Wchodzisz do sklepu. Jeszcze przed wejściem widzisz wielki cyfrowy monitor, w który wbudowana jest kamera. Rozpoznaje ona twój wiek, płeć, a nawet nastrój i wyświetla dostosowane do nich propozycje zakupów. Nie musisz nic robić, nawet dotykać ekranu - kamera śledzi ruch gałek ocznych, wystarczy więc, że na nią spojrzysz, a wyświetli odpowiedni komunikat. Tak wygląda sklep przyszłości według Microsoftu zaprezentowany niedawno na warszawskim Grochowie.
Zagłębiasz się dalej w labirynt regałów, podnosisz jakiś produkt. Inteligentna półka rozpoznaje przedmiot, a na ekranie obok wyświetlane są przydatne informacje na jego temat i propozycje promocji. A może nie lubisz tracić czasu? Możesz zamówić produkt wcześniej przez aplikację lub stronę internetową i odebrać zakupy w samoobsługowym punkcie odbioru.
Model 'sklepu przyszłości', zaprezentowany przez Microsofta. 17.04.2019 Fot. Microsoft Corporation
Kasa też jest samoobsługowa. Każdy krok kupującego śledzą kamery, które dodatkowo analizują, w jakich działach spędziłeś najwięcej czasu, a które całkiem pominąłeś. Informacje o ruchu w sklepie, stanie zaopatrzenia i stanie technicznym urządzeń są w czasie rzeczywistym zbierane i przesyłane personelowi. Pracownicy mogą więc na bieżąco uzupełniać towar na półkach, zamawiać nowy i organizować promocje, np. na produkty o krótkim terminie ważności lub w przypadku awarii chłodziarki.
"Koszyk" Microsoftu, czyli bierzcie i cyfryzujcie
Powyższe rozwiązanie to nie pieśń przyszłości - to technologie, które już są systematycznie wdrażane na polskim rynku. Nad poszczególnymi rozwiązaniami pracowało ponad 30 firm: od niewielkich, jak gliwicki producent oprogramowania HemiLab, po gigantów technologicznych w rodzaju Samsunga czy Siemensa. Microsoft łączy to wszystko w spójny pomysł, zapewnia partnerom wsparcie mentorskie i negocjuje wdrożenie rozwiązań ze sklepami i producentami.
Część powyższych rozwiązań Microsoft prezentował już w zeszłym roku. To swego rodzaju "koszyk", z którego sklepy mogą wybierać te rozwiązania, które akurat są dla nich najprzydatniejsze.
- Żadna sieć nie jest w stanie wdrożyć wszystkich tych technologii od razu, bo to operacyjnie nie do zrobienia - tłumaczy Jarosław Sokolnicki, odpowiedzialny w Microsofcie za rozwiązania dla sektora handlu i produkcji. - Niektórzy decydują się na optymalizację informacyjną, inni na rozwiązania wspierające zarządzanie, trzeci stawiają na komunikację z klientem, zaczynając od aplikacji mobilnej. Wygląda to różnie, ale każdy to robi. Rozmawiamy z właściwie każdym sprzedawcą na polskim rynku - zapewnia.
Ekrany zamiast plakatów, skanowanie zamiast kasy
Na razie najwięcej tego typu rozwiązań (łącznie 12) zastosowała sieć sklepów Żabka, która już w zeszłym roku chwaliła się współpracą z Microsoftem. W wybranych sklepach Żabki widać już np. ekrany zamiast plakatów, ale wiele wdrożonych technologii pozostaje na co dzień dla klientów niewidocznych. Chodzi między innymi o zamawianie i ustawianie towarów, pilnowanie dat przydatności do spożycia, logistykę dostaw czy system motywacyjny dla kasjerów i franczyzobiorców. Niedługo sieć ma wdrożyć samoobsługowe kasy, które same będą rozpoznawać produkty bez konieczności skanowania kodu kreskowego.
Także inne sklepy wprowadzają nowe technologie. Sieć marketów sportowych Decathlon zamontowała w przymierzalniach ekrany, na których pojawiają się parametry przymierzanego produktu, cena oraz opinie klientów. Wygląda to jak połączenie zakupów online i offline. Kasy samoobsługowe sieci już dziś same rozpoznają kupowane produkty.
Jeszcze dalej poszło Tesco, wprowadzając w Krakowie, Łodzi i Poznaniu usługę scan & shop: klienci skanują towary prosto z półek pobranym na wejściu urządzeniem, wyglądającym jak połączenie smartfona z laserowym czytnikiem. Przy kasie samoobsługowej nie muszą rozpakowywać koszyka, ale jedynie płacą.
"Sprzedawcy zbyt dużo zainwestowali, by teraz ustąpić"
Sklepy nie mają wyjścia - muszą się cyfryzować, bo stacjonarne placówki coraz częściej konkurują ze sprzedażą przez internet, czyli tzw. e-commerce. Sklepy internetowe dysponują całą paletą narzędzi niedostępnych dla tradycyjnego handlu: dokładną informacją o produkcie, zaawansowanymi algorytmami podsuwającymi propozycje zakupów, nowymi formami płatności itp.
To sprawia, że handel stacjonarny musi się zmieniać: firma badawcza Savills stwierdza w raporcie, że choć sklepy stacjonarne nie znikną, to być może będą się przekształcać w rodzaj sklepów pokazowych, gdzie można zobaczyć, dotknąć, przymierzyć i powąchać dany produkt, a faktyczny zakup będzie się odbywał w sieci. Według raportu Statista Digital Market Outlook rynek e-commerce w Polsce jest 13. najszybciej rosnącym rynkiem tego typu na świecie: w zeszłym roku rósł w tempie 15 proc. rocznie. W tym roku jego wartość ma osiągnąć 50 mld zł. To sprawia, że tradycyjne sklepy muszą unowocześniać doświadczenia dla klienta.
- Jeśli przyjrzymy się ostatniej dekadzie na rynku kosmetyków w Polsce, to mamy dwa wiodące kanały, które rozwijały się równolegle: dyskonty i drogerie - tłumaczy Tomasz Synowiec, kierownik ds. rozwoju z firmy L'Oreal. - Rozwój ten w znacznym stopniu był napędzany otwarciami nowych sklepów. Sprzedawcy zainwestowali w to bardzo wiele środków i z pewnością nie zależy im teraz na tym, żeby bez walki oddać pole e-commerce. Aby dotrzymać kroku sklepom internetowym, będą musiały zaoferować podobne funkcjonalności jak w handlu elektronicznym - dodaje.
Połączyć internet z przestrzenią fizyczną
Synowiec podaje przykład inteligentnej półki. Jak tłumaczy, oferta na rynku kosmetyków jest dziś tak szeroka, że polscy konsumenci często czują się zagubieni i w rezultacie odchodzą od regału z pustym koszykiem. - Weźmy np. farby do włosów. W tej kategorii obserwujemy jeden z najwyższych odsetków rezygnacji z zakupu, m.in. dlatego że sam opis na opakowaniu nie jest wystarczająco zrozumiały. Nowa technologia pozwoli wziąć produkt do ręki i od razu dowiedzieć się, że to np. farba półtrwała, która utrzyma się na włosach do 28 myć, a najlepsze efekty da w połączeniu z rekomendowaną odżywką do włosów - wyjaśnia.
Jak zaznacza Sokolnicki, sprzedawcy pogodzili się już z obecnością e-commerce na rynku i z tym, że to tam odpływa część ich zysków. Teraz muszą się zastanowić, jak wykorzystać słabe strony sprzedaży internetowej (czas dostawy, koszty dowozu) i zaadaptować jej dobre strony. Ideałem ma być "połączenie e-commerce i fizycznych punktów sprzedaży". Jak? Np. przez możliwość zamówienia produktu przez internet i jego odbioru sklepie. Albo zamówienia w sklepie niedostępnego akurat produktu, który do domu dowiezie nam kurier.
Pardon, po co?
Sory dla pracowników księgarni i ich ciepłych miejsc pracy, ale ja klikam w interneta, ładuję tekst na Kindla, niezależnie od tego czy jest niedziela handlowa czy jałowa i niezależnie od tego czy jestem na urlopie w Nowej Zelandii czy Grenlandii, czytam dużo i nie lubię obciążać bagażu lotniczego kilogramami makulatury. Coś źle robię?
Sory dla pracowników telewizyjnej wieży Babel, ale ja ich ciepłych miejsc pracy nie wspieram, klikam w Netflixa, bo mu płacę i oglądam filmy niezależnie od tego czy jestem na urlopie w Nowej Zelandii czy Grenlandii, dużo oglądam a nie lubię płakać nad tym czy akurat TVP1 jest gdzieś dostępny czy nie.
Coś źle robię?
Przykłady można mnożyć.
W branży księgarskiej od lat jest tak, że jak nie gustujesz w mainstreamowych bestsellerach, to musisz zamówić. Nikt nie zatowaruje sklepu produktem, o który może zapyta jakiś wykształciuch albo nikt w tym miesiącu.
"Coś źle robię?" -- Powiedziałby Tewi Mleczarz: niby nie źle, ale też chwalić się nie ma czym.
Książka to coś więcej niż "plain text".