Agata Czarnacka (1981) - filolożka polityka, feministka, publicystka. Prowadzi "Grand Central. Blog o demokracji" w serwisie Polityka.
To ten jeden jedyny dzień w miesiącu, kiedy masz pewność, że ten facet, który rzeczywiście podejmuje decyzje, nie może mnie nie usłyszeć. Wleczesz się więc na Krakowskie Przedmieście i zaczynasz skandować swoje hasło. Obok ciebie inni, którym też coś kazało tu przyjść: fatalne potraktowanie Tuska, wymóg recepty na antykoncepcję awaryjną, inwigilacja, zniszczenie rządów prawa. Wtedy z podkręconych głośników zagłusza cię "Zdrowaś, Mario”.
Większość współobywateli ma to gdzieś. I nie wiesz, może rzeczywiście zwariowałeś, może inni w grze o życiowy los wyciągnęli dłuższą zapałkę albo z góry skreślają jakiekolwiek szanse na zmianę. Może są źli, zagubieni, ulegają wciąż żywemu w Polsce zakazowi zakłócania ceremonii religijnych, więc dla nich ktoś, kto przychodzi na Krakowskie Przedmieście z białą różą, antypaństwowym okrzykiem lub siada na bruku, budzi odruchową niechęć. Może wychowali się w cieniu dzwonnicy, a może mają tę “mentalność folwarczną” i tak naprawdę cieszą się, że znowu mają cara?
Nie wiesz. Ty się nie cieszysz, bo twoja przestrzeń wolnego życia, nad którym nie trzeba było się za bardzo zastanawiać, się kurczy. Wszystko cię wkurza i nie umiesz siedzieć z założonymi rękoma. Tu nie chodzi o jedną rzecz – choć konkretów jest wiele, wyrażają je skandowane hasła i napisy na transparentach.
Ale miesięcznice budzą takie emocje z innego powodu – są spektaklem, w którym odbija się całe zło dzisiejszej władzy.
Sprawowanie władzy wynika z tego, że ktoś ją uznał. W systemie demokratycznym uznanie wynika z wyborów, trwa kadencję i wiąże się z polityczną odpowiedzialnością i rozliczeniami. Jarosław Kaczyński nigdy nie został demokratycznie wybrany na prezesa Polski – takie stanowisko w Polsce nie istnieje, nie ma mechanizmów kontrolnych ani procedur odwoławczych. Kaczyński, żeby piastować swoją władzę, musi uznanie zdobywać w inny sposób.
„Mana” to pochodzące z Polinezji określenie energii, która przenika osoby i rzeczy, czyniąc je świętymi i dając im niesłychany autorytet. Jej rewersem jest tabu, czyli bezwarunkowy zakaz.
Kaczyński manipuluje różnymi kulturowymi tabu – nietykalnością żałoby, autonomią aktu religijnego, wartością suwerenności wspólnoty – żeby umocnić swoją świętość. To ona jest źródłem jego władzy, tym, co pozwala mu na niemal wszystko.
To przez tę operację wytwarzania „many” prezesa miesięcznice są jak wirus i każdy, kto podszedł za blisko, ma na miesięcznicę silną reakcję emocjonalną.
Konieczność oporu budzi to, że widzimy, jak prowadzona jest ta inżynieria społeczna widowiska, w którym Kaczyński bez żadnego powodu może więcej, niż powinno mu być wolno, że bez konsekwencji przekracza tabu. Widzimy, jak ludzie uznają go w efekcie tego widowiska za przewodnika stada, którego należy słuchać.
Te kontrolowane, teatralizowane wyskoki zapewniają obserwatorów, że ten, kto ich dokonuje, jest nietykalny. Miesięcznice smoleńskie są organizowane na użytek wyznawców, więc utwierdzanie wyjątkowości prezesa wymaga ciągłego podbijania stawki, bo granica tabu ciągle się odsuwa.
To, co zaczęło się od niemal niezauważalnego mieszania polityki z żałobą, dzisiaj wymaga “ochrony” przez wyraźnie niekonstytucyjne prawo, a prezes w swoich wystąpieniach testuje już nawet cierpliwość polskiego Kościoła katolickiego.
Dobra, zła i gruba. Opowieść o dyskryminacji i wstydzie
Przyzwoitość to zestaw wartości uznawanych przez rządzących i rządzonych. Kanon przyzwoitości, którego prawie wszyscy uczyli się w szkole lub w parafii, to w Polsce dziesięć przykazań. Do nich w starszych klasach należało dołączyć osiem błogosławieństw i dwa przykazania miłości, siedem grzechów głównych i pięć przykazań kościelnych (które w międzyczasie zmieniły treść). Razem trzydzieści dwa punkty.
Drugim kanonem przyzwoitości są prawa człowieka - strzec i pilnować trzeba było zwłaszcza tych, które w PRL nagminnie łamano: wolności zgromadzeń, wolności wypowiedzi, wolności opinii i sumienia, prawa do sądu, prawa do prywatności.
Te dwa kodeksy posklejano w konstytucji z 1997 roku. Udało się to nieco gorzej niż lepiej, co widać po preambule konstytucji. Niby jest ona wartościach ogólnoludzkich, z jej treści wynika jednak, że ze wszystkich źródeł i tak wywodzi się wartości chrześcijańskie i katolickie.
Miesięcznice złamały tę kruchą równowagę polskich kodeksów przyzwoitości. Religijne ramy bez żenady wypełnia ostra, polityczna treść, co nie tylko unieważnia istotny dla demokracji rozdział Kościoła od państwa, ale również drażni jakiekolwiek poczucie przyzwoitości. To jest cel miesięcznic: ich uczestnik przestaje ufać własnym instynktom etycznym, a pozbawiony zdolności do oceny sytuacji zdaje się na tego, któremu łamanie tabu uchodzi na sucho – tak wpada się w ramiona prezesa.
Miesięcznice są momentem, w którym państwo przestaje istnieć - bo jak potraktować moment, gdy ktoś, kto nie sprawuje żadnego urzędu, ogłasza program działań wszystkich instytucji państwa.
Fabryka patriotów. PiS wyrzuca edukację antydyskryminacyjną ze szkół
Ta praktyka może istnieć dzięki emocjonalnemu szantażowi, podsycaniu nienaturalnie długo trwającej żałoby i odgrodzeniu pseudoreligijnej ceremonii miesięcznicy od reszty świata.
Nie trzeba wiele wyobraźni, by zobaczyć w skaczących i krzyczących kontrdemonstrantach podskakującego przy każdym otwarciu drzwi Andrzeja-Adriana z “Ucha Prezesa”.
Są tam, bo PiS zbudowało wokół siebie mur nie do przebicia wbrew obietnicom z kampanii wyborczej, wbrew deklaracjom o posłuszeństwie woli suwerena, wbrew swojej własnej krytyce poprzedników. To mur zbudowany z emocji, religijnego tabu i unikania odpowiedzialności, który podczas miesięcznic staje się namacalny – w formie barierek, billboardów i oddziałów szturmowych policji stojących na Krakowskim Przedmieściu
Dlatego miesięcznice budzą takie emocje. Kiedyś będziemy je wspominać z podobnym wzdrygnięciem, jak nasi rodzice wspominają pierwszomajowe pochody w czasach komuny.
To ta sama konstrukcja: instytucje, które nawzajem sobie dają alibi, i decyzje, z których nie będzie można rozliczyć decydującego. Ta władza, podobnie jak poprzednia, nie wierzy w demokrację, więc uznanie musi zdobywać w inny sposób – tworząc kult jednostki przez upokarzanie tych, którzy w magicznym porządku miesięcznicy stoją niżej od prezesa: w gabinecie upokarza się prezydenta Adriana, a na ulicy – protestujących.
Wiele osób patrzy na ten proces z zażenowaniem – szybko zmieniają kanał w telewizji, omijają wzrokiem doniesienia o nowych burdach wokół miesięcznic, dziesiątego każdego miesiąca unikają miejsc publicznych. To ich zażenowanie jest bierne i tylko krok dzieli je od pogodzenia się z rzeczywistością i przyzwolenia na to, by ktoś miał władzę, której nie dostał w demokratycznych wyborach.
Protesty na miesięcznicach to próba obrony łamanych tabu, postawienia granic, podważenia niczym nieskrępowanej władzy Kaczyńskiego. To prawda, że Kaczyński karmi się tym oporem, ale kiedy tego oporu zabraknie, miesięcznice nie znikną, bo ten spektakl wymaga podkreślania „many” prezesa i demonstrowania jego bezkarności.
Prezes żyje nie dzięki usuwaniu ze swojej drogi przeszkód, ale dzięki budowaniu takich, których nie jest w stanie sforsować. Dlatego dzień, w którym rzeczywiście uda się zablokować miesięcznicę, będzie dniem, w którym pokonana zostanie władza prezesa Kaczyńskiego. Dzień, w którym będzie musiał uznać nasze “nie”, będzie dniem, w którym przebudzimy się z długiego, niekonstytucyjnego snu.
Wszystkie komentarze