują na ulicy, a ich dzieci nie trafiają do bidula. Fejfer opisuje realia rodzimego rynku pracy przez historie ludzi najzwyklejszych – takich, jakich w Polsce miliony. Są z normalnych rodzin, poszli na studia, uczyli się języków.
Zrobili, co trzeba, a mimo to ledwo dożywają do pierwszego. Żyją nieustannie z nożem na gardle, chronicznie niewyspani, w rzeczywistości bezpłatnych staży, podwójnych zmian, setek nadgodzin i ciągłego upominania się o należną wypłatę.
Jest historia psycholożki, która ma więcej dyplomów i wyróżnień, niż może unieść, która na słuchawce w bankowym biurze obsługi klienta ledwo wiąże koniec z końcem. Tłumacza, który od lat nie miał płatnego urlopu, bo nigdy nie dostał umowy o pracę. Ratownika medycznego, który codziennie na dwie zmiany ratuje ludzkie życie, a wyciąga z tego dwie trzecie średniej krajowej.
Wszystkich ich łączy pogoń za „normalnym” życiem. Takim, w którym po pracy w końcu znajdą chwilę dla siebie, raz na jakiś czas wybiorą się do kina, kupią ciuch i nie będą musieli się martwić, czy uzbierają w tym miesiącu na czynsz. To książka o małych marzeniach i skromnych aspiracjach, które nie mają szans na realizację w krainie elastyczności i niskich kosztów pracy.
Fejfer nie pisze o błędach transformacji, źle skonstruowanych ustawach czy bzdurnych ideologiach dominujących w polskiej debacie publicznej. Nie podaje danych dotyczących nierówności, realnych płac i warunków mieszkaniowych. Ogranicza się do pokazania ich najbardziej namacalnych efektów.
Przeczytaj też: Huta Zawiercie załodze płaci szklankami, ale prezes się nie boi. "On jest radnym, a my bezradnymi"
„Zawód”, podobnie jak „To nie jest kraj dla pracowników” Rafała Wosia pokazuje, że przez niemal 30 lat wolności zbudowaliśmy w Polsce kraj dziadów. Dziadostwo to widać najwyraźniej właśnie wtedy, gdy wszystkie słupki i krzywe tak mocno wyrywają w górę.
Mimo lat makroekonomicznych eksplozji zachwytów nadal niemal nikt nad Wisłą nie jest w stanie pracą uzyskać minimum godności.
Błąd leży w statystykach, które nie pokazują prawdy, a ją zasłaniają. W skali kraju mamy 7-procentowe bezrobocie, ale w Ełku czy w Radomiu sięga ono już 15 proc. Średnia płaca w Polsce to wygodne 4,5 tys., ale taką kwotę osiąga 30 proc. pracujących - bo połowa dostaje mniej niż 2650 zł (oczywiście brutto).
Pół miliona Polek i Polaków nie zobaczy w przyszłości nawet złotówki emerytury. Nie mogą pójść do lekarza, bo na umowie o dzieło są pozbawieni jakiegokolwiek społecznego zabezpieczenia.
Kolejne półtora miliona nie dostanie w życiu ani jednego dnia płatnego urlopu, bo ma umowę-zlecenie.
15 proc. zatrudnionych to tzw. pracujący biedni, czyli ludzie, którzy mimo pracy w pełnym wymiarze godzin nie są w stanie za swoją pensję zaspokoić podstawowych potrzeb.
Połowa przedsiębiorców w Polsce to przedsiębiorcy z przymusu – Polska to kraj sprzątaczek na działalności gospodarczej i ochroniarzy z własną firmą.
Jednocześnie jesteśmy jednym z najwięcej pracujących narodów na świecie (drugim w Europie po Grecji), a produktywność naszej pracy rośnie w ostatnich latach najszybciej w OECD (organizacji skupiającej 35 najbardziej rozwiniętych gospodarek świata).
Przeczytaj też: Renegat, pijak, ćpun. Tylko on miał odwagę
Ludziom z czasem się poprawia, ale zdecydowanie wolniej, niż powinno, bo odkąd nastała w Polsce demokracja, z owoców ciągłego wzrostu najbardziej cieszą się nieliczni.
Tego akurat można dowieść statystycznie - od 1995 do 2015 r. udział płac w PKB spadł o blisko 11 pkt proc., podczas gdy w tym samym czasie na terenie całej UE spadł średnio o 1 pkt proc. Obecnie płace stanowią w Polsce ok. 46 proc. PKB, a średnia europejska to 56 proc.
Innymi słowy, choć Polska od lat wytwarza coraz więcej bogactwa, to coraz mniejsza jego część trafia do pracowników. To błąd systemowy, który tworzy całe zastępy ludzi sfrustrowanych, zmęczonych i wściekłych.
Takich, którzy nie mają już nic do stracenia – i płacimy za to właśnie polityczną cenę.
***
Szymon Grela (1989) - socjolog, absolwent Goldsmiths, University of London i University of Cambridge. Współpracownik OKO.press i „Res Publiki Nowej” i Fundacji Kaleckiego.
Wszystkie komentarze
Mam znajomego, mała firma produkcyjna działająca ponad 10 lat, zatrudnia fachowców - spawaczy, szlifierzy, monterów wod-kan itp.
Od pół roku nie może znaleźć dwóch spawaczy na wakaty. Na ogłoszenie odpowiada 5, po usłyszeniu warunków żaden już nie wraca.
I gość "nie wie co się dzieje"... i teraz szuka Ukraińców.
w Korei Południowej podobno ludzie z doktoratami robią kursy spawacza - żeby się wyrwać; choć oni to chyba próbują na tego spawacza do USA albo Australii.
Tak się robi wszędzie. Myślą, że tanim Ukraińcem zalepią dziury.
Nie zrobiłam żadnych bezpłatnych praktyk. I w ogóle zrobiłam ich dwie na studiach: raz 2 miesiące, raz pół roku. Po obronie od razu na etat. Nie miałam żadnych znajomości, miałam tylko swój dorobek.
I zarabiam tyle, że do pierwszego wystarcza.