- Spóźniliśmy się. Gdzie oni się wszyscy podziali? Mamy nadzieję, że przyjadą następni, inaczej będziemy musieli zamknąć biznes. - Lena i Panagiotis otworzyli swoją budę dziesięć dni temu i na razie tylko na niej tracą.
Letnie apogeum i rekordy w dziennym napływie uchodźców (9678 osób!) z rozczuleniem wspominają handlarze, którzy przed obozem w Morii rozstawili swoje mobilne kantyny. Przetłumaczyli cenniki na arabski i sprzedawali koczującym kawę, herbatę, kanapki, słodycze. Mieli obroty z księżyca i zyski kosmiczne.
Zastój w interesie odczuwają też młode dziewczyny, które przed bramą "hot spotu" sprzedają karty do telefonów z numerami i pakietem na internet. Wcześniej to był szalony hurt, opychały po kilkaset sztuk dziennie. Dzisiaj biedny detal - 20, maksymalnie 30.
Taksówkarze. Oni płaczą za uchodźcami najgłośniej. Za 10 euro wozili ich z obozu do portu w Mitylenie. Mieli po kilkanaście kursów dziennie. Do tego dochodzili dziennikarze i wolontariusze, których trzeba było zawieźć do hotelu lub odwieźć na lotnisko, politycy z Aten i z całej Europy. Zazwyczaj sezon kończy się z końcem lata, z wyjazdem ostatnich turystów - w tym roku trwa jakby w nieskończoność.
Taksówkarz, który wiózł mnie do Morii, po latach marzeń kupił sobie nareszcie płaski telewizor na pół ściany - 50 cali. Ten, który mnie odwoził, dopiero co wrócił z Aten, gdzie wymienił swoją starą toyotę na wymarzonego mercedesa. Obaj z nosami na kwintę, bo czują, że kończy się bonanza.
Słona woda najpierw zalewała im płuca, a później, gdy już przestawali się dławić, wyrzucała ich wiotkie ciała na kamieniste plaże. Zbiegali się żywi i podnosili spóźniony alarm.
Pięć trupów. Dziesięć. Dwadzieścia. Trzydzieści. Czterdzieści. Pięćdziesiąt. Sześćdziesiąt. Siedemdziesiąt. Osiemdziesiąt. Nikt dokładnie nie zliczył.
Najgorzej było w październiku i listopadzie - śmierć szalała wtedy na Morzu Egejskim, wśród sztormów, co dzień i co noc. Zatłoczyła do granic miejscową kostnicę i transportowy kontener z chłodziarką przywleczony na tyły budynku.
Patolog pobierał próbki DNA, prokurator wystawiał akty zgonu, mufti szykował całuny w rozmiarach od XS dla uchodźczych dzieci i niemowląt, przez kobiece emki, do XL dla rosłych mężczyzn.
Chowano ich w ciszy - bez żałobnych konduktów - zwróconych ku Mekce, na cmentarzu św. Panteleona, na samym szczycie najwyższego wzniesienia miasta Mitylena, na obrzeżach oliwnego gaju, z obłędnym widokiem na morze i brzegi nieodległej Turcji.
Patrzyłem na ich groby w pierwszą niedzielę grudnia, ciepłą, słoneczną, bezchmurną. Niepozorne kopce ze świeżej ziemi, a na nich źdźbła suchej trawy, kilka sztucznych, wyblakłych różyczek, kawałek marmuru z datą pochówku i napisem: "agnostos", czyli N.N. - "nazwisko nieznane".
W dole, w mieście, na całym wschodnim i północnym wybrzeżu wyspy rzeczywistość niespodziewanie spokojniała i normalniała. Zanosiło się na koniec uchodźczej odysei. Może tylko chwilowy. To dlatego, że Turcja, w zamian za europejską łapówkę zapisaną w umowie z Brukselą, zaczęła uszczelniać swoje granice. Ankara wysłała na wybrzeże setki dodatkowych policjantów i żołnierzy, by rozbijali przemytnicze bandy i zatrzymywali uchodźców, zanim ruszą w rejs przez morze. Kolejne łodzie nadal dopływały, ale rzadziej - już tylko kilka zamiast kilkudziesięciu każdego dnia.
Na centralnym placu Safony, w pobliżu portu, nieliczni przybysze czekali na wieczorny prom do Aten. Suszyli wyprane ubrania na rozgrzanym chodniku, robili ostatnie selfie na tle spokojnej wody. Za chwilę znikną. Niewiele po nich wszystkich zostanie, po tej kilkusettysięcznej fali. Pety, plastikowe butelki po wodzie mineralnej. I kości tych, którzy nie dopłynęli.
Michael John von Hörsten jest lekarzem, ma 30 lat i pochodzi z RPA. Zawiaduje prowizorycznym szpitalem na kółkach - to stary autobus, który na Lesbos sprowadzili Adwentyści Dnia Siódmego. Zaparkowali go tuż przy plaży w małej wiosce Skala Sikamineas, na północnym skrawku wyspy, skąd do Turcji tylko 2 kilometry i dokąd przypływało najwięcej łodzi.
Skoro akurat żadnej nie widać na horyzoncie, dr Mike chętnie oprowadzi mnie po "klinice". Wąski korytarz oddziela regały pełne leków i lekarskich przyrządów, materiałów opatrunkowych, koców i pampersów.
- Gdy przyjechałem sześć tygodni temu, zastałem chaos. Każdego dnia mieliśmy tu tysiące nowych uchodźców. Pontony docierały jeden za drugim, nawet 60 dziennie. Nieważne - ranek czy środek nocy. Nieważne - pogoda czy sztorm i wysokie fale. Pracowaliśmy bez przerwy. Mieliśmy o wiele skromniejsze zasoby. Dary z całego świata były dopiero w drodze, podobnie wolontariusze. Teraz mamy wszystko, co najpotrzebniejsze - i ludzi, i sprzęt. Mamy nawet aparat do USG. Wiesz, co to znaczy dla tych biednych ciężarnych kobiet po raz pierwszy usłyszeć bicie serca ich dziecka? W Iraku, w Syrii, w Turcji nie miały żadnej opieki, żadnych wizyt u ginekologa. Przychodzą do mnie prosto z pontonu, mokre, zapłakane i proszą, by je zbadać, bo całą drogę przez morze nie czuły w brzuchu żadnych poruszeń.
Najwięcej ze wszystkiego jest skręconych kostek, bo uchodźcy po dotarciu do brzegu w pośpiechu wyskakują z łódek, potykają się, upadają, na kamienistej płyciźnie plączą im się nogi. Częsta jest też hipotermia - groźna szczególnie w przypadku dzieci i niemowląt. Nietrudno o nią, bo gdy słońce zajdzie, temperatura raptownie spada. Do tego silne wiatry i wilgoć od morza.
- Mamy najróżniejsze przypadki. Kilka dni temu badałem chłopca z Iranu. Talibowie chcieli go zabić, strzelali do niego. Kula przeszyła mu szczękę. Nie wiem, jakim cudem przeżył. Albo ta starsza Syryjka z wielką blizną od ucha do ucha - dżihadyści próbowali poderżnąć jej gardło. I jeszcze trójka afgańskich sierot, dziewczyna i dwóch młodszych braci. Lat 15, 13 i 12. Zawszone, ze świerzbem, poważnie niedożywione. Ich rodzice zginęli na wojnie, więc wujek w zamian za opiekę zmuszał je do prostytucji. Zanim dotarli tu, na Lesbos, uciekali kilka miesięcy. Sami.
Greckie wakacje z uchodźcami. Reportaż Dionisiosa Sturisa Czy dr Mike potwierdza, że w ostatnich dniach łodzi faktycznie przypływa coraz mniej?
- Wczoraj mieliśmy tylko dwie, dziś jedną. Koledzy, którzy obserwują morze przez lornetki, powiedzieli mi przed chwilą, że widzieli, jak turecka straż przybrzeżna zawróciła dwa pontony pełne ludzi. Co stanie się z tymi, których Turcy zatrzymują, nie do końca wiadomo. Jednych aresztują, innych pewnie deportują. Ale problem nie zniknie, bo uchodźcy są zdesperowani, spróbują ponownie i jeszcze raz, do skutku.
- Będziecie na nich czekać?
- Bez uchodźców nasz pobyt tu nie ma sensu. W końcu się spakujemy i pojedziemy tam, gdzie będziemy potrzebni. Może na granicę z Macedonią?
Dwie greckie starowinki z sąsiedniej wioski mówią, że byłoby szkoda. Pomarszczone jak dorodne rodzynki, ubrane całe na czarno, wieloletnie wdowy, uśmiechnięte, życzliwe. Przychodzą tu niemal codziennie - zmierzyć ciśnienie, po maść na bolące dziąsła, dać osłuchać rzężące płuca.
- Byłoby szkoda - twierdzi Maria. - Tak sobie ładnie tu wszystko zorganizowali. Tyle trudu sobie zadali.
- Tyle trudu... - wtóruje Emilia.
- Ludzie przysyłają dary nawet z Ameryki.
- I mamy młodzież z całego świata, przyjeżdżają pomagać tym biedakom z łódek. Jak wyjadą, kto ich uratuje?
Kobiety mają zrozumienie i współczucie dla przybyszów, bo ich matki też były uchodźczyniami. Przypłynęły na Lesbos po I wojnie światowej, gdy władze Grecji i Turcji zarządziły wymianę ludności.
- Ten sam los ich spotyka.
- Ten sam.
Wolontariuszy w Skala Sikamineas są setki. Medycy, ratownicy, strażacy, specjaliści od katastrof humanitarnych, niespecjaliści od niczego, ale z wielkim sercem i potrzebą pomagania. Z dużych organizacji i z małych, zakładanych ad hoc dzięki Facebookowi. Z Grecji, Norwegii, Szwecji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Irlandii, zewsząd. Z Polski jest Natalia. Ruda dwudziestolatka. Na Lesbos trzyma z anarchistami.
- Pomagam w kuchni polowej, rozdaję gorącą herbatę i zupę, żeby trochę rozgrzać uchodźców, gdy wysiadają z pontonów. Pomagam dzieciom i kobietom ściągać mokre ciuchy i zakładać suche, które przyszły do nas w darach. Mamy kurtki, swetry, ciepłe skarpetki i buty.
Łodzianka na wyspie Lesbos: "U wybrzeży wciąż słychać płacz" Te ostatnie przydawały się szczególnie często, bo uchodźcy po dopłynięciu na północ wyspy musieli iść na piechotę do obozu w Morii, na południu, w okolicach Mityleny. 60 kilometrów po krętych górskich drogach. Lokalsi i turyści oferowali niektórym podwózkę - choć to wbrew greckiemu prawu.
Mnie w drogę na południe zabrała trójka wolontariuszy - lekarz z Izraela, pielęgniarka ze Szwajcarii i strażaczka z USA. Byli na Lesbos dziesięć dni - pomogli, ile zdołali. Skoro nowych uchodźców brakuje, wracają do siebie, do rodzin, do pracy. Lecą do Aten nocnym rejsem.
- Moria dziś a Moria latem to niebo i ziemia - mówi mi porucznik Antonis Gagarelis, nadzorca obozu, tak zwanego hot spotu. Gdy kilka lat wcześniej wstępował do policji, marzył, że będzie ścigał handlarzy narkotyków, złodziei, może nawet morderców. Tymczasem dostał skierowanie na odcinek uchodźczy. Nie narzeka jednak, bo nudę wynagradza mu wdzięczność, którą widzi w oczach przybyszów.
- Wdzięczność? - dopytuję.
- Wdzięczność. W oczach tych ludzi, bo płaczą ze szczęścia. Tak się uśmiechają, że aż miło. Gdy odbębnimy z nimi całą procedurę (ustalenie narodowości, wywiad, odciski palców, zdjęcie), dajemy im papier, który czasowo ulegalnia ich pobyt. Dzięki niemu mogą iść dalej, do Niemiec czy Szwecji, gdzie chcą, gdzie ich przyjmą. Dla nich to jest jak przepustka do lepszego świata. Nie wiedzą, że czeka ich rozczarowanie. Gdy są u nas, są spokojni i radośni.
- Ale mieliście tu przecież zamieszki. Nie zawsze było różowo.
- To był jednorazowy incydent. Latem, gdy uchodźców było rekordowo wielu. Choć pracowaliśmy bez przerwy i prawie nie spaliśmy, nie daliśmy rady rozładować kolejek. Ludzie musieli koczować przed obozem. Stracili cierpliwość i próbowali szturmować bramę. Ale szybko się uspokoili. Teraz uchodźców jest mniej, bez porównania z ostatnimi miesiącami. Ci, których widzisz, przypłynęli o poranku - za godzinę wyjdą z obozu i jeśli będą mieli szczęście, jeszcze dziś wsiądą na prom do Aten.
W czwartek Grecja stanęła. Związki zawodowe ogłosiły strajk generalny, bo nie podoba im się, że rząd znów chce ciąć emerytury i podnosić podatki. Cała budżetówka miała wolne - także na Lesbos. A tak się szczęśliwie składa, że zimą tylko w czwartki można sobie popłynąć z Lesbos na jednodniową wycieczkę do tureckich sąsiadów. Do malowniczego Ayvalik. Bilet na katamaran kosztuje 15 euro.
Płyniemy sobie, płyniemy, popijając poranną kawę. Nagle krzyk i wzywanie Boga nadaremno. To sąsiadka ze środkowego rzędu rzuciła się do okna. Wypatrzyła ponton pełen uchodźców dryfujący w przeciwnym kierunku - blisko, może dziesięć metrów od nas. Myśmy się też rzucili. Przez kilkanaście sekund wymienialiśmy spojrzenia... Na koniec wyraźnie poruszona krzycząca przeżegnała się trzy razy, mamrocząc pod nosem.
Liczyłem, że w Ayvalik spotkam przemytników, bo jeszcze do niedawna aż się tam od nich roiło. Portowe miasteczko było ostatnim punktem przerzutowym dla uchodźców, których wieziono na wybrzeże ze Stambułu, a czasami z Izmiru. Nic z tego - przemytnicze bandy opuściły Ayvalik, bo do zaprzyjaźnionych miejscowych policjantów, niefrasobliwych, nieruchawych, chętnych, by za opłatą przymykać oko na nielegalne przeprawy przez morze, dołączyli kolejni, z rozkazami z centrali, by działać. Przemytnicy rozpierzchli się więc po okolicznych lasach i w ukryciu czekają na okazję, by odprawiać kolejne łodzie. Mają więcej czasu, by uaktualniać strony na Facebooku, na których zachęcają do korzystania z ich usług. Piszą, że prawdziwa zima nadciąga i że niedługo popsuje się pogoda, ale na razie jest bezwietrznie, najwyżej dwa w skali Beauforta, można płynąć bez ryzyka. Inszallah. Kto pierwszy, ten lepszy. No i że jest promocja - 900 dolarów za osobę.
Imigranci płacą po 20 tys. dolarów za fałszywą wizę i lot do Europy. Cennik przemytników Mieszkańcy Ayvalik i dziennikarka lokalnej gazety mówią, że spóźniłem się o kilka dni.
Grecy wracają na statek objuczeni - nakupowali ciuchów, butów, dywanów, pościeli, papierosów. Jeden przytachał nawet mikrofalówkę.
W porcie w Mitylenie setki uchodźców układają się do snu - spędzą noc pod gołym niebem, na kartonach, karimatach, w śpiworach, które dostali od UNHCR. Z powodu strajku ich prom do Aten wypłynie dopiero nazajutrz. Dwunastoletni chłopiec z Erytrei uśmiecha się szeroko i piękną angielszczyzną mówi mi, że na razie jest OK. Przypłynęli z ojcem z Turcji zaledwie dzień wcześniej - zdążyli się zarejestrować, dostać dokument, kupić bilety. Wszystko przebiega bardzo sprawnie. Jeszcze tylko ta noc i ruszą dalej. Dokąd? Do Szwecji. Szwecja jest coraz bliżej.
Blisko portu jest także "centrum robotnicze", gdzie wieczorami schodzą się miejscowi ideowcy - komuniści, zaangażowani związkowcy, działacze na rzecz światowego pokoju. Od miesięcy prowadzą wśród wyspiarzy zbiórkę rzeczy dla uchodźców - dlatego cały parter i piętro odrapanego budynku zawalone są workami z jedzeniem i ubraniami. Dary czekają na biorców, których chwilowo brakuje. Podaż przewyższyła popyt.
Na drugim piętrze rusza zapowiadane w radiu spotkanie - o wojnie jako ulubionym narzędziu imperialistów oraz o uchodźcach, którymi imperialiści się wysługują. Jest nas, uczestników, z 80 osób. Najpierw słuchamy kilku wierszy recytowanych przez dwoje działaczy walczących o pokój - wśród nich głośny utwór somalijsko-brytyjskiej poetki Warsan Shire "Dom": "Nikt nie umieszcza swych dzieci na łodzi, chyba że woda jest bezpieczniejsza niż ląd". Po brawach ruszają płomienne przemowy. O tym, że okrutna wojna w Syrii to efekt dzikiej ekspansji kapitału, że imperialiści z rozmysłem stosują scenariusze sprawdzone w Afganistanie i Iraku, że powodują konflikty, by na nich zarabiać. Bezkarnie niszczą państwa i rozbijają narody, także nasz naród grecki. Potrafią nawet zutylizować produkt uboczny, czyli uchodźców. Tak jest, ci wszyscy ludzie, którzy przewinęli się przez naszą wyspę, którym tak ofiarnie pomagaliśmy - będzie z nich tania siła robocza, armia niewolników, którzy w zamian za azyl i głodowe pensje będą rozwijać gospodarki bogatego Zachodu. Dlatego my, mieszkańcy Lesbos, żądamy, by USA, kraje Unii Europejskiej i Rosja natychmiast zaprzestały bombardowania Syrii, żądamy delegalizacji Frontexu, żądamy, by Bruksela wycofała się z haniebnej umowy z Turcją, żądamy uruchomienia legalnych dróg podróży do Europy dla wszystkich uchodźców oraz by traktować przybyszów godnie i z szacunkiem.
Unia Europejska prosi Turcję: Zatrzymajcie Syryjczyków. Jest wspólny plan - Czy od mera wyspy też się czegoś domagacie? - pytam siedzącą obok mnie Athanasię, opatuloną w gruby wełniany szal, z kolczykiem w nosie, ze skrajnie lewicowej partii Antarsya.
- W sprawie uchodźców nie. Galinos stanął na wysokości zadania.
Przed gabinetem mera mała kolejka. Wcześniejsze spotkania się przeciągnęły, więc teraz czekamy - ja i dwóch młodych chłopaków. Nikolaos i Evangelos - architekt i inżynier. Przychodzą po wsparcie, bo mają superpomysł na to, jak pozbyć się kamizelek ratunkowych, które zostały po uchodźcach. Jest ich na wyspie setki tysięcy, niektóre to nędzne podróbki błyskawicznie nasiąkające wodą. W wolnych chwilach, ostatnio coraz częstszych, wolontariusze urządzają sprzątanie plaż - ładują kamizelki na paki wypożyczonych jeepów i zwożą w wyznaczone miejsca. Usypali z nich góry. Pomarańczowo-niebieskie hałdy.
- Z kapoków można zrobić torby, plecaki, portfele, płaszcze przeciwdeszczowe, bransoletki. Z kolei poszycie pontonów da się przerobić na dachy dla uchodźczych namiotów - tłumaczą mi młodzi zapaleńcy. Od mera potrzebują oficjalnej zgody na korzystanie z odpadów oraz miejsca, gdzie będzie można je składować i czyścić. Do szycia można by zatrudnić samych uchodźców i bezrobotnych wyspiarzy, a gotowy towar wysyłać do sklepów w Atenach lub dystrybuować przez internet. Cała nadwyżka - to nieodzowna część planu - szłaby na pomoc dla ofiar wojny.
- Jest tego świństwa co najmniej 60 ton - mówi Nikolaos - w niedługim czasie jesteśmy w stanie przerobić połowę, a przy dobrych wiatrach może całość. Sytuacja win-win.
Gdy spotkamy się dwa dni później, chłopaki powiedzą, że mer obiecał pomoc i dał błogosławieństwo, ale w zamian chce zostać "trzecim ojcem" projektu. Zgodzili się.
Spiros Galinos robi zdziwioną minę, gdy pytam, jakie zakaźne choroby przywlekli na Lesbos uchodźcy. Najwyraźniej nie zna słynnej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego .
- Jak to choroby? Żadnych chorób nie było.
Zdaniem mera, jeśli ktokolwiek roznosi choroby, to właśnie europejscy politycy. Zarażają ksenofobią, rasizmem i faszyzmem, bo wiedzą, że na strachu wyborców wiele mogą ugrać. On sam musi przyznać, że od początku uchodźczego kryzysu potrafił zachować zimną krew, rozwagę i racjonalne podejście. Podobnie mieszkańcy wyspy. O panikę było nietrudno, ale na szczęście udało się jej uniknąć. Wyspiarze zdali egzamin z humanitaryzmu. Mówiło się nawet o Pokojowym Noblu dla mieszkańców Lesbos.
- Może dla was ten egzamin był łatwiejszy, bo wiecie, że uchodźcy są u was tylko tranzytem? Wcale nie chcą zostawać na Lesbos czy w Grecji. U nas mieliby się osiedlić na stałe i musielibyśmy na nich płacić.
- Nas też uchodźcy kosztują, i to sporo - 20 procent rocznego budżetu. Zresztą nie chodzi o pieniądze. Gdyby Europa mogła uzgodnić długofalowy plan, który zakłada sprawiedliwy podział uchodźców między wszystkie kraje, w tym Polskę i cały wasz region, od razu bym ogłosił, że my przyjmiemy na wyspie nawet kilka tysięcy osób.
Jednak Unia Europejska ma z planowaniem poważny problem, a jeszcze większy z działaniem. Przecież mer już wczesnym latem składał w Brukseli propozycje uporania się z kryzysem i wskazywał na kluczową rolę Turcji. A później ponaglał i prosił - przecież w tym, a nie innym biurze apelował o wsparcie do szefa europarlamentu Martina Schulza i greckiego premiera Alexisa Tsiprasa, gdy przylecieli z wizytą.
Jego pomysły podchwycono dopiero zimą i dość przeinaczono, bo Galinos wcale nie uważa, że Ankara powinna dostawać unijne pieniądze za to, że walczy z przemytnikami na swoim terenie - to przecież jej naturalny obowiązek. Ale OK, nie będzie się czepiał, podpisana niedawno umowa to krok w dobrym kierunku.
- Uchodźców jest coraz mniej.
- Najważniejsze, żeby przestali ginąć na morzu. W intencji tych, co utonęli, ogłosiliśmy żałobę i odprawiliśmy ekumeniczne nabożeństwo. Kolejnych nie mielibyśmy nawet gdzie godnie pochować.
Tekst powstał dzięki dofinansowaniu z Funduszu Mediów
LESBOS W GRUDNIU Według danych UNHCR w grudniu przez Lesbos przewinęło się ok. 50 tysięcy osób - to o ponad połowę mniej niż w listopadzie. Uchodźców powstrzymuje między innymi pogarszająca się pogoda. W Wigilię, przy silnym wietrze na morzu, poszła na dno kolejna łódź płynąca w kierunku Mityleny. Utonęło 19 osób, w tym sześcioro dzieci. Wideo "Dużego Formatu", czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi - takich jak Ty i zupełnie innych. Oglądaj wideo "Dużego Formatu"
W ''Dużym Formacie'' czytaj:
Pety, plastik, kości... Co na Lesbos zostanie po uchodźcach? Reportaż Dionisa Sturisa Nikolaos i Evangelos - architekt i inżynier - mają superpomysł, jak pozbyć się 60 ton kamizelek ratunkowych
Polka w Szwecji odnalazła oddanego do adopcji brata Mama zaniemówiła. Tak był podobny do ojca. "Wszystko się zgadza. Jak dwie krople wody. Tylko za spokojny, za spokojny"
Prof. Krzysztof Meissner: Człowiek nie jest mokrym komputerem. Rozmowa Tomasza Kwaśniewskiego Bo ma w sobie akt zrozumienia. Weźmy zdanie: "Wszyscy kłamią". Pan od razu mi powie, że ono jest fałszywe. Bo albo ja mówię prawdę, więc nie wszyscy kłamią, albo ja jednak kłamię, bo ktoś mówi prawdę. Pan nie musi sprawdzać każdego na wykrywaczu kłamstw, a maszyna by musiała
Muzułmanka wprasza się na Wigilię - Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii... - Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana
Końce i początki [KADRY 2015] Jedno zdjęcie zostanie na pewno. Bo już zostało wchłonięte przez popkulturę, przepisane na plakaty, znaczki, koszulki. Niestety, to najsmutniejsze. Chłopczyka w czerwonej bluzce
Słowa Roku 2015 Dobro narodu (Chwin), groza (Bonda), bimajnor (Bieńczyk), ciało (Szumowska)... Słowa zebrała Bożena Aksamit
Zarobię mniej, czyli obrona demokracji [SROCZYŃSKI] Obóz KOD będzie musiał wymyślić Polskę na nowo i zgodzić się w tym projekcie na rzeczy nieprzyjemne. Stracimy. Nie zbiorowo, bo to się łatwo mówi. Straci każdy z osobna
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
podkreślanie płci taksówkarzy też jest haniebne. Tu nie chodzi o taksówki i karty.