Codziennie zostawiamy ślad węglowy – śniadanie, dojazd do pracy, obiad, zabawki dla dzieci, rozrywki, kolacja, kąpiel, nawet seks. Trujemy. Potem idziemy spać, ogrzewamy nasze sypialnie. Trujemy.
Nie dziwi, że naukowcy nazwali zmiany klimatyczne „podłym problemem”.
Wiemy, że te nasze mordercze całodobowe działania to głównie emisje gazów cieplarnianych. Jak to zmienić? Wystarczy ponoć aplikacja w smartfonie do obliczenia śladu węglowego i rachunek sumienia.
A co z nierównościami społecznymi, wyzyskiem kapitału, z wydobyciem paliw kopalnych – bo to kolejne diagnozy złego stanu naszej planety. Czy można to zmienić w pojedynkę? Czy takie starania mają sens?
Bunt indywidualny jest możliwy, ale współdziałanie łatwiejsze, nadaje też sens indywidualnym wysiłkom. I nadaje imię: freeganie, weganie, flexitarianie, wojownicy dla klimatu. To tylko kilka tożsamości, które można przybrać, by stać się częścią wspólnoty. W grupie łatwiej też zorganizować wypad po przeterminowaną żywność z marketu, skrzyknąć się na wspólny transport, wymienić stare ubrania albo przepis na wegańską kolację. W grupie wytwarza się sieć praktyk, nowe mikrowspółzależności, które pozwalają pączkować nowemu światu, także na infrastrukturze starego systemu.
Do takiej wizji odnosi się powstały w Wielkiej Brytanii ruch Extinction Rebellion. Nowy świat jest możliwy, mówi, to stare struktury hamują jego rozwój.
Wsparciem wydaje się nauka, ale ta sama siebie nie jest pewna. Naukowcy podają wyniki badań i zastrzegają je błędami obliczeniowymi, warunkami albo podają prawdopodobieństwo zajścia zjawisk, co podsyca spiskowe teorie, które karmią się choćby i słusznymi z punktu widzenia zasad nauki wątpliwościami.
Jak tę niepewność poskładać w „codzienne życie”? Jak takiemu życiu nadać „sens”? Jak cieszyć się dniem, skoro ma nie być jutra? Jak myśleć o życiu wiecznym, jeśli przyszłym pokoleniom zostawiamy piekło?
Antropocen, epoka człowieka, zmienia naszą perspektywę w sposób zasadniczy – wszystko, co dziś czynicie, czynicie przyszłym pokoleniom. Nie ma ucieczki duszy do raju, jest odpowiedzialność za materię. Każdy uczynek tu i teraz będzie wam policzony przez wasze dzieci i wnuki.
Czy z tej nowej perspektywy rodzi się nowa, klimatyczna religia?
Zostało poświęcenie
Ta religia ma kilka odłamów. Są radykalni wyznawcy, odłam technokratyczny i religia ekologicznego środka.
Żeby je praktykować, należy zmienić optykę widzenia, przyjąć los Ziemi za punkt odniesienia, wypracować nowe pojęcia, wyobraźnię i wrażliwość. Nie można zostać w teraźniejszości, bo ta ma konsekwencje dla przyszłości. Trzeba być zarazem tu i tam, teraz i potem.
To frustrujące, bo modna obecnie zasada „uważności” i „wizerunku” każe nam zostać w miejscu, skupić się na tej właśnie chwili, być szczęśliwym i dobrze wyglądać.
Ale, gdy jem mięso – emituję metan, zużywam hektolitry wody; gdy jem soję – znikają lasy pod pola uprawne; jadę autem – spalam paliwa kopalne; piję z plastikowej butelki – emituję, spalam, zostawiam tę butelkę w ekosystemie na setki lat. To, co było zwykłym wyborem konsumenckim, stało się wyborem dobrym lub złym, a wrażliwość na takie wybory staje się nadwrażliwością trudną do udźwignięcia.
Walczymy w markecie o biowarzywa (tanie schodzą szybciej), marzymy o aucie elektrycznym (Tesla to wydatek przynajmniej 200 tys. zł), rowerem nie do każdej szkoły można z dzieckiem dojechać (zazdrościmy Holendrom klimatu), podróże kuszą i kształcą, a z Facebooka wynika, że wszyscy byli już wszędzie.
System w końcu zaczyna nas obrzydzać. Obrzydliwe stają się nawet nasze potrawy z dzieciństwa, które kiedyś były sentymentalnym tłustym comfort food. Obrzydzenie jest na twarzy młodziutkiej Grety, na twarzach buntowników z Extinction Rebellion.
Jak utrzymać w tym równowagę i nie nabawić się obrzydzenia do samego siebie? Trzeba wypracować w tej religii nową etykę – antykapitalistyczną, która zdyscyplinuje nasze konsumpcyjne praktyki i da nadzieję przyszłym pokoleniom.
Problem w wyznawaniu religii klimatycznej leży jednak w tym, że nie ma tu doktryny o przeznaczeniu do zbawienia lub potępienia. Jest tylko poświęcenie, a nagrodą będzie odwrócenie katastrofy dla przyszłych pokoleń.
Nauka w służbie religii
Solucjonizm – to mógłby być ważny odłam tej religii, który głosi, że każdy problem można rozwiązać, wystarczą innowacja, technologia, nowy sposób rządzenia lub zarządzania. Technokratyczne i technologiczne nawrócenie jest na wyciągnięcie dłoni, zwłaszcza w krajach najwyżej rozwiniętych. Są też mechanizmy transferu technologicznego do krajów biedniejszych, więc i kapitalizm, który szybko nie odpuści, może na tym zarobić.
Solucjonizm nie ma Boga, ma kapłanów z Międzyrządowego Porozumienia ds. Zmian Klimatu (IPCC), ale też heretyków z administracji Donalda Trumpa.
Dlaczego jednak nie wystarcza nam nauka, naukowcy, rzesze ekspertów i polityków, a walka o klimat przybiera formę praktyki religijnej? Dlaczego nie możemy oddać im sterów i zaufać pomysłom na organizację rzeczywistości? Moglibyśmy w niej po prostu uczestniczyć, podporządkować się i solucjoniści są najbliżsi tej postawy, ale i oni nie mają dość skutecznych pomysłów dla realizacji planu naprawy klimatu.
Świat, w którym żyjemy, to już nie rzeczywistość Isaaca Newtona, który był celebrytą, inspirował filozofów i artystów. Nie ma naukowca, który rozpalałby wyobraźnię. Mamy dziewczynkę, Gretę, proroczkę, wędrującą po świecie i drażniącą sumienia starych mędrców, a świat dzieli się na tych, którzy jej wierzą, nienawidzą lub się z niej śmieją.
Dlaczego potrzebujemy wiary, gdy nauka zrobiła tak ogromny postęp? Czy chodzi tylko o to, że zmiany klimatyczne są „podłym problemem”, który nawet dla naukowców jest zbyt złożony? Odwracając słowa Michela Foucault, to władza dziś przemawia do prawdy – wystarczy śledzić tweety Trumpa. Nie pomaga też internet, w którym każdy jest ekspertem, a informacje mieszają się z kroniką codziennej diety i seriali. To etap postprawdy i może dlatego działanie na rzecz klimatu musi zakładać wiarę, a nie tylko zaufanie do nauki.
Encyklika klimatu
Ciekawie w tym wszystkim radzi sobie jedna z wielkich religii. Papież Franciszek w encyklice „Laudato si’” nawołuje do ekologicznego nawrócenia, przytacza naukowe fakty, zrywa z przeświadczeniem, że główne hasło chrześcijan to „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Dla Franciszka nauka nadal jest nauką, a wiara wiarą. Papież zachowuje oświeceniowe porządki, nie oferuje nurtu New Age z wizją sakralnej natury, nie każe nam przytulać drzew. Proponuje nową kategorię grzechu ekologicznego, który byłby trudny do zdefiniowania bez nauki.
Ale ten nowy, katolicki ład pomaga tylko niektórym. Nie jest zbyt radykalny, a nie podoba się konserwatystom – bo zbyt lewacki. Nie inspiruje radykałów – bo w swym uporządkowaniu jest jakby z poprzedniej epoki.
Którą zatem perspektywę obrać? Którą prawdę uznać za dogmat i jak jej się trzymać w świecie, którego złożoność i zmienność nie sprzyjają dogmatycznym postawom?
Na poziomie praktyki społecznej to trudne wyzwanie. Możemy jeść przeterminowaną żywność, którą wystawiono na śmietnik marketu, ale dogmat o zdrowym żywieniu mówi, że np. pleśń jest rakotwórcza. Możemy produkować własną pastę do zębów, ale dogmat nauki mówi, że bez fluoru zęby spróchnieją. Możemy jeździć autem elektrycznym, ale są badania, które mówią, że produkcja akumulatorów to też kawał zła dla przyrody.
Jak w tym odnajdą się umiarkowani? Kto zagospodaruje ich wrażliwość i ukoi wyrzuty sumienia? Czy będą to wielkie korporacje sprzedające greenwashing – zielone obmycie win? Religia ekologów środka nie jest radykalna, nie obrzydza jej system, ale jest ich najwięcej i najwięcej od nich zależy. Czy to oni uratują klimat, czy tylko będą spać spokojniej?
Dr hab. Aleksandra Lis – antropolożka, od lat bada procesy społeczne wokół polityki klimatyczno-energetycznej w Polsce i w Europie z perspektywy studiów nad nauką i technologią. Pracuje w Instytucje Antropologii i Etnologii na UAM w Poznaniu. W tym roku ukazała się jej książka pt. „Climate and Energy Politics in Poland: Debating Carbon Dioxide and Shale Gas” wydana w brytyjskim wydawnictwie Routledge
I tak jak mówię- bawcie się, nie zabraniam, strzelać nie będę. Ale wara od mojego auta, mojej słomki z plastiku, od mojego BigMaca, od mojego steka, od mojego lotu do innego miasta by zobaczyć dwa muzea i wrócić.
WARA!
Sprzeczne z rozumem jest podcinanie gałęzi, na której się siedzi.
Korona zaliczona, jak rozumiem? :/ szczerze wspolczuje i, mimo wszystko, zdrowia zycze. Oby sie nie pogorszylo... :/
Jest nas dwóch!
Pamiętaj, że nie jesteś sam!
Wypie...j!
Trzech!
Nope :D
I mało tego, dla czystej przyjemności którą czerpię z jazdy bez celu paliwożernym samochodem robie rocznie ok 30k km po PL i Europie wybierając fajne drogi.
Ostaynio doszła do tego satysfakcja wkur****ania takich ludzi jak Ty :)
Mnie jazda samochodem nie sprawia przyjemności, latanie samolotem tym mniej. Ale - gdyby nie samochód i samolot, niewiele bym w życiu zobaczył. Przejazd przez Alpy, czy przelot nad nimi, to coś, co cieszy serce i oczy. Tak samo wakacje nad Adriatykiem. Pielgrzymka do Ziemi Świętej (nieważne, czy z pobudek religijnych, czy tylko żeby zobaczyć te miejsca) to było dwa-trzy lata, zanim samochód i samolot stały się dobrami powszechnymi. Dziś (pomijam koronawirusa) można tam polecieć, zwiedzić "wszystko" (nieprawda, tylko te najważniejsze obiekty, ale pielgrzym pieszy i tak by tego nie zobaczył) i wrócić w 2 tygodnie.
To tak z naszego, europejskiego punktu widzenia. Ale pomyśl, że bez samolotów i ciężarówek (starych, nieserwisowanych, więc palących po 30-50 l/100km pół Afryki wymarłoby z głodu, gdyż nie byłoby możliwości dowiezienia żywności dla tak dużej liczby ludzi na wielbłądach. To wiem, bo przez parę lat obserwowałem pracując tam. Podejrzewam, że w wielu innych miejscach na świecie jest podobnie.
Zapatrzony w siebie egoista.
Dla aroganckiego prostaka prymitywna rozrywka i satysfakcja.
Może nie trzeba tylu ludzi, dla których nie ma pracy, domów i jedzenia?
Afryka sobie radziła świetnie, póki nie wkroczyła biała rasa.
Aleksandra Lis o ważnym problemie przed którym stoi świat i o ludziach którzy chcą pomóc, a ty na to odpowiadasz skrajnym egoizmem. Nie dziw się, że twoją moralność inni oceniają bardzo słabo.
robiąc z tego jakąś ideologię, styl życia etc... że plastykową słomkę kupisz stajesz się drugą stroną medalu
dupa tam kupisz bo zaraz takich nie będzie po prostu... i to jest droga do zmiany - administracyjna i przerzucana na korporacje, wywoływanie poczucia winy w jednostkach nie prowadzi do sukcesu w dzisiejszym świecie i Ty jesteś tego najlepszym przykłądem. Systemowa zmiana, to jest jedyny sposób na dewastacje klimatu, środowiska.
Ja na przykład dla własnej przyjemności nie zainstalowałem szamba i wylewam nieczystości za stodołę. I palę śmieciami. Tak jest taniej i tak jakoś lubię... ;-) No generalnie żeś przedstawił ten sam typ logiki :-D
Ty myslisz ze greta sama na to wpadła i zaden rodzic i ich koledzy za tym nie stoja...
" Greta Thunberg byłaby niezłym kandydatem na proroka nowej religii."
Prorokinię! Bluźnierco! ;)
Bardzo dobre wyjaśnienie. Jakoś już tak z naszym mózgiem jest, że szuka ułatwień, gotowych rozwiązań, które ktoś wymyślił już wcześniej. Może jest po prostu za duży i zbyt skomplikowany? I szuka momentów, w których nie musi działać z pełną wydajnością?
Hasło jak z Rydzyka. Starczy dostępność środków antykoncepcyjnych i edukacja. 2+1, maksimum 2+2. Byle pez paranoi mordowania dziewczynek, jak w Chinach. I nie pie....l, że nie będzie się miał kto zająć starcami, albo zabraknie rąk do pracy. Dziś 6-dzietna rodzinka meneli ze Szmulek żyje dzięki 500+ i zapomogom, ale jak babcia zachorowała, to nie było komu nią się zająć, bo wszyscy pijani, albo w pierdlu. W fabryce 1000 robotników niepotrzebne, starczy inżynier do nastawiania skomputeryzowanej linii produkcyjnej. Jeden traktor z 10-skibowym pługiem zastępuje 100 osiłków z konnyi pługami.
a jak można zmuszać zmuszac do zachowań "eko"?
ta analogia (ekologia i religia) to bardzo grubymi nićmi szyta metafora. Bardzo to wszystko naciagane i mało spójne.
W latach 60. zeszłego wieku we Wrocławiu kiedy Odra była jeszcze czysta wodociągi fluorowały wodę z sprawą badań prof. Noemi Wigdorowicz-Makowerowej . Efekt. Próchnica zniknęła.Amen
Ech, ty profesorku...Fluor z pasty wchania sie do krwi, przez sluzowke jamy ustnej... a nie do zebow nie przez zeby,
Chodzi ci chyba o lata 60 XVIII w. Bo na pewno w latach 60 XX w. , podobnie z resztą jak w latach 60 XIX w. Odra czysta nie była. W okresie rewolucji przemysłowej nikt nie miał świadomości, że odpady poprzemysłowe wylewane do rzek są szkodliwe, a w okresie komunizmu co prawda świadomość (wśród co poniektórych ) była, ale nikt, a już w szczególności decydenci się tym nie przejmowali.