Uroczysta gala – Finał projektu "Zaprojektowane po ludzku"
Od października 2018 r. w ramach akcji „Zaprojektowane po ludzku” promowaliśmy tych, którzy projektują tak, żeby w myśleniu o designie nie zgubić człowieka - pamiętając o jego potrzebach, zachowaniach, oczekiwaniach, marzeniach. Mówiliśmy o tych, którzy biorą pod uwagę nie tylko trendy społeczne i technologiczne ale wykorzystują też badania zwyczajów użytkowników i w ten sposób wprowadzają innowację na poziomie wartości. Zorganizowaliśmy konkurs skierowany do firm projektujących i produkujących wszystko, co tworzy DOM: meble, sprzęty, usługi i wiele innych rzeczy, których istnienia czasem nawet nie przeczuwamy. Podczas gali zwycięzcom konkursu wręczymy NAGRODY – będzie to specjalny znak jakości. O tym, kto ją dostanie, zdecyduje kapituła, złożona z wyjątkowych znawców tematu.
Zapraszamy na uroczystą galę, zwieńczającą pierwszą edycję akcji „Zaprojektowane po ludzku”
13 kwietnia, godz. 19.00-23.00, siedziba Agory, Czerska 8/10 Warszawa
W programie wieczoru:
- Panel dyskusyjny z udziałem wybitnych ekspertów z dziedziny designu i projektowania
- Ogłoszenie zwycięzców konkursu, wręczenie znaków jakości
- Występ artysty
- Bankiet
Organizator: Agora
Partner: Amica
Partner merytoryczny: School of Form
NATALIA MAZUR: Aż chciałoby się wejść w to zdjęcie.
ANNA CYMER: To Mikołów, osiedle Nad Jamną. Trochę jak średniowieczne miasteczko, trochę jak poprzemysłowe osiedle. Leży blisko centrum, ale nieco na uboczu. Robi surrealistyczne wrażenie w otoczeniu raczej nieciekawym: domy jednorodzinne, garaże, magazyny. Pełne zakamarków, placyków, schodków, wyłomów w murkach, gdzie można usiąść na ławce, labiryntów z żywopłotów. Nad Jamną to zupełnie wyjątkowa realizacja architekta Stanisława Niemczyka, który potem projektował już głównie kościoły.
Osiedle Nad Jamną, Mikołów Fot. Anna Cymer
Na nieco starsze osiedla, modernistyczne, wolałabym patrzeć z góry. Pisze pani o blokach wijących się wśród zieleni na kształt węży lub trójliści. Jakby tworzono je nie dla ludzi.
Pierwsze duże poodwilżowe osiedla mieszkaniowe były zaprojektowanie w przyjaznej ludziom skali. Z czasem nacisk, który państwo kładło na budownictwo mieszkaniowe, sprawił, że przestało ono być architekturą. Stało się budownictwem produkowanym przemysłowo. Osiedla z wielkiej płyty mogą się wydawać efektowne tylko na makiecie, ale był to wynik nie wizjonerskiego myślenia wielką skalą, tylko rezultat nieustannych negocjacji między architektami a systemem polityczno--ekonomicznym. Państwo miało monopol, narzucało normy. Architekci niewiele mogli zrobić: różnicowali bryły, wysokości, fakturę elewacji.
Na początku lat 80. gigantyczną rozbudowę mieszkaniową zatrzymał kryzys. Wtedy też państwo mocno poluzowało regulacje, zaczęły powstawać autorskie pracownie i zróżnicowane projekty.
Modernistyczne osiedla doczekały się licznych wielbicieli. Tymczasem postmodernizm z tymi stylizowanymi na zamki blokami chyba nadal nas śmieszy.
Trudno znaleźć drugie osiedle jak to w Mikołowie, ale w tym samym czasie powstało sporo innych stojących w rozkroku między modernizmem a postmodernizmem. Radogoszcz-Wschód w Łodzi to de facto jeszcze bloki jak z lat 70., ale jest tam plac otoczony budynkami z podcieniami, w których mieszczą się sklepy i punkty usługowe. Wprawdzie stał się dziś parkingiem, ale nie jest to wina architektów. W Murowanej Goślinie pod Poznaniem architekci też pamiętali, że człowiek lubi mieć swój ulubiony sklep, potrzebne są skwery, na których sąsiadka może poplotkować z sąsiadką.
Dziś na całym świecie żywa jest idea nowego urbanizmu, zgodnie z którą wraca się do tradycyjnego pojmowania przestrzeni miejskiej: z rynkiem, pierzejową zabudową i sklepami na parterach.
W Polsce reprezentantem tego nurtu jest Maciej Mycielski. Projektuje pod Katowicami osiedle Siewierz Jeziorna układem przypominające małe renesansowe miasteczko z placem targowym.
Zajrzyjmy do polskich mieszkań.
Między wielką płytą a współczesnością zbyt wiele się nie zmieniło. W latach 70. mieszkania były małe, bo trzeba było ich dużo zbudować. Teraz są małe, bo przeciętnego człowieka nie stać na duże mieszkanie. Różnice są drobne – np. współczesna łazienka jest większa od tej w PRL-owskim M2 z wielkiej płyty.
Sposób planowania i rozkład naszych dzisiejszych mieszkań są efektem procesów toczących się od ponad stu lat. To na początku XX w. nastąpiły największe zmiany sposobu myślenia o mieszkaniu. Rewolucja przemysłowa wywołała gigantyczny napływ ludzi do miast. W swoim XIX-wiecznym kształcie nie były one na to przygotowane. W eleganckich kamienicach mieszkań było mało, a zawilgocone, pozbawione bieżącej wody oficyny nie nadawały się do życia. Z drugiej strony burżuazja zaczęła trochę biednieć, nie zatrudniała już tyle służby, nianiek do dzieci, pokojówek i kucharek. Trzeba było wybudować nowe mieszkania, bardziej funkcjonalne, wygodniejsze.
W latach 20., w czasach najbardziej szczerego i awangardowego modernizmu, Helena i Szymon Syrkusowie z myślą o robotnikach zaprojektowali osiedle na Rakowcu. W środku mieściły się jedynie aneksy kuchenne i ubikacje, ale łazienki już nie, dlatego na osiedlu powstał dom społeczny, który był domem kultury z łazienką i pralnią. Czy przed wojną, czy po niej architektura mieszkaniowa była owocem mediacji między tym, co potrzebne, co chciałby architekt, a tym, co możliwe.
Później wiele tych mieszkań zostało połączonych. Piony w blokach już były, należało tylko przearanżować przestrzeń. Ale np. w blokach na warszawskim Kole prysznice zostały umieszczone w kuchniach 30-metrowych mieszkań i w niektórych z nich funkcjonuje to do dziś.
Znane nam dziś małe kuchnie zaprojektowały kobiety.
Współczesną kuchnię wymyśliła Margarete Schütte-Lihotzky, która była Austriaczką, ale pracowała w Niemczech jako architektka. To był okres międzywojenny, mężczyźni nie mieli pojęcia, co się robi w kuchni, i nie byliby w stanie jej zaprojektować. Schütte-Lihotzky opracowała model kuchni frankfurckiej, który stał się inspiracją dla innych projektantek. Każdy drobiazg, każda szufladka i szafka miały swoje miejsce. Architektka przeprowadziła analizę ruchów, które wykonuje się w kuchni, i na tej podstawie rozlokowała stacje robocze: blaty, kuchenkę, śmietnik, zlew, deskę do prasowania.
W Polsce autorką modelowej modernistycznej kuchni dla osiedla WSM na Żoliborzu była Barbara Brukalska. To była wnęka z oknem połączona z pokojem dziennym.
Kuchnie projektowała też Halina Skibniewska. Dla osiedla Sady Żoliborskie zaprojektowała nie tylko rozkład pokoi, ale również meble, które – niestety – pozostały prototypami. Skibniewska doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że małe mieszkanie jest jedynym dostępnym dla człowieka w tamtych czasach. Wymyśliła je tak, by mogło być elastyczne i zmieniać się w czasie. Proponowała stawianie ścianek działowych, dzielenie przestrzeni regałami. Wielu ludzi na własną rękę wprowadzało w domach coś takiego. Dzielili jeden większy pokój na dwa mniejsze – pokój dzienny z sypialnią.
Sady Żoliborskie, 1967 r. Fot. PAP/Zbigniew Matuszewski
Moglibyśmy wrócić do tamtych rozwiązań, nadal przecież żyjemy w małych mieszkaniach.
W dzisiejszych mieszkaniach doskonałe zastosowanie miałyby meblościanki – ażurowe lekkie konstrukcje z mnóstwem miejsca do przechowywania. Nie mówię o ciężkich meblach na wysoki połysk, stawianych pod ścianą, ale pierwszych zestawach Kowalskich – z wyciąganym półkotapczanem, niezwykle praktycznym, pozwalającym funkcjonować rodzinie z dziećmi w niewielkim metrażu.
Mnie się podobają te małe kuchenne szufladki na mąkę, kaszę czy cukier montowane pod kuchennymi szafkami. Znajdziemy je zarówno w kuchni Schütte-Lihotzky, jak i u Skibniewskiej.
W tamtych czasach projektanci i architekci poświęcali dużo uwagi rozwiązaniom, które mogą uczynić życie wygodniejszym. To nie znaczy, że mieszkania były w pełni funkcjonalne. Moja kuchnia w kawalerce na Żoliborzu z lat 60. była doklejoną do pokoju, pozbawioną okna kiszką. Architekci wciąż jednak poszukiwali możliwości w ramach ograniczonych normatywów.
Łazienka w mieszkaniu moich dziadków, też z lat 60., miała dla poprawy wentylacji niewielkie okno wychodzące na kuchnię. Dziś właściciele mieszkań w deweloperce, by uchronić się przed pleśnią, także wykuwają otwory między łazienką a sąsiednim pomieszczeniem.
Można się śmiać z okna między łazienką a kuchnią, ale przecież miało ono funkcjonalne powody. Dziś mieszkania projektuje się po to, by je sprzedać, nie myśli się o tym, jak się tam będzie ludziom mieszkało. Mieszkania są małe, najpopularniejsze mają 38-45 m kw., ale to temat tabu – jakby ludzie wstydzili się przyznawać, że wpakowali się na lata w kredyt, by spłacić coś tak niewielkiego. Obserwując rynek mieszkaniowy i rynek wyposażenia wnętrz, mam wrażenie, że te oferty zupełnie się rozmijają.
Najbardziej „ludzkie” z PRL-owskich mieszkań to…?
Przede wszystkim w tamtych czasach architekci myśleli o mieszkaniu nie tylko jako o przestrzeni ograniczonej ścianami. Wiele uwagi poświęcali urbanistyce. Osiedle Tysiąclecia w Katowicach – z charakterystycznymi wieżowcami „kukurydzami” – do dziś uchodzi za doskonałe miejsce do życia. Teren był niezwykle trudny dla projektantów ze względu na szkody górnicze: górki, dołki, podmokłe tereny. Zdecydowali, że bloki będą duże, ale – coś za coś – tak oddalone od siebie, by mieszkańcy widzieli z okien głównie zieleń. Mieszkania są skromne, przeciętnie mają po 40-60 m kw., ale bardzo dobrze nasłonecznione. Architekci Henryk Buszko i Aleksander Franta przywiązywali dużą wagę do balkonów, są nawet o 1 m kw. większe, niż zezwalał normatyw.
Już Le Corbusier mówił, że człowiekowi do życia potrzebne jest słońce, przestrzeń i zieleń. Jeśli jesteśmy skazani na małe mieszkania, to niech chociaż osiedle będzie dobrze zaprojektowane.
Zachwyciło mnie kiedyś mieszkanie w Warszawie przy Szwoleżerów, wcale nie ogromne, ale z tak sprytnym układem, że miało okna na cztery strony.
To projekt Haliny Skibniewskiej, tej od Sadów Żoliborskich. Wyjątkowa architektka. Projektowała nawet mieszkania dostosowane do potrzeb niepełnosprawnych.
Doceniam też mieszkania w budynkach socrealistycznych. Miały wiele mebli przewidzianych już na etapie projektu: szafy wnękowe i pawlacze w korytarzu, szafki w kuchennych wnękach. Mieszkałam w socrealistycznym budynku przy pl. Hellera – w łazience było okno, a kuchnia miała spiżarnię.
Warszawa, 1977 r. Osiedle Szwoleżerów, przykład architektury powojennego modernizmu. Budowane w latach 1972-74 według projektu architektki Haliny Skibniewskiej. W 1974 r. otrzymało tytuł Mistera Warszawy Fot. PAP/Jan Hausbrandt
Jakie będą mieszkania w przyszłości?
W tej sprawie sporo się dzieje. Po raz pierwszy od 30 lat pojawiła się refleksja, że państwo musi zacząć inwestować w mieszkania. W Warszawie trwa konkurs na nowoczesną metodę prefabrykacji.
W Poznaniu też powstaje osiedle z płyty.
Gdy pozbędziemy się urazów, znajdziemy w architekturze PRL-u sporo inspiracji. Może zaczną powstawać projekty bardziej dostępne ekonomicznie i funkcjonalne. Obawiam się, że nie będzie nas stać na to, by każdy żył w 70-metrowym mieszkaniu, ale powinno się zacząć poprawiać otoczenie.
Społeczeństwo się zmienia, znów chcemy mieć relacje z sąsiadami. I może wreszcie przestaniemy się grodzić.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Prysznic jeden na caly korytarz a walonki rower w korytarzu.
dobrodziejstwo? czy mniejsze zło!
chodzi o to, ze można góra wrzucić potrzebującemu rolke papieru toaletowego..
Co prawda wtedy wzorem i liderem w temacie budownictwa społecznego była rzesza, ale Polska też się starała ogromne zacofanie nadrobić.
jest fantastyczne wydawnictwo z lat 1931-38 "Dom osiedle mieszkanie", które porusza kwestie urbanistyczne, designerskie, społeczne.
Minęło 90 lat, a idee ANI O TROCHĘ się nie zestarzały.
A przy okazji jakże miło przeczytać jak "ubikacją" nazywane jest każde pomieszczenie w domu :D
Można poobserwować jak rodziły się wspołczesne meble i wnętrza, gdzie nastąpił postęp a gdze regres.
A przy okazji uśmiechnąć się na widok rozwiązywania problemów w stylu "jak wygospodarować pomieszczenie dla służącej w mały mieszkaniu"(w latach 30 sporo mieszkań w formacie robotniczym trafiło do zamożniejszej inteligencji).
Na utrzymanie domu jednorodzinnego jeszcze mniej, a jak wybudowany w nowoczesnych technologiach, gdzie nie trzeba ogrzewać domu, ewentualnie zużywać małe ilości energii elektrycznej, to wyjdzie jedna któraś podanych sum wyżej.
Tak, ale kiedy w bloku psuje się rura, dach, schody, albo zalało piwnice, wystarczy zadzwonić do administracji i poprosić o naprawę. W domu zostajesz z kosztem naprawy dachu za 60 000 (autentyczna historia) sam. 60k to 10 lat płacenia czynszu 500zl.
Przy zakupie/budowie domu trzeba było nie żałować około 10m? wody aby sprawdzić czy nie przecieka. Chciałeś zaoszczędzić 150 zł to płać i płacz.
Taaa... Bo wszystko da się przewidzieć i nigdy żaden fachowiec nie popełnia błędu...
Mowa o osiedlu Zielone Wzgórza, zbudowanym pomiędzy Murowaną a Bolechowem, na potrzeby pracowników fabryki Cegielskiego w Bolechowie. Tej samej gdzie obecnie mieści się zakład Solarisa.
Osiedle zaczęto budować w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych i faktycznie, mimo ograniczonych możliwości technologicznych, zawsze miało w sobie "to coś", co pozytywnie odróżniało je od innych realizacji z tego siermiężnego okresu.
h t t p s : / / goo . gl/maps/PFvbmAmNxcL2
h t t p s : / / goo . gl/maps/cnv6y1TrrJK2
h t t p s : / / goo . gl/maps/VKZD5Dr5WEK2
Zmienił się...
40 lat temu nie zaglądało się sąsiadom w okna (za komuny, do sąsiedniego bloku miałam 30 metrów, teraz budują mi kolejny blok o kilka metrów od balkonu). Akustyka budynków też gorsza...