"Obrońcy demokracji" zostali sami, porzuciły ich własne dzieci, które przecież na transformacji ustrojowej zyskały najwięcej. I powinni się z tego cieszyć. Bo to znaczy, że wychowali olbrzymią grupę ludzi samodzielnie myślących
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Nie ma żadnych symetrystów. Są ludzie, którzy domagają się odejścia od myślenia o polityce w kategoriach duopolu PO-PiS [KUISZ, WIGURA]

Symetryści jadą na gapę. Zagrożone są prawa i wolności nas wszystkich [BEYLIN]

To jedno z najczęściej powracających pytań: jak to możliwe, że Polki i Polacy, którzy dzięki transformacji ustrojowej i wejściu do Unii i NATO mają szczęście żyć w najlepszej Polsce w dziejach, traktują to szczęście bez szczególnego entuzjazmu? Te dane o „młodych” powtarzane są jak zaklęcie: 2 miliony emigrantów; fatalna dzietność; żenująca frekwencja w kolejnych starciach wyborczych.

Nie bronią demokracji i wartości liberalnych, nie przychodzą na demonstracje KOD, odmawiają udziału we władzy, interesują ich tylko marihuana, związki partnerskie i umowy śmieciowe. A jak się odezwą w sprawie poważnej polityki, to palną nieśmiertelne głupstwo, że Platforma od PiS różni się zaledwie odcieniem pleśni.

Krzysztof Łoziński: KOD zrobi wszystko, co trzeba, by zatrzymać w Polsce podłą zmianę

Nazywa się symetrystami tych, którym nie chce się odróżniać jednej władzy od drugiej. Symetryści to ci, którzy uważają, że obie partie są siebie warte, i jest im w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy Tusk był umoczony w aferę Amber Gold albo czy demontaż Trybunału Konstytucyjnego zaczęła Platforma w czerwcu, czy PiS w listopadzie.

„Symetryzm” jest dziś epitetem opisującym światopogląd ludzi niedowidzących, politycznie infantylnych, którzy nie rozumieją, że to, co wyprawia dziś Kaczyński, może kompletnie przekreślić możliwość jakiejkolwiek zmiany; że nie idzie tu o to, by do władzy wróciła Platforma, by „było tak, jak było”, ale w ogóle o to, żeby można było prowadzić jakąkolwiek politykę; że stawką walki z PiS jest przyszłość demokracji w Polsce, niezależnie od tego, co ta demokracja wybierze.

Symetryści to ci, którzy na ten zestaw argumentów odpowiadają wzruszeniem ramion. Bo ich poglądy bronią się zupełnie nieźle, a jeśli spojrzeć na nie z nieco dalszej perspektywy, to ich stanowisko jest dużo bardziej spójne z podstawami ustrojowymi III Rzeczypospolitej niż postawa obozu „obrońców demokracji”.

Rafał Matyja: Kto najbardziej przeszkadza PO i PiS? Ten, kto nie chce stanąć po żadnej ze stron

Modelem racjonalnego wyboru w demokracji liberalnej jest opisana przez Johna Rawlsa koncepcja „zasłony niewiedzy”: człowiek, nie wiedząc, jakie miejsce w strukturze społecznej przyjdzie mu zająć, za każdym razem wybierze ustrój polityczny demokracji liberalnej, ponieważ wbudowane w nią zasady wolności i równości minimalizują niebezpieczeństwo (w demokracji liberalnej nie można zostać niewolnikiem lub pozbawioną praw kobietą), a maksymalizują możliwości wykorzystania dostępnych szans (co byłoby niemożliwe w społeczeństwie kastowym).

Przenosząc model Rawlsa do XXI-wiecznej Polski, stajemy przed wyborem pozornym: obie partie odwołują się do postsolidarnościowej, antykomunistycznej przeszłości, obie są konserwatywne, obie są zajęte władzą rozumianą jako niedopuszczenie do władzy konkurentów. PiS nie jest partią żadnej sprawy poza „rozliczeniem Platformy”, na co Platforma odpowiadała tylko argumentem „nie dopuścić PiS do władzy”, co obecnie zamieniło się w „odsunąć PiS od władzy”.

Osoby uwikłane w tę wojnę widzą różne światłocienie. Ba, niektórzy gotowi są twierdzić, że w tej kamieni kupie są i szlachetne. Nie wymaga dowodu, że polityka PiS jest antyeuropejska, antydemokratyczna, ohydnie nacjonalistyczna i zwyczajnie głupia, a przy niej niedawna polityka Platformy jest zaledwie postawą mało inteligentnego, tchórzliwego, ale za to zadowolonego z siebie wsteczniaka, którego program sprowadza się do „mogło być gorzej, a jakoś to będzie”.

I pewnie gdyby ludzi zmusić, żeby wybrali jedno lub drugie, toby wybierali Platformę jako mniejsze zło. Problem w tym, że zmusić się ich nie da – i to jest właśnie największe osiągnięcie III Rzeczypospolitej, czyli wolny rynek polityczny.

Do piewców klęski III RP: nie przepraszam za wolną Polskę

***

Liberalizm wolność od początku rozumiał dwojako – z jednej strony jako wolność ekonomiczną, z drugiej jako wolność polityczną. Nie są one tożsame, ale wywodzą się z tego samego rdzenia przekonań – że wolny, równy innym ludziom człowiek ma prawo decydować o sobie jako podmiot ekonomiczny i podmiot polityczny; ma również przyrodzone prawo niebrania udziału w życiu wspólnoty, jeśli jest gotów ponieść tego koszty.

III Rzeczpospolita bezkrytycznie przejęła wolność odmowy udziału w życiu ekonomicznym – biedę uznano w niej za coś normalnego, wręcz wytłumaczalnego decyzjami indywidualnymi oraz stosunkiem człowieka do pracy, pieniędzy, zaszczytów. Najlepiej to przekonanie o wolności ekonomicznej ujął Bronisław Komorowski, gdy palnął, że sposobem na poprawę losu w Polsce jest zmiana pracy i wzięcie kredytu, ale widać tę antynomię w całej III Rzeczypospolitej: fantazję o człowieku żyjącym w nędzy, ale dzięki tej nędzy wolnym (wyrażały to takie obrazy jak „Edi”, o bezdomnym filozofie, i „Cześć, Tereska”, o dziecięcej fantazji kwitnącej na społecznym pustkowiu) uzupełniała druga – o człowieku zaprzęgniętym w kierat pracy, spętanym stanem posiadania (najlepiej to wyraża współczesne pojęcie Mordoru – tym przejętym z „Władcy pierścieni” słowem Warszawa ochrzciła zagłębie biurowców w okolicach ul. Domaniewskiej, w którym nieprzebrane rzesze „orków” tyrają na swoje kredyty, samochodziki i ubrania z centrów handlowych).

Michał Boni: Byliśmy głusi

W ten sposób wolność ekonomiczna jako prawo odmowy stała się częścią pejzażu społecznego – nie startujesz w kapitalistyczno-korporacyjnym wyścigu szczurów, to nie zarabiasz przyzwoitych pieniędzy, nie kupujesz mieszkania na kredyt i nie chodzisz do restauracji. Każdy może sobie być doktorantem na filozofii, podróżnikiem, działaczem młodzieżówki politycznej albo pijakiem – III Rzeczpospolita nie widzi w tym żadnego problemu.

Jednocześnie jednak ta sama III Rzeczpospolita nie może się pogodzić z tym, że wolność polityczna zawiera w sobie również prawo do odmowy uczestnictwa i z tej jej właściwości skorzystała po 1989 roku olbrzymia grupa ludzi – i to również ci, którzy wcale nie wybrali sobie wolności ekonomicznej. To właśnie symetryści – ci, którzy wyszli z politycznego sklepu III Rzeczypospolitej, stwierdzając, że wolą być politycznymi wagabundami, ludźmi pozbawionymi meldunku i celu, bezdomnymi i bezrobotnymi polityki.

Symetryzm nie jest bękartem III Rzeczypospolitej – jest prawowitym potomkiem najgłębszych założeń o wolności i równości, które przyjęto w 1989 roku.

Nie przepraszajcie za transformację. Ale musicie spojrzeć na III RP bardziej realnie

***

Ten niezrozumiały dla „obrońców demokracji” paradoks, że wolność od polityki tak często wybierali uprzywilejowani młodzi ludzie, którzy na transformacji ustrojowej i dołączeniu do Unii zyskali najwięcej, przestaje dziwić, gdy spojrzy się na to zjawisko przez pryzmat podmiotowości.

Jeśli Polska to zwalczające się dwa plemiona, to symetryści są tymi, którzy nie dali się na tę wojnę nabrać. Dla „obrońców demokracji” przykre jest to doświadczenie osamotnienia w walce, porzucenia przez ich ideowe dzieci. Przykre tym bardziej, że w przeciwnym obozie młodzież na kłamstwa starych polityków się nabrała i ochoczo zaprzęgła się do politycznego wozu, czcząc „żołnierzy wyklętych” niezależnie od ich zbrodni wojennych, pamiętając powstanie warszawskie i nic z niego nie rozumiejąc, wygłaszając ksenofobiczne hasła i terroryzując mniejszości.

Po drugiej stronie starzy zostali sami – ale paradoksalnie powinni się z tego cieszyć, bo to znaczy, że wychowali olbrzymią grupę ludzi myślących samodzielnie, zdolnych krytycznie spojrzeć na wszystkie przedstawione im propozycje i po prostu machnąć ręką. I Polska powinna być z nich dumna, bo to bez nich utknęlibyśmy na zawsze.

Stanisław Skarżyński (1984) -, socjolog, redaktor prowadzący serwis „Osiem Dziewięć” w „Wyborczej”

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
Generalnie zgoda, ale dlaczego na ideowy nacjonalizm i konserwatyzm, odpowiadać ideowym marksizmem. Większość ludzi nie interesują zaklęcia o wyklętych, ale to jak im się żyje. A żyje się obecnie dobrze, a przedtem gorzej. To jest fakt i na tym trzeba budować program, a nie na marzeniach młodych marksistów. Inaczej PISO-ENDECJI nie pokona się.
już oceniałe(a)ś
1
0
10/10. Precyzyjna diagnoza, doskonale umotywowana.
już oceniałe(a)ś
0
1