Renata Kaznowska, wiceprezydentka Warszawy: - Gdy dowiedzieliśmy się, że pierwsze pociągi i autobusy kierują się na zachodnią granicę Ukrainy, prezydent Rafał Trzaskowski natychmiast powołał sztab kryzysowy, a Biuro Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego stało się naszym centrum dowodzenia.
Pierwszy punkt informacyjny na dworcu uruchomiliśmy 27 lutego. Równolegle przygotowywaliśmy miejsca pobytowe. Trzeba było rozstawić łóżka, przygotować jedzenie, picie, pościel, punkty medyczne, uruchomić strony internetowe w języku ukraińskim czy przygotować wolontariuszy i miejsca, gdzie mogą się zgłaszać. Nierzadko, gdy nam się wydawało, że wszystko już jest poukładane, to na stację wjeżdżał kolejny pociąg.
Bez wolontariuszy, bez ludzi o wspaniałych sercach, mieszkańców i mieszkanek naszego miasta, nic by się nie udało, będziemy to podkreślać cały czas.
W tych pierwszych dniach wojny nie było mowy o konsultacjach, rzuciliśmy się do pracy. Mamy pewne standardy opracowane w zależności od sytuacji kryzysowej. To, co było dla nas najważniejsze, to powołanie sztabu kryzysowego. W kolejnych dniach i tygodniach zaczęliśmy korzystać z wiedzy organizacji pozarządowych. Współpracujemy m.in. z Caritasem, z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, z Polską Akcją Humanitarną, Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej, WHO czy z UNICEF-em. Ta mnogość organizacji jest potrzebna, bo korzystamy z ich doświadczeń. To też nam daje możliwość uczenia się od ekspertów na przyszłość, dostaliśmy od nich wiele cennych wskazówek.
Pilne wsparcie podstawowe, czyli jak zorganizować dworzec, jak ma wyglądać punkt medyczny, jakie jedzenie i picie podawać. Jednego dnia do Warszawy przyjechało 28 tys. osób.
Były takie dni, że do Warszawy przyjeżdżało między 20 a 28 tys. osób. Trzeba było podać 28 tys. butelek wody, może 10 tys. osobom ciepły posiłek, kolejnym 10 tys. podać pampersa, jedzenie dla dzieci, udzielić pomocy medycznej.
Usłyszałam ostatnio takie sformułowanie, że Polska stała się wielką organizacją samorządowo-obywatelską, bo to samorządy mają na swoich barkach kryzys humanitarny, tak samo jak obywatele, którzy stali się wolontariuszami i darczyńcami. Obecnie w Warszawie wolontariacko pracuje ok. 10 tys. osób, ale do "Ochotników warszawskich" zgłosiło się od początku wojny niemal 20 tys. osób proponujących różną formę pomocy, a nie sposób zliczyć tych osób, które angażują się poza działaniami miasta. Dla wolontariuszy należą się największe podziękowania.
Jeszcze przed wojną według naszych szacunków Warszawę zamieszkiwało kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców, którzy tu pracowali, mieszkali, żyli. Mam znajomą z Ukrainy, która mieszka tu od kilkunastu lat i do jej wynajmowanego mieszkania przyjechała synowa z dwójką dzieci, a syn broni w tej chwili Ukrainy. Oni nie potrzebowali od nas, jako od miasta, pomocy, bo zorganizowali się sami. Część osób na własną rękę znalazła mieszkania, część otrzymała schronienie dzięki oddolnym inicjatywom i osobom prywatnym. Dopiero po jakimś czasie będziemy mogli oszacować, jak wyglądała kwestia mieszkaniowa i jak się rozłożyła.
Bo przede wszystkim wszyscy Warszawę znają. Eksperci mówią, że gdyby w całym kraju zorganizować równomierną relokację, Polska mogłaby przyjąć nawet 3,7 mln uchodźców, gdyby gminy przyjęły ok. 10 proc. swojej populacji. Dla Warszawy to oznaczałoby ok. 178 tys. osób. Tak się nie dzieje, a rząd cały czas nie wprowadza żadnej strategii, w tym relokacyjnej, powtarzając jak mantrę, że nie będzie relokacji „przymusowej". Tu nie chodzi o przymusową relokację. Uchodźcy powinni widzieć alternatywę i korzyści z wyboru miasta X i Y, ale również negatywne skutki myślenia "wszyscy w jednym mieście". Jedno miasto nie pomieści tylu osób nie tylko pod względem mieszkaniowym, ale również ze względu na edukację czy ochronę zdrowia. Dzięki pracy prezydenta Trzaskowskiego i współpracy samorządów m.in. zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich wiele osób znalazło swój kąt np. Gdańsku, Wrocławiu, Łodzi czy mniejszych miejscowościach.
Teraz nieco spokojniej, ale na początku każdego dnia, również w weekendy, spotykał się sztab o godz. 9.30. Nierzadko drugi wieczorem. Odprawa, raportowanie, co się udało zrobić, jakie są potrzeby, czego brakuje. Np. darmowy transport publiczny, sprzątanie, łóżka polowe od darczyńców z Austrii, z Niemiec, bo nam się skończyły, pościel, jedzenie, zabezpieczenie medyczne. Obecnie przygotowujemy cały proces związany z edukacją dzieci w systemie nauki zdalnej w oparciu o ukraińską podstawę programową. Uruchomiliśmy urząd pracy, zatrudniamy w szkołach, w szpitalach i w innych miejscach. Zatrudniliśmy już ok. 100 osób z Ukrainy w szpitalach i 200 osób w szkołach.
Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy po wybuchu wojny, to szkolenia dla nauczycieli i dyrektorów, w jaki sposób rozmawiać z dziećmi o wojnie i w jaki sposób przygotować młodzież na to, że może pojawić się Olena, która uciekała przed bombami, albo Andriej, który kilka dni mieszkał w piwnicy.
Uważam jednak, że włączanie dzieci bez znajomości języka do polskiego systemu edukacyjnego to błąd. Proponowaliśmy MEIN, aby powstały klasy powitalne, wyłącznie z nauką języka polskiego, aby nie fundować dzieciom po traumie wojny, traumy edukacyjnej. Niestety tak się nie stało. Dzieci uczą się w oddziałach ogólnych i przygotowawczych. Ale mają też inny wybór: albo wchodzą do polskiego systemu edukacyjnego, albo zostają zdalnie w ukraińskim.
Jeśli dzieci wybiorą ukraiński system nauki, przygotowujemy już zajęcia integracyjne, w szkołach, w domach kultury. Eksperci zwracają nam uwagę, że jeśli równolegle nie będziemy wdrażać procesu integracji, później będzie trudno to nadrobić. To właśnie pierwsze tygodnie i miesiące mają największe znaczenie.
Za pierwszy miesiąc oszacowaliśmy koszty pomocy humanitarnej, jaką niesie Warszawa, na ok. 20 milionów złotych.
To są koszty twarde, które ponieśliśmy, ale prawdopodobnie kwota jeszcze urośnie. Cały czas nie wiemy, jak Ministerstwo Edukacji i Nauki będzie finansować dzieci w przedszkolach. Niepokoi mnie, że trwa drugi miesiąc wojny i ciągle są rozmowy. Koszt miesięczny dziecka w przedszkolu w Warszawie to 1232 zł. Minister edukacji proponuje nam na utrzymanie miesięczne dziecka z Ukrainy w przedszkolu ok. 380 zł. To brzmi jak mało śmieszny żart.
Wszystkie komentarze
Gdzie samorząd wykazuje się dobrym samopoczuciem?