Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Firma Inglot powstała w 1983 roku w Przemyślu. Jej twórcą był chemik Wojciech Inglot, wizjoner, który budował przedsiębiorstwo z żoną Barbarą i siostrą Elżbietą. Później dołączył do nich Zbigniew, brat Wojciecha, fizyk, który został odpowiedzialnym za rozwój zagraniczny firmy. Dziś pracuje w niej już drugie pokolenie

Agata Kulczycka: Jakie ma pan pierwsze wspomnienia związane z firmą?

Grzegorz Inglot, doradca zarządu firmy ds. rozwoju międzynarodowego, marketingu, e-commerce, wiceprezes Inglot USA, syn Zbigniewa Inglota: Pamiętam starą siedzibę przy ulicy Bolerowskiego w Przemyślu i początki sprzedaży detalicznej. Wtedy, przed 2000 rokiem, nie mieliśmy jeszcze własnych punktów sprzedaży. Mój tato dołączył do firmy, kiedy miałem 16 lat, wtedy też zacząłem pierwszą wakacyjną pracę tutaj. To był staż m.in. w działach produkcji lakierów, sprzedaży polskiej i obsługi klienta w salonach firmowych.

Od początku pan wiedział, że zwiąże się właśnie z tym przedsiębiorstwem?

– To duża firma, praca w niej to odpowiedzialność. Nigdy nie myślałem o tym tak, że to firma rodzinna i należy mi się w niej praca. Z drugiej strony to nie było też tak, że mnie to nie interesowało. Firma zawsze była blisko, uczestniczyłem w wielu krokach milowych Inglota, więc to, że tu pracuję, jest czymś naturalnym.

Pierwsze ważne przedsięwzięcie, w którym pan uczestniczył?

– Największe wejście na rynek zagraniczny, jeśli chodzi o sklepy firmowe, to było otwarcie sklepu na Times Square w Nowym Jorku w 2009 roku. Byłem jedną z osób, które koordynowały tę inwestycję. To był nowy rynek, nowe wyzwania, inni pracownicy i klienci. Gdy sklep się rozwijał, wymagał 24-godzinnej opieki. Miał wejście bezpośrednio z ulicy, więc zupełnie inaczej musieliśmy rozwiązać choćby kwestie dotyczące bezpieczeństwa niż w sklepach, które mieściły się w centrach handlowych. W Stanach obowiązuje inne prawo, inaczej wyglądały rekrutacja i szkolenia pracowników. Nie można tego porównać do otwarcia żadnego sklepu w Polsce, bo wszystko musieliśmy robić od początku.

Sklep okazał się sukcesem.

– To świetna lokalizacja. Nie tylko dla klienta detalicznego, lecz także prezentująca naszą markę potencjalnym partnerom franczyzowym. Dzięki niej wielu z nich nas poznało. Stryj od zawsze marzył o wejściu na rynek amerykański, tam zresztą zdobywał pierwsze inspiracje, pomysły na rozwój biznesu. Zanim założył firmę, jeździł na konferencje, spotkania branżowe do Stanów, uczył się tego wszystkiego, co potrzebne do założenia firmy kosmetycznej, i od zawsze marzył, żeby na ten rynek wrócić ze swoją własną marką.

Głośno jest o tym, co udaje się państwu na amerykańskim rynku robić. Ostatnio twarzą marki została Jennifer Lopez. Jak się zdobywa taką gwiazdę?

– To kolejny kamień milowy rozwoju firmy i przedsięwzięcie, które znam od podszewki. Prowadzenie tego projektu powierzył mi mój ojciec, co dla mnie okazało się bezcenną lekcją prowadzenia tak dużej sprawy na różnych polach organizacji. Prace rozpoczęły się już trzy lata temu, kiedy osoby reprezentujące Jennifer Lopez odwiedziły nasz sklep w Londynie, w Westfield w White City. Szukały wtedy partnera makijażowego, bo J.Lo nie miała wcześniej własnej linii makijażowej, jedynie pojedyncze produkty sygnowane swoim nazwiskiem. Rozpoczęliśmy negocjacje, pracę nad kolekcją, ale również wszystkimi detalami, żeby kolekcję wprowadzić na rynek i żeby to zrobić we właściwy sposób. To największy projekt marketingowy w historii firmy.

Czy współpraca z taką gwiazdą oznacza, że miał pan okazję spotkać się z nią osobiście?

– Widywaliśmy się często, bo – co jest bardzo wartościowe – Jennifer Lopez miała ogromny wpływ na powstanie kolekcji, na to, jakie kolory się w niej znalazły, jak wyglądają opakowania. Wielokrotnie konsultowaliśmy się w sprawie tego, czy produkty mają właściwy odcień – wszystko zostało skrojone na miarę, a to wymagało wielu spotkań. Kolekcja ma pozwalać klientkom na uzyskanie blasku J.Lo, tzw. glow. Te produkty mają ten blask wydobywać. Musiały być zgodne z tym, co pasuje samej gwieździe. Jennifer Lopez to niesamowicie profesjonalna osoba, nie tylko w kwestii wspierania nas w tworzeniu kolekcji, lecz także jeśli mówimy o sesjach zdjęciowych. Wszystko musiało być dopracowane i dopięte na ostatni guzik, ale to procentowało. Kolekcja odpowiada i nam, i Jennifer.

To kontrakt na rok. Co jakiś czas zamierzamy przedstawiać nowe wizerunki. W lipcu pojawiły się nowe zdjęcia, a na wrzesień poza nowymi materiałami reklamowymi planujemy również odświeżenie kolekcji. Cały czas pracujemy nad tą kolekcją. Choć minęło kilka tygodni od jej wprowadzenia do sprzedaży, już wiemy, że okazała się dużym sukcesem i do tej pory najlepszą naszą kolaboracją.

Inglot ma spore doświadczenie we współpracy z gwiazdami. Firma współpracowała z Britney Spears, kiedy ta była u szczytu sławy, ale i z gwiazdami musicali na Broadwayu.

– Wspieraliśmy już, w różnym zakresie, kilkanaście tytułów broadwayowskich musicali. Przeważnie były to kolekcje kapsułowe, dedykowane danemu tytułowi: "Król Lew", "Pippin", "Upiór w operze".

To oryginalny pomysł na promocję.

– Staramy się działać nieszablonowo. Pomysł współpracy z musicalami pojawił się naturalnie, ze względu na naszą lokalizację na Broadwayu. Osoby wychodzące ze spektakli chętnie odwiedzały nasz sklep. Dla marek make-up bardzo ważne jest bycie za kulisami wszelkich wydarzeń związanych ze sztuką, teatrem, modą, kinem. Ważne, by bywać na takich wydarzeniach i je wspierać, bo to świetna reklama, gdy profesjonaliści używają naszych produktów.

Nigdy nie reklamowaliśmy się w tradycyjnych mediach, za to postawiliśmy na bardzo dobre lokalizacje naszych salonów na świecie. Teraz to się zmienia, bo ogromną rolę reklamową odgrywa internet. Nie możemy sobie pozwolić, by o tym kanale zapomnieć. Ostatnia współpraca z J.Lo wymaga od nas złamania naszych zasad i zainwestowania w reklamę.

Firma powstała i do tej pory rozwija się w Przemyślu. W najdalej na południowy wschód położonym mieście Polski, tuż przy wschodniej granicy UE, z dala od wielkich ośrodków, a mimo to właściciele nie mieli kompleksów, by podbijać światowy rynek. Przemyśl jest inspirującym miejscem?

– Trudno wiązać nasz sukces z tym, że pochodzimy z Przemyśla. Miasto, mimo że bardzo urokliwe, nie miało wpływu na to, że nasza marka tam powstała. O sukcesie zdecydowały ciężka praca, świetne pomysły, dobra strategia i odpowiednie osoby na właściwym miejscu: stryj, jako założyciel, główny chemik i wizjoner, który napędził tę maszynkę, jaką stała się firma, ale również mój ojciec odpowiedzialny za zagraniczne rynki oraz ich siostra.

Pana zdaniem Przemyśl pomaga czy przeszkadza w działalności na globalnym rynku?

– Na pewno nie przeszkadza. Teraz jesteśmy tu już tak ugruntowani, że nie bierzemy pod uwagę przenoszenia fabryki. Nie wykluczamy, że w ciągu kilku lat przeniesiemy część działów korporacyjnych w miejsca, z których będzie łatwiej zarządzać, ale produkcja kosmetyków w ciągu dziesięciu-piętnastu lat na pewno nie zostanie przeniesiona. Koncentrujemy się na rozwoju globalnym, choć nie zapominamy o polskim rynku, który w dalszym ciągu jest dla nas największy. Jego rola w porównaniu ze wszystkimi sklepami na świecie maleje, ale wciąż jest największa.

W Przemyślu jest nowoczesna fabryka, a teraz powstaje także laboratorium badawczo-rozwojowe.

– To oprócz J.Lo największy projekt tego roku. Mamy już stan surowy budynku, chcemy jak najszybciej zacząć prace wykończeniowe i tam się wprowadzić, bo miejsce, które dziś zajmujemy, jest za małe. Na pewno będziemy tam pracować nad nowymi produktami, kolorami i linią Inglot Lab. To kosmetyka biała, a gama naszych produktów pielęgnacyjnych znacząco rośnie.

Czy kryzysy łatwiej pokonywać, gdy pracuje się na globalnym rynku?

– Jeśli ma się w portfolio ponad 80 rynków, to kryzys na jednym z nich może nie być aż tak dotkliwy dla całej firmy. Drugą stroną medalu są nasi partnerzy franczyzowi. Wejście na wiele rynków bez nich nie byłoby możliwe, bo ściągają nam z głowy wiele spraw związanych z rejestracją produktów, lokalnym prawem. Są też rynki, na których z powodzeniem działamy samodzielnie, np. Stany Zjednoczone, Australia, Szwecja czy Niemcy. Modele są różne.

A jak azjatyckie rynki? Inglot ma ambicje tam działać?

– W Japonii nas jeszcze nie ma, ale np. w Korei Południowej mamy sklep. W Singapurze, Malezji czy na Filipinach też już jesteśmy. Powoli staramy się wchodzić na rynki azjatyckie i widzimy tam potencjał. Mamy ogromną gamę produktów, blisko 2,5 tys. Tyle kolorów, wszelkie odcienie podkładów, dla każdego o każdym typie urody i odcieniu skóry. Nasza kolekcja różni się w różnych krajach, a klienci mają spory wybór.

Ale działalność na tak szerokich rynkach to także wyzwania.

– Problemy, które napotykamy na niektórych rynkach, to wydłużona rejestracja produktów. Często produkty do make-upu są traktowane na równi z lekami, a proces rejestracji bardzo długi. W Indonezji trwał aż dwa lata. W takiej sytuacji czas do otwarcia sklepu bardzo się wydłuża, trudno coś zaplanować. Na niektórych rynkach to duży problem, który powtarza się przy wprowadzaniu nowych produktów. To największe nasze wyzwanie.

Pan, rocznik 1990, i pana siostra Milena, rocznik 1994, urodziliście się, kiedy firma już działała. Teraz jesteście jej częścią. Jaką macie wizję rozwoju?

– Naszym celem jest profesjonalizacja biznesu rodzinnego przy jednoczesnym zachowaniu jego największych atutów. W czasie bardzo szybkiego rozwoju firmy na usystematyzowanie niektórych rzeczy nie było czasu, dlatego teraz staramy się budować ramy wokół wielu obszarów, które, mamy nadzieję, przełożą się na lepszą optymalizację wyników firmy.

Żadne z państwa nie pracuje w Przemyślu. Dlaczego?

– Ciężko sprecyzować dokładne miejsce pracy, ponieważ pracujemy i w Warszawie, i w Przemyślu, a bardzo często również wyjeżdżamy służbowo. W Przemyślu spędzamy przynajmniej tydzień w miesiącu.

Grzegorz Inglot

Ukończył ekonomię przedsiębiorstwa na Uniwersytecie Warszawskim, jest doradcą zarządu firmy ds. rozwoju międzynarodowego, marketingu, e-commerce, wiceprezesem Inglot USA, spółki córki Inglota, zarejestrowanej w Stanach Zjednoczonych.

Koordynował rozwój e-commerce. Już dziś za pośrednictwem internetu klienci z 40 krajów mogą kupić kosmetyki wytworzone przez firmę Inglot bez wychodzenia z domu. Co ważne, rozwiązanie to daje realne przychody. Pomagał również w otwarciu ważnych salonów stacjonarnych (m.in. Times Square) i w koordynacji współpracy z wieloma obecnym partnerami franczyzowymi za granicą.

Siostra Grzegorza Milena Inglot koordynowała powstanie działu obsługi klienta, którego do niedawna jeszcze w firmie nie było. Zajmuje się PR i marketingiem. Zaczynała od prac dorywczych, między innymi jeździła do sklepów, by sprawdzać, które meble najskuteczniej przyciągają uwagę klientów. Dziś zajmuje się projektami marketingowymi oraz współpracą przy pokazach w ramach fashion week. Z uwagi na dobrą znajomość języka niemieckiego nie wyklucza, że w przyszłości będzie się opiekować rynkiem naszego zachodniego sąsiada.

FIRMA INGLOT

Powstała w 1983 roku w Przemyślu. Nazwa pochodzi od nazwiska założyciela Wojciecha Inglota, chemika z wykształcenia.

Kolejne ważne daty to rok 2001, kiedy firma zdecydowała o wyjściu z drogerii i utworzeniu własnej sieci sprzedaży: wysp i sklepów z kosmetykami, i rok 2006, kiedy powstał pierwszy franczyzowy salon w Montrealu. Dziś firma ma 740 punktów sprzedaży w 80 krajach: od Hawajów przez Nepal po Nową Kaledonię. Sklepy zwykle otwiera w prestiżowych lokalizacjach, m.in. w takich miastach jak Nowy Jork, Las Vegas, Londyn czy Dubaj.

Po 35 latach działalności główna siedziba firmy jest nadal w Przemyślu. W tamtejszej fabryce powstają kosmetyki: od koncepcji do gotowego produktu, ale i meble do wszystkich sklepów firmy.

Od 2013 roku kosmetyki firmy Inglot wykorzystywane są przez wizażystów pracujących przy spektaklach na nowojorskim Broadwayu. Pierwszym musicalem był „Pippin”, zdobywca dwóch Tony Awards. Do tej pory firma była oficjalnym partnerem 16 musicali, m.in. disnejowskich „The Lion King”, „The Last Ship” z muzyką Stinga, „The Phantom of the Opera” oraz legendarnym „Mamma Mia!”, do którego powstała jedna z największych musicalowych kolekcji. Inglot robi manikiur dla Kenzo na pokazach mody w ramach Paryskiego Tygodnia Mody. Współpracuje z wieloma projektantami i domami mody, m.in. z marką Coach oraz Michaelem Costello, który ubiera m.in. Jennifer Lopez, Beyoncé czy Céline Dion.

W tym roku została oficjalnym sponsorem prestiżowego festiwalu jazzowego Blue Note. To nie przypadek, bo już założyciel marki Wojciech Inglot był wielkim fanem jazzu. Do Przemyśla sprowadzał słynnych muzyków, którzy tu koncertowali: Krzysztofa Zawadzkiego, Billa Evansa, Erica Marienthala czy Deana Browna. – Jazz jest ponadczasowy i inspirujący. Mój brat Wojciech, założyciel firmy, był wielkim fanem tego gatunku muzycznego. Siostra Elżbieta i ja sam podzielamy jego pasję. Wiele naszych pomysłów rodziło się z muzyką jazzową w tle. Współpraca z legendarnym Blue Note Jazz Club jest dla nas przysłowiowym crème de la crème – mówi Zbigniew Inglot, prezes Inglota.

W ramach współpracy Inglota z Blue Note podczas tegorocznej edycji festiwalu na nowojorskich scenach wystąpią: laureat Grammy Awards Włodek Pawlik Trio z gościnnym udziałem Randy’ego Breckera oraz kultowy zespół jazzowy Walk Away wraz z Deanem Brownem. Poza występami polskich artystów w ramach tej współpracy do sprzedaży w USA trafi także limitowana, personalizowana kolekcja kosmetyków.

Firma zatrudnia w Polsce 1,5 tys. osób, a w ośmiu spółkach córkach, w Australii, na Ukrainie, Litwie, w Szwecji, Niemczech, we Włoszech, Anglii i USA, kolejne 350-400.

100 firm na stulecie100 firm na stulecie Grzegorz Kubicki

AKCJA „WYBORCZEJ” – „100 FIRM NA STULECIE”

Nasza niepodległość liczy sobie już 100 lat. To niezwykły jubileusz, który jak żaden inny powinien być szansą nie tylko na świętowanie ponad podziałami, ale i na chwilę refleksji nad tym, co nam jako społeczeństwu przez te 100 lat się udało. Skąd wyruszaliśmy i dokąd udało nam się dojść.

Na co dzień historii lubimy się przyglądać przez pryzmat bitew, wojen, wielkiej polityki. To efektowne, ale upraszcza obraz, przynosi konkretne wnioski, a przy okazji recepty na przyszłość. Rozwój gospodarki, ekonomia, przedsiębiorczość, codzienna praca – kojarzą się bardziej przyziemnie.

A przecież historia niepodległej Polski to także historia jej rozwoju ekonomicznego. Gospodarki, która po pierwszych latach szoku związanego z końcem pierwszej wojny światowej, rozbudzonymi oczekiwaniami społecznymi, trudnościami z dopasowaniem trzech części, z których „zszywano” nową Polskę, wpadła najpierw w wojnę handlową z Niemcami, a potem oberwała światowym kryzysem gospodarczym. I gdy w końcu zyskała oddech i zaczęła się rozwijać, to zaraz spotkała ją kolejna wojna, a potem ponad 40 lat brutalnego eksperymentu społeczno-gospodarczego zwanego realnym socjalizmem. Ten ostatni, domykający stulecie okres gospodarki wolnorynkowej to przecież „tylko” niecałe 29 lat...

Przez ostatnie 100 lat w Polsce były i są firmy i Firmy. Te drugie, pisane wielką literą, tworzyły i tworzą jakość samą w sobie, były i są składnikiem naszej tradycji, jakże ważną częścią historii, kapitałem społecznym. Warto o nich opowiedzieć w stulecie niepodległości.

Wybierzmy 100 z nich.

To oczywiście kropla w morzu polskiej przedsiębiorczości. Członków złotej setki chcemy dobrać tak, by razem tworzyli stuletni pejzaż zmieniającej się, rozwijającej gospodarki naszego państwa. Wybór jest trudny. Na razie w wewnątrzredakcyjnej dyskusji wyłoniliśmy kilkadziesiąt przedsiębiorstw. Pomóżcie nam wybrać kolejne.

Wasze propozycje przysyłajcie na adres stonasto@agora.pl. To mogą być firmy, które prowadzicie, w których pracujecie lub pracowaliście. Albo po prostu takie, które szanujecie i podziwiacie za to, co i jak robią. Wszystkie głosy weźmiemy pod uwagę, nasza lista nie jest jeszcze kompletna.

Wspólnie wybieramy firmy, które współtworzą historię Polski. Historię, z której wspólnie chcemy być dumni także za kolejne 100 lat.

WIĘCEJ O AKCJI NA wyborcza.pl/100firm

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.