Gdy 17 października 1973 r. o godz. 19.45 belgijski sędzia Vital Loraux rozpoczynał mecz na Wembley, sytuacja w grupie była następująca: pierwsza Polska z czterema punktami, druga Anglia z trzema i Walia. Też z trzema punktami, ale że rozegrała już wszystkie mecze, nie miała szans na awans. Anglicy musieli wygrać, Polakom wystarczał remis.
Anglia była faworytem - siedem lat wcześniej ten sam trener Alf Ramsey poprowadził Anglików do tytułu mistrza świata. Na meksykańskim mundialu w 1970 r. doszli do ćwierćfinału. W 1973 r. Ramsey nie miał już prawie piłkarzy, którzy w 1966 r. zdobyli mistrzostwo, ale nie brakowało mu wielkich graczy. Anglicy mieli swoją publiczność - 90 tys. 587 kibiców. Polacy stracili Włodzimierza Lubańskiego, piłkarza, który 6 czerwca pogrążył Anglików w wygranym 2:0 meczu eliminacyjnym w Chorzowie.
Włodzimierz Lubański : Kilka dni przed meczem trener Kazimierz Górski zapytał mnie, czy chcę pojechać do Londynu. Odpowiedziałem, że oczywiście chcę. Czułem się częścią zespołu, jednym z jego piłkarzy, graczem, który przyczynił się do tego, że mecz na Wembley nie był o nic, lecz o awans do finałów mistrzostw.
- Nie, na takiej niewielkiej trybunce, która znajdowała się niedaleko ławki.
- Przede wszystkim czułem się bezradny. Byłem kontuzjowany, mogłem się tylko denerwować i dopingować kolegów.
- Nie było mowy o żadnym lekceważeniu. Przecież oni rzucili się na nas od pierwszej minuty, wystarczy popatrzeć, w jakim tempie grali i z jaką złością. I nie ma co kryć - byli lepsi. Stworzyli mnóstwo sytuacji bramkowych, a my w zasadzie się tylko mądrze broniliśmy i próbowaliśmy kontrować.
Trener Górski wiedział, że ten mecz będzie właśnie tak wyglądał, że zastosują pressing i wszystkie siły włożą w to, żeby nas najpierw wystraszyć, a potem stłamsić. Chodziło o to, by tej nawałnicy nie ulec, i chłopcy się nie przestraszyli. Bo jak się ten mecz ogląda, to trzeba przyznać, że owszem, Anglicy ciągle atakują, ale nasi dość spokojnie przyjmują te szturmy. Choć oczywiście mieliśmy wiele szczęścia. Ale dobry zespół poznaje się też po tym, że ma szczęście.
- Ale jak się popatrzy na chłodno, to widać też, jak wiele mieliśmy atutów. A to, że Anglicy zepchnęli nas do obrony, nie oznacza, że zespoły dzieliła przepaść. Mieliśmy takich zawodników, że przy odrobinie szczęścia mogliśmy nawet wygrać. Przede wszystkim mieliśmy szybkich piłkarzy - Grzegorza Latę, Jana Domarskiego czy Roberta Gadochę - którzy w tak trudnych warunkach potrafili strzelić Anglikom gola. Przecież to my po strzale Domarskiego objęliśmy prowadzenie i wcale nie była to przypadkowa sytuacja. Zespół, choć zepchnięty do obrony, świetnie poruszał się po boisku i myślał.
Słynny komentator Jan Ciszewski po meczu na Wembley rozmawia z Włodzimierzem Lubańskim (w środku). Z lewej uśmiechnięty trener Kazimierz Górski, a z prawej rozdający autografy Kazimierz Deyna. Ciszewski był uwielbiany przez kibiców, którzy uważali go niemal za członka ekipy trenera Górskiego. Miał cztery wielkie pasje: - hazard, konie, żużel i futbol. Najważniejszy był futbol
- "Tomek" doskonale bronił i z pewnością był najbardziej obciążonym zawodnikiem. Ale jak się policzy, ile piłek wybili z linii bramkowej obrońcy, to przyzna pan, że aż tak rewelacyjnie to nie wyglądało. Sukces na Wembley nie był dziełem jednego piłkarza, lecz całego zespołu. Bez współdziałania poszczególnych formacji - od bramkarza po linię napadu - tego remisu by nie było.
- Traktowaliśmy to jako część ich taktyki. Angielscy piłkarze i trenerzy wygadywali niestworzone rzeczy, ale to była próba wyprowadzenia nas z równowagi. W polskiej reprezentacji nie występowali nowicjusze, wielu z nas grało na olimpiadzie w Monachium, gdzie zdobyliśmy złoty medal, wielu w europejskich pucharach. To był dla nich któryś tam mecz pod wysokim napięciem. Być może nawet to nakręcanie atmosfery i wyzwalanie adrenaliny nam pomogło. Byłem w szatni przed meczem i w czasie przerwy. Widziałem, jak są skoncentrowani i zmobilizowani. Naprawdę wierzyli, że osiągną korzystny wynik. Każdy wiedział, o co gra, że na Wembley dzieje się historia.
- Dokładnie już nie pamiętam, ale jakiejś specjalnej przemowy nie było. Gdy w przerwie weszliśmy do szatni, to na początku w ogóle nic nie mówił, tylko dał zawodnikom chwilę odsapnąć i czas, żeby się między sobą nagadali. Wymieniali uwagi o tym, co się wydarzyło na boisku, ale bardzo spokojnie, bez krzyków i nerwów. I po chwili trener zabrał głos. Jak zwykle wygłosił kilka prostych słów w bardzo spokojnym tonie. No i zaraz potem wyszli z powrotem na boisko.
- Oczywiście! Choć w tym meczu to nie my dominowaliśmy, to był on tak ważny i dramatyczny, że musi być wyróżniony.
- Na pewno wygrany 4:1 mecz z Holandią w Chorzowie w 1975 r. - to jedno z najlepszych spotkań reprezentacji w historii. Dla mnie wyjątkowo dobry był też ten z mistrzostw świata w 1974 r. z Jugosławią (2:1). A w moim prywatnym rankingu mam też mecz z 1965 r. z Finlandią w Szczecinie (7:0). Strzeliłem wtedy cztery bramki. No i 2:0 na Stadionie Śląskim z Anglią, w tych samych eliminacjach do mistrzostw świata, które zakończyły się na Wembley.
- Wygrać u siebie z Anglikami wcale nie było łatwiej, niż zremisować cztery miesiące później w Londynie. W Chorzowie musieliśmy wygrać - gdybyśmy zremisowali, to na Wembley remis by nie wystarczył. Do dziś to nasze jedyne zwycięstwo nad Anglią i nie było wówczas żadnego fartu, łutu szczęścia czy przypadku. Nie ma wątpliwości, że byliśmy lepsi.
- Podczas odprawy pojawiła się taka informacja. Moore grał czasem ryzykownie przy wyprowadzeniu piłki, często ją przetrzymywał, bawił się. Ale to była jedna z bardzo wielu informacji, jakie dostaliśmy. Czy mi pomogła? Wątpię. Na boisku człowiek nie skupia się na tym, co ktoś powiedział przed meczem, tylko na tym, co się wokół niego dzieje. Wtedy zadziałał instynkt. Moore przyjął piłkę odwrócony do mnie plecami i nie widział, jak pobiegłem w jego kierunku. Kiedy próbował odwrócić się z piłką, już przy nim byłem. Odebrałem mu piłkę i strzeliłem bramkę. Nie myślałem o tym, co mówiono w szatni.
- To było starcie, jakich podczas meczu wiele. Ja byłem troszkę szybszy, wygrałem pojedynek biegowy, a on mnie leciutko trącił w piętę. Doznałem kontuzji, robiąc następny krok prawą nogą, źle stanąłem na jakiejś nierówności i strzeliło mi w kolanie.
- Ja też tak myślałem. Gdy szedłem na pierwszą operację do szpitala w Piekarach Śląskich, byłem pełen wiary, że wszystko się uda. Ale ten uraz był bardzo rozległy: obie łąkotki uszkodzone, a do tego jeszcze więzadło poboczne. Nie wiem, czy w 1973 r. taka operacja przerastała naszą medycynę, ale wkrótce okazało się, że była nieudana i trzeba było robić kolejną. Pojechałem do kliniki prof. Schwingera do Wiednia i tam dopiero dobrze zoperowali mi kolano. Ale potem była długa rehabilitacja.
- Żadnych. Gdy się zaczynały, byłem w Wiedniu, świeżo po operacji, przykuty do łóżka. Z nogą w gipsie. Przez sześć tygodni czekałem na jego zdjęcie. A gdy to się stało, były jeszcze szczegółowe badania, czy operacja się udała. Mistrzostwa obejrzałem w austriackiej telewizji.
Włodzimierz Lubański
(ur. w 1947 r.) - jeden z najlepszych polskich piłkarzy w historii. Z Górnikiem Zabrze wywalczył siedem razy mistrzostwo Polski, cztery razy zdobył tytuł króla strzelców ekstraklasy. W reprezentacji zadebiutował jako 16-latek, w 1972 r. zdobył z nią mistrzostwo olimpijskie. Ostatni mecz w reprezentacji rozegrał w 1980 r., strzelając swoją 50. bramkę, co jest niepobitym do dziś rekordem.
ANGIELSKIE OBLĘŻENIE BRAMKI TOMASZEWSKIEGO
Już podczas pierwszej akcji Clarke kopie w rękę łapiącego piłkę Tomaszewskiego. Wybity palec zwijającego się z bólu bramkarza mrozi chlorkiem lekarz reprezentacji Janusz Garlicki.
Wkrótce po tym wydarzeniu zaczyna się ostrzał polskiej bramki. Currie uderza zza pola karnego tuż obok słupka. Potem Bulzacki wybija piłkę w ostatniej chwili wślizgiem spod nóg szarżującego Channona.
Mimo naporu Anglików Polakom udaje się przetrzymywać piłkę z dala od swojego pola karnego. Grają długimi podaniami w kierunku szybkich napastników Laty i Domarskiego. W 14. min podanie Deyny omal nie przejmuje wychodzący na czystą pozycję Lato, ale Hunter zatrzymuje go nieprzepisowo.
W 18. min Bulzacki ścina tuż przed polem karnym Hughesa. Rzut wolny - piłka trafia do Channona, który zagrywa wzdłuż bramki, a tam sprzed nóg Clarke'a cudem wybija ją Tomaszewski.
Po główce Channona piłkę zmierzającą do bramki wybija Szymanowski. Po rzucie rożnym Tomaszewski piąstkuje, a gdy piłka wraca pod bramkę, łapie ją z dużym trudem.
W 25. min Lato dośrodkowuje spod linii końcowej, ale próbujący główkować Domarski mija się z piłką. Po chwili po rzucie rożnym Peters uderza wysoko nad poprzeczką. - Dobrze, że zegar jest trochę dalej, bo prawdopodobnie zdani bylibyśmy tylko na własne zegarki - żartuje komentator Jan Ciszewski.
W 38. min po rożnym strzela Currie , a Chivers zmienia głową kierunek lecącej piłki i przelatuje ona tuż nad poprzeczką. Po chwili znów kocioł - z 14 m strzela Bell, ale Tomaszewski świetnie broni.
W 41. min Tomaszewski najpierw broni główkę Petersa z 10 m, a tuż przed przerwą przerzuca nad poprzeczką lob Chiversa.
Na początku drugiej połowy Tomaszewski znów zwija się z bólu - Clarke, przeskakując nad nim, kopie go w głowę. Ale bramkarz dochodzi do siebie i już po chwili broni strzał Curriego.
57. min - Kasperczak na lewym skrzydle podaje do Laty, a ten ogrywa Madeleya i podaje do Domarskiego, który strzela po ziemi - Shilton puszcza piłkę pod brzuchem - 1:0 dla Polski. - Gol! Gol! Sensacja na Wembley. 400 mln ludzi przed telewizorami przeciera oczy ze zdumienia! - krzyczy Ciszewski.
Zaraz po wznowieniu gry sędzia nie uznaje bramki Petersa, bo Channon, który mu podawał, pomógł sobie ręką. Ale od tej pory Anglicy niemal nie schodzą z naszej połowy. Mają kilka rzutów rożnych, piąstkuje Tomaszewski, piłkę z pola karnego na oślep wybijają obrońcy. Ciszewski: - Anglicy próbują różnych sztuczek, rozciągają grę, raptowne crossy, przyspieszenia, trójką, piątką, szóstką atakują. Ale proszę się nie denerwować - jeśli nasi zawodnicy wytrzymują ten szalony napór i się nie denerwują, to my też spokojnie oglądajmy.
W 63. min Musiał podcina w polu karnym Petersa i jest rzut karmy. Clarke strzela w prawy górny róg - jest 1:1. Po wznowieniu gry coraz większy doping. Anglicy cały czas atakują.
72. min - Tomaszewski wyskakuje do lecącej piłki, ale wybija ją wprost pod nogi Clarke'a, który od razu strzela z 12 m. "Tomek" broni nogami, a po chwili paruje strzał Huntera. Anglicy zamykają Polaków na ich połowie. - Już jesteśmy cofnięci bardzo głęboko pod nasze pole karne. Tych zrywów, raptownych natarć jest coraz mniej - martwi się Ciszewski.
82. min - Clarke strzela z całej siły z 7 m w prawy róg, a Tomaszewski instynktownie wybija piłkę na róg. Za chwilę polski bramkarz wyrzuca piłkę do Domarskiego, ten podaje głową do Laty, który wychodzi sam na sam z Shiltonem, ale McFarland łapie go za koszulkę. Żółta kartka dla Anglika.
Dwie minuty później Lato znów jest sam na sam z Shiltonem, ale zamiast strzelać, próbuje go ominąć i angielski bramkarz wybija mu piłkę spod nóg. W końcówce Polacy wybijają piłkę jak najdalej od własnej bramki.
W ostatniej akcji meczu po główce Chiversa piłkę z linii bramkowej wybija Szymanowski. 20 sekund później sędzia kończy mecz. - Koniec! Koniec! Polska jedzie na mistrzostwa świata! (...) Rok temu ze stadionu olimpijskiego w Monachium mówiłem: "20 lat czekałem na ten historyczny moment, kiedy polska piłka nożna uzyska wspaniały sukces" [chodzi o zdobycie złotego medalu olimpijskiego]. Proszę państwa, tylko rok czekałem do największego triumfu w historii polskiego sportu i polskiego futbolu! - mówi wzruszony Ciszewski.
To fragment artykułu z ''Ale Historii'' . Całość jest dostępna dla abonentów PIANO . Przejdź do pełnej wersji artykułu .
W ''Ale Historii'' czytaj też:
Wracający z wojny koreańskiej amerykańscy jeńcy twierdzili, że byli poddawani praniu mózgu i właśnie dlatego w obozach wygadywali bzdury o Ameryce i kapitalizmie. Sceptycy podejrzewali, że pranie mózgu to amerykańska propaganda. Nie mieli racji
W gigantycznej eksplozji, która rankiem 13 października 1923 r. wstrząsnęła Warszawą, zginęło co najmniej 25 osób. Tragedia wzbudziła wielki niepokój ludności - wiosną tamtego roku Warszawa i Kraków przeżyły serię "zbrodni dynamitowych"
Za to, że dał się wziąć do niemieckiej niewoli, radziecki podporucznik Aleksander Peczerski został zdegradowany i trafił do jednostki karnej. Na niewiele zdało się to, że kierował udanym buntem więźniów obozu zagłady w Sobiborze
Niemowlęta rozwalaliśmy w locie
Co sprawiło, że absolwenci niemieckich uniwersytetów, ludzie czytający Kanta i piszący doktoraty z teologii czy historii sztuki, stali się gorliwymi mordercami?
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze