Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Natalia Mazur: Słyszałam o mieszkańcu inteligentnego domu, który najchętniej używał lampki nad okapem w kuchni. Była jedyną, której nie trzeba było programować. Inteligentne rozwiązania wydają się czasem trochę głupie…

Jarogniew Rykowski*: A o Amerykance, która kupiła inteligentną lodówkę, pani słyszała? Zorganizowała dla lodówki przyjęcie powitalne. Za pomocą ekranu LCD na drzwiach lodówki zamówiła mnóstwo towarów, po czym wyjęła je dla gości. Inteligentny system zauważył, że produkty zniknęły, następnego dnia lodówka zamówiła je sama. Ale właścicielka była już na wakacjach. Dostawca zastał otwarty garaż, zostawił zakupy w środku. Lodówka przekonana, że jedzenie tak wszystkim smakowało, że nawet nie zdążyli go schować, ponowiła zakupy. I tak przez 30 dni, dopóki gospodyni nie wróciła.

Ups!

– Pytanie: kto wykazał się największą głupotą? Pani, która nie przeczytała instrukcji obsługi? Dostawca towarów, który dorzucał towary na kupę psujących się rzeczy? Czy może jednak projektant, który nie przewidział tak prostej sytuacji? Inteligentne sprzęty na pewno nigdy nie będą od swojego projektanta mądrzejsze.

Dom pana profesora pewnie należy do tych inteligentniejszych.

– Powiedziałbym raczej, że to dom nieprzeszkadzajacy. Rzecz w tym, że inteligencja domu musi być zaakceptowana przez mieszkańców. U mnie nie sprawdził się dom, który sam włączał i wyłączał światło. Okazało się, że domownicy chcą mieć nad tym kontrolę. Zgodzili się jedynie, by dom sam gasił lampy, jeśli o tym zapomną. Czy to inteligencja? Raczej spryt. Jeśli stanie się coś nieprzewidzianego, np. zakład energetyczny wyłączy prąd, dom nie będzie miał dość inteligencji, by zapalić świeczkę.

Podoba mi się definicja, zgodnie z którą inteligentny dom jest odporny na głupotę użytkowników. Wyłącza żelazko, jeśli przez dłuższy czas było ono bez ruchu, obniża temperaturę ustawioną przypadkiem na 30 st. C.

Dlaczego domownicy nie chcieli, by dom im sam włączał lampy?

– Woleli normalne włączniki. Może dlatego, że znajdują się 70 cm nad ziemią, czyli na wysokości, na której mamy dłoń przy opuszczonym ramieniu. Bardzo wygodne, podpatrzyłem to w pewnym amerykańskim domu. Wchodzę, naciskam, nie podnosząc ręki, i sam decyduję, kiedy jest światło, a kiedy go nie ma.

A na co się zgodzili? – Na automatyczne wyłączanie całego domu jednym przyciskiem. Jeden pilot gasi światła, opuszcza rolety, zamyka garaż, bramy. Minus jest taki, że gdy któryś domownik zgubi pilota, to za sprawą jednego przycisku dom stanie przed złodziejem otworem. Dlatego używamy też klasycznych kluczy.

Fajny jest pojedynczy przycisk przy powrocie do domu. Jednym ruchem zapalamy lampy, włączamy muzykę.

– Rzecz się komplikuje, jeśli wychodzimy z domu, gdy jest jasno, a wracamy, kiedy jest ciemno. Albo gdy wieczorem lubimy słuchać innej muzyki niż od rana. Automat nie wykryje naszego nastroju.

Kiedyś się tego nauczy?

– To bardzo prawdopodobne. Nie jestem jednak pewien, czy chcę, by mój dom wiedział o mnie więcej niż ja sam. Już wystarczy, że sklep coś o mnie wie, miasto też. Sklep może rozpoznać, że do niego wszedłem. Wystarczy, że mam przy sobie telefon. Nie musi nawet znać mojego numeru: sam przypisze identyfikator do urządzenia, rozpozna, kiedy podejdę do kasy, powiąże mój telefon z rachunkiem i zorientuje się, kiedy wrócę do sklepu. Być może wkrótce zacznie mnie prowadzić reklamami do produktów, które chce mi sprzedać. Podobnie działają już sklepy internetowe. Wciąż są jednak ograniczone inteligencją projektantów, bo gdy kupię żonie perfumy, przez kolejne tygodnie zarzucają mnie reklamami różnych zapachów. Gdyby twórca algorytmu trochę pomyślał, reklamy wyświetliłyby się po kilku miesiącach, kiedy poprzednia butelka się skończy.

Od dobrej dekady słyszę, że naszą przyszłością jest internet rzeczy. A jakoś nie widzę, by ludzie szaleli na punkcie przedmiotów, które wyręczają ich w myśleniu. Co mogłoby się przyjąć? Może telewizor, który rozpoznawałby domownika i puszczał ulubiony serial w miejscu, w którym skończył oglądanie?

– Mógłby też pozwalać się sterować gestami i zamrażać obraz, gdy widz wychodzi zaparzyć sobie herbatę. Wątpliwości budzi jednak kamerka obserwująca domowników.

Google sprzedaje taki fajny głośnik służący do sterowania sprzętem domowym. Wystarczy powiedzieć: „Lodówko, co mi zaproponujesz?”, a urządzenie podpowie nam, co zjeść na kolację. Sęk w tym, że głośnik wysyła wszystko do centrali Google’a. Może Google użyje tego tylko do poprawy jakości systemu rozpoznawania mowy? Ale co, jeśli zapragnie mnie podsłuchiwać? Będzie miał dostęp do wszystkiego, co powiedziałem przez ostatnie pięć lat. Nie chcę, na pewno nie chcę takich systemów!

Zaczynamy podchodzić do inteligentnych przedmiotów z coraz większą ostrożnością?

– Wystarczył jeden wypadek autonomicznego samochodu, by ludzie stracili do niego zaufanie. Choć akurat w tym przypadku zawinił człowiek: pracownik Google’a, zamiast nadzorować auto w czasie testowej jazdy, czytał sobie coś na tablecie. Idąca pieszo kobieta, widząc wolno jadący samochód, postanowiła przebiec przed nim w niedozwolonym miejscu. Zakładała, że w środku jest człowiek, który w razie czego zatrzyma wóz. Ale samochód, nie spodziewając się w takim miejscu przechodniów, kompletnie ją zignorował. I trzask!

Drugi wypadek był w Paryżu. Człowiek wymusił pierwszeństwo na autonomicznym autobusie, licząc na to, że autobus zwolni. Ale autobus był nauczony, że na buspasie żadnych pojazdów być nie powinno, zatem jego program nie obejmował takiej sytuacji. A co to będzie, gdy na ulicach przybędzie takich superprzepisowo jadących aut. Nieprzekraczających prędkości 50 km na godz., zachowujących właściwy odstęp? Inni kierowcy będą się przed nie wpychać, inteligentne samochody będą wtedy hamować… Kiepsko to widzę. No i co będzie z ludźmi, którzy po prostu lubią prowadzić? Zostaną wyeliminowani z ruchu.

Jakie inteligentne rozwiązanie by pan zaakceptował?

– Z pewnym producentem AGD zastanawialiśmy się, czy warto automatyzować kuchnię. Nie jestem najlepszym kucharzem, nadzór ze strony automatów by mi się przydał. Jak by to miało wyglądać? Zawodowy kucharz gotowałby obiad, korzystając ze sprzętu, którego używam. Urządzenia rejestrowałyby każdy jego gest. A potem wymuszałyby na mnie te same czynności. Dyktowały, ile mam użyć wody, jak mocno ją podgrzać, co do niej wrzucić. Ale czy może chwycić? Ktoś, kto lubi gotować, raczej na to nie pójdzie.

Poza tym kiedyś też sobie nie wyobrażaliśmy, że każdy będzie chodził z telefonem w ręku. Albo w okularach z zainstalowaną kamerą.

Bez przesady, ludzie filmujący okularami to nie jest powszechny widok. Google Glasses w ogóle się nie przyjęły.

– Bo są niewygodne. A bateria w kamerze wystarcza na 15 minut.

No właśnie! Inteligentne urządzenia żrą prąd.

– Racja. Ładowanie zwykłego smartfona kosztuje nas kilkadziesiąt, niektórych nawet kilkaset złotych na rok. Muszę testować swoje oprogramowanie na różnych modelach, używam więc blisko dziesięciu telefonów. Rachunki za prąd skaczą. Planuję instalację paneli fotowoltaicznych na dachu. Mam szczęście, bo po pierwsze, mam własny dach, po drugie, jest on na tyle wytrzymały, że uniesie ciężkie panele. Nie zasili mi wszystkiego, ale będzie ważnym uzupełnieniem.

Koszty energii sprawiają, że samochody elektryczne mają dziś znikome szanse na popularność. Prąd w ładowarkach publicznych kosztuje trzy razy więcej niż w domu, przez co przestaje być tańszy niż benzyna. Auta na energię słoneczną mają też kiepskie osiągi, pomijając przyspieszenie.

Osobnym problemem jest przesył energii. Dopóki mieszkańcy osiedla domków jednorodzinnych korzystają z pralek i lodówek, nie ma problemu. A jeśli każde gospodarstwo podłączy samochód do kontaktu?

Strzelą korki!

– Po Polsce jeździ dziś ponad 20 mln aut. Gdyby tylko milion wymienić na samochody elektryczne, zużycie energii elektrycznej w skali kraju wzrosłoby dwukrotnie.

I na inteligentne domy zabrakłoby prądu.

– Dlatego najmądrzejsze rozwiązania w naszych domach to te, które pozwalają nam na różne sposoby oszczędzać energię. W swoim domu grzeję wodę pompą ciepła i ciepłym powietrzem ze strychu, rekuperator zmniejsza koszty ogrzewania pomieszczeń. Na uczelni, w salach wykładowych, jeśli zbierze się więcej niż setka osób, ogrzewanie się wyłącza. Skoro każdy z nas grzeje powietrze obok siebie z mocą około 300 wat, w ławkach siedzi kilka kilowatów grzejnika.

To sprytne.

– Ale to nie jest jeszcze internet rzeczy. To czysta automatyka znana od wielu lat. Prawdziwe inteligentne rozwiązania ciągle czekają na odkrycie i, co jest zdecydowanie trudniejsze, powszechną akceptację.

*Prof. Jarogniew Rykowski - informatyk. Kieruje Pracownią Internetu Rzeczy na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.