Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Mariusz Lodziński: Gdy powstawało Biuro Podróży Itaka, rynek turystyczny w Polsce praktycznie nie istniał. Niewielu Polaków jeździło przecież na wczasy za granicę.

Piotr Henicz, wiceprezes Itaki: Nasze początki sięgają 1989 roku. W branży działały wtedy ogólnopolskie biura podróży, jak Orbis czy Gromada, a obok nich funkcjonowały Wojewódzkie Przedsiębiorstwa Turystyczne. W Opolu było WPT „Opole”. Aktualni prezesi Itaki: Mariusz Jańczuk i Leszek Szagdaj, zdecydowali się na sprywatyzowanie tego przedsiębiorstwa. Wtedy turystyka sprowadzała się do dwóch obszarów: wyjazdów handlowych do Holandii, Turcji czy Austrii i zagranicznych wycieczek realizowanych głównie autokarami. Itaka musiała się dostosować do potrzeb takiego rynku. Jednak już wtedy wprowadzaliśmy nowości, jaką były pierwsze cykliczne wyjazdy do Włoch, które zawsze w programie miały przynajmniej dwudniowy pobyt w Rzymie z udziałem w audiencji generalnej u Papieża Jana Pawła II. Na trasie wycieczek objazdowych były oczywiście także słynne włoskie miasta. Jednocześnie wprowadziliśmy „wahadła” autokarowe, czyli wczasy oparte na siedmiu noclegach lub ich wielokrotności we włoskich kurortach. To były uciążliwe podróże, ale Polacy byli tak spragnieni poznawania świata, że mimo perspektywy kilkudziesięciu godzin w autokarze wyjazdy te biły rekordy popularności. A klienci zapisywali się na listy rezerwowe. Oferta polskich biur podróży była wtedy znacznie uboższa, z ograniczoną dostępnością miejsc. My wygraliśmy natychmiastową reakcją na popyt oraz wprowadzaniem nowych tras wycieczek objazdowych i nowych miejsc na wypoczynek, co konsekwentnie kontynuujemy już od prawie 30 lat.

Na tym udało się zbudować siłę Itaki?

– Ogromne znaczenie miał czynnik ludzki. Wiele osób, które wówczas zaczynały pracę w biurze, pracuje u nas do dziś i wszyscy mieli i mają ogromny wpływ na rozwój firmy. Zawsze podkreślam, że przez pierwsze lata działalności Itaka była firmą rodzinną. Po trzech latach pracowało tu około10 osób, przyjaciół i pasjonatów darzących się olbrzymim zaufaniem.

Gdy powstała Itaka, prowadziłem prywatne biuro podróży. Po dwóch latach nawiązałem współpracę z Itaką i zostałem osobą odpowiedzialną za budowanie sieci sprzedaży w całym kraju. Ta sieć także złożyła się na sukces firmy: szybko otwieraliśmy biura w największych miastach, Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie. Na początku lat 90. byliśmy już postrzegani jako firma ogólnopolska. Mieliśmy propozycje, by główną siedzibę przenieść do Wrocławia czy Warszawy, ale nie pozwolił na to patriotyzm lokalny. To oraz fakt, że większość osób, które budowały firmę pochodziło z Opola sprawiło, że Itaka wciąż jest firmą opolską. I jesteśmy z tego bardzo dumni.

Dzisiaj Itaka kreuje rynek turystyczny w Polsce. Od początku wyznaczaliście nowe kierunki?

– Po raz pierwszy w 1993 roku na rynku pojawił się nasz katalog ofert turystycznych. Był to pierwszy katalog biura podróży w Polsce. Zawierał około 30 propozycji wyjazdów do Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii i Skandynawii. To były autorskie programy, przygotowane przez naszych pracowników i dostępne wyłącznie w Itace, nieporównywalne z jakimikolwiek ofertami na polskim rynku. Większość programów, które wtedy powstały, do dzisiaj cieszy się wielką popularnością.

Były to lata, gdy podjęliśmy decyzję o zakupie nowych komfortowych autokarów i równocześnie zaczęliśmy organizować wyjazdy czarterowe. Pierwszymi samolotowymi kierunkami były Riwiera Turecka, Teneryfa i Kreta. Od początku naszą ideą było oferowanie wyjazdów, może nie tyle dla przeciętnego Polaka – bo wówczas jeszcze stopa życiowa naszych rodaków nie stała zbyt wysoko – ale jednak dostępnych dla jak najszerszej grupy społeczeństwa. Wakacje z Orbisem kojarzyły się z klientami bardzo zamożnymi, my chcieliśmy to zmienić. Mogliśmy to zrobić, ponieważ nie musieliśmy utrzymywać ogromnego zaplecza, które było ciężarem dla przedsiębiorstw państwowych. Nasze kalkulacje wyjazdów były więc zupełnie inne.

Olbrzymi wpływ na rozwój firmy miał tzw. etap skandynawski. Itaka została sprzedana, ale bardzo szybko odkupiona.

– U schyłku lat 90. na polski rynek weszło szwedzkie biuro podróży Ving. Zauważyli duży potencjał branży turystycznej, a my funkcjonowaliśmy w niej już 10 lat i byliśmy w pierwszej piątce polskich touroperatorów. Debiut Vinga w Polsce to było bardzo mocne wejście, poparte ogromnymi inwestycjami w reklamę, ze znacznie szerszą ofertą niż ta proponowana przez rodzime firmy i dużo niższymi promocyjnymi cenami. Ving szybko zdobył uznanie Polaków, ale nie przekładało się to na wyniki finansowe. Zadowoleni byli polscy klienci, ale nie właściciele firmy. Głównym problemem dla Szwedów był brak znajomości specyfiki polskiego rynku. MyTravel Group, spółka notowana na londyńskiej giełdzie, właściciel Vinga, zaczęła rozważać wycofanie się z Polski. Ostatecznie rozpoczęto działania naprawcze, które miały się wiązać z przejęciem mocnego polskiego biura. Rozmowy prowadzono z kilkoma firmami, wybór padł na nas. Negocjacje trwały około półtora roku i zakończyły się sprzedażą Itaki. Co tu dużo mówić, propozycja finansowa była nie do odrzucenia, do tego gwarantowano nam miejsca w zarządzie i prowadzenie firmy przez kolejne trzy lata. Na tym właśnie zależało nowym właścicielom. Chcieli kupić polską firmę, żeby się nauczyć, jak funkcjonować na naszym rynku.

I nagle doszło do ataku na World Trade Center.

– Dwa, może trzy tygodnie po podpisaniu umowy. Tragedia w Nowym Jorku spowodowała wielkie tąpnięcia na giełdach. Nowy właściciel Itaki odczuł to bardzo mocno, połączenia lotnicze i morskie z Ameryką Północną były istotną częścią jego działalności. Akcje MyTravel Group spadły i zaczęto ciąć koszty. Tuż po zakupie Itaki podjęto decyzję o wyjściu z Polski. Był to jednak długi proces, firma więc nadal funkcjonowała. Fakt wykupu Itaki przez zagraniczny kapitał został zauważony na rynku i spadło zainteresowanie polskich klientów. To był pierwszy sezon, w którym Itaka zanotowała spadek klientów w porównaniu z rokiem poprzednim. Ale też lata 2001-2003 generalnie przyniosły stagnację w branży turystycznej. Dla nas był to bardzo ważny czas, pracowaliśmy w firmie i uczyliśmy się zupełnie nowych rzeczy związanych z korporacyjnym zarządzaniem. Mieliśmy też plan B, który zakładał, że w momencie, gdy przestanie nas obowiązywać umowa z MyTravel Group, założymy nowe biuro podróży pod zupełnie nowym szyldem.

W 2004 roku otrzymaliśmy jednak ofertę odkupienia Itaki. Jeszcze w 2001 roku podczas negocjacji nasz prawnik niemal w ostatniej chwili zaproponował zapis w umowie gwarantujący nam możliwość odkupienia firmy, jeżeli nowy właściciel postanowi ją sprzedać. Zapis został zaakceptowany i potraktowany przez właścicieli Vinga trochę z przymrużeniem oka, takie sytuacje przecież wtedy się nie zdarzały. Nie ukrywam jednak, że od momentu gdy stało się jasne, że koncern wyjdzie z Polski, na taką ofertę czekaliśmy. Jeżeli sprzedaż Itaki należy uznać za transakcję naszego życia, to jej odkupienie było drugą taką transakcją. Choć nie nazwałbym tego odkupieniem, było to przejęcie firmy połączone z dużą opłatą manipulacyjną. Nigdy nie zdradziliśmy kwoty transakcji z 2001 roku, ale w ostatecznym rachunku w 2004 roku byliśmy na olbrzymim plusie. Co więcej, nie tylko odzyskaliśmy naszą firmę, ale staliśmy się też właścicielami firmy Ving Polska. Z używania tego znaku jednak zrezygnowaliśmy.

To był przełomowy rok w historii Itaki, który doprowadził do tego, że dzisiaj obroty firmy przekraczają dwa miliardy złotych.

– W 2004 roku mieliśmy aż trzy niezwykle ważne wydarzenia. Pierwszym i najważniejszym było oczywiście przejęcie firmy, ale też w tym samym roku jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy wczasy z formułą all inclusive, bardzo dobrze przyjęte przez polskich klientów. Rozwinęliśmy także nowe kierunki i operacje czarterowe. Do Grecji latały już samoloty wypełnione tylko klientami Itaki. Od 2004 roku zaczęliśmy odnotowywać trwający do dzisiaj regularny wzrost liczby klientów i obrotów.

Jak obroniliście się w latach 2008-9 przed zastojem w branży turystycznej spowodowanym załamaniem gospodarki?

– Praktycznie wszystkie biura podróży podeszły do tego bardzo asekuracyjnie. Próbowano zmniejszyć ryzyko ograniczając liczbę czarterów i rezerwowanych miejsc, spodziewając się mniejszej liczby klientów. My postanowiliśmy zaryzykować i w 2009 roku, kiedy cały rynek ograniczał ofertę, zwiększyliśmy ją dwukrotnie. Wyszliśmy z założenia, że Polacy z wielu rzeczy mogą zrezygnować, ale głód wyjazdów jest wciąż tak duży, że warto podjąć ryzyko i zasypać rynek ogromną liczbą ofert. Skończyło się na tym, że właśnie w 2009 roku wyszliśmy na pozycję lidera polskiej branży turystycznej i od tego momentu praktycznie tylko powiększamy przewagę nad konkurencją.

Nie ma gotowej recepty na osiągnięcie pozycji lidera. To musi być połączenie dobrych decyzji i szczęścia?

– W naszym wypadku na pewno ogromne znaczenie miał fakt, że odpowiedni ludzie znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Ale też, by rozwijać firmę konieczne było zaplecze finansowe. To udało nam się osiągnąć dzięki transakcjom z 2001 i 2004 roku. Środki pozyskane ze sprzedaży firmy zostały później bardzo mądrze zainwestowane w jej rozwój, a przecież wcale się tak stać nie musiało. Uniknęliśmy np. ciężaru sięgania po kredyty. Z czasem zmieniała się także nasza pozycja negocjacyjna. Na przestrzeni pierwszych kilkunastu lat, to my jeździliśmy po całym świecie szukać partnerów i hoteli, wystawialiśmy się na międzynarodowych targach turystycznych. Teraz sami ustalamy terminarz spotkań, a do naszej opolskiej siedziby przyjeżdżają touroperatorzy i hotelarze, którzy chcą z nami nawiązać współpracę.

W 2016 roku firma uznała, że na polskim rynku doszła już do ściany i nie da się bardziej oferty rozwijać? Dlatego kupiliście mocne biuro podróży w Czechach?

– Nigdy nie jest tak, że już nic więcej nie da się zrobić. Doszliśmy jednak do sytuacji, w której do nas należy ponad 30 proc. polskiego rynku, czyli co trzeci turysta z Polski decydujący się na zorganizowany wyjazd za granicę jest naszym klientem. W ubiegłym roku to było już ponad 760 tys. osób, więc rzeczywiście możliwości rozwoju stają się mniejsze. Dlatego w 2016 roku zdecydowaliśmy się kupić najbardziej rozpoznawalną markę na czeskim rynku, czyli biuro podróży Cedok.

Było to konsekwencją realizacji jednego z kierunków naszego rozwoju, czyli inwestycji w rynki zagraniczne. Otworzyliśmy już firmę na Wyspach Kanaryjskich, która teraz prowadzi kilka oddziałów i zatrudnia kilkadziesiąt osób w Hiszpanii lądowej i wyspiarskiej. Podobne firmy otworzyliśmy także w Turcji i na Dominikanie, kolejna będzie w Grecji. Chodzi przede wszystkim o to, by mieć pełną kontrolę nad jakością naszych usług. Nie tylko dbać o klienta do momentu sprzedaży oferty, ale też mieć kontrolę nad tym, jak jest obsługiwany podczas wyjazdu. Gwarantować odpowiedni poziom transferów, monitorować jakość usług hotelowych i realizację wycieczek fakultatywnych.

Przejmowanie czy zakładanie nowych biur podróży na zagranicznych rynkach to kolejny element tego właśnie kierunku. Cedok jest pierwszym tego przykładem, ale nasz produkt jest również sprzedawany na rynkach wschodnich. Jesteśmy obecni w Kaliningradzie, na Ukrainie czy Białorusi. Kilka miesięcy temu otworzyliśmy własną firmę na Litwie i na początku maja pierwsze czartery z litewskimi klientami wyleciały na Korfu, Kretę i do Turcji.

Itaka słynie jako biuro wyznaczające nowe kierunki wyjazdów polskim turystom. Ale pod tym względem możliwości też już się chyba powoli kończą?

– Na świecie jest jeszcze tyle miejsc do odkrycia, że na pewno nie zabraknie pomysłów na nowe propozycje. W czerwcu rozpoczynamy operację czarterową na Nosy Be, egzotyczną wyspę na Oceanie Indyjskim leżącą na północ od Madagaskaru. Nikt z Polski jeszcze tam nie latał. Gdybyśmy 10 lat temu zapytali o Zanzibar, zapewne niewiele osób byłoby w stanie wskazać go na mapie. Dzisiaj to jeden z najpopularniejszych kierunków wśród Polaków, a samoloty latają tam co tydzień.

Pomysłów nam nie brakuje. W sezonie zima 17/18 jako pierwsze biuro podróży w Polsce wyczarterowaliśmy cały statek pasażerski na 650 osób, który pływał po Atlantyku. Jeszcze 2-3 lata temu pomysł ten wzbudzałby niedowierzanie. A jednak chętnych nie brakowało, klienci wracali zadowoleni, a my się znowu nauczyliśmy czegoś nowego.

Itaka działa już 29 lat, ale najważniejsze jest, że wciąż chcemy się rozwijać i lubimy to co robimy. Udało się nam połączyć osobiste zainteresowania i pasję odkrywania ciekawych miejsc na świecie z biznesem. I to jest kolejny klucz do naszego sukcesu.

100 firm na stulecie100 firm na stulecie Grzegorz Kubicki

AKCJA „WYBORCZEJ” – „100 FIRM NA STULECIE”

Nasza niepodległość liczy sobie już 100 lat. To niezwykły jubileusz, który jak żaden inny powinien być szansą nie tylko na świętowanie „ponad podziałami”, ale i na chwilę refleksji nad tym co nam – jako społeczeństwu – przez te 100 lat się udało. Skąd wyruszaliśmy i dokąd udało nam się dojść.

Na co dzień historii lubimy przyglądać się przez pryzmat bitew, wojen, wielkiej polityki. To efektowne, ale upraszcza obraz, przynosi konkretne wnioski, a przy okazji recepty na przyszłość. Rozwój gospodarki, ekonomia, przedsiębiorczość, codzienna praca – kojarzą się bardziej przyziemnie.

A przecież historia niepodległej Polski to także historia jej rozwoju ekonomicznego. Gospodarki, która po pierwszych latach szoku związanego z końcem pierwszej wojny światowej, rozbudzonymi oczekiwaniami społecznymi, trudnościami z dopasowaniem trzech części, z których „zszywano” nową Polskę, wpadła najpierw w wojnę handlową z Niemcami, a potem oberwała światowym kryzysem gospodarczym. I gdy w końcu zyskała oddech i zaczęła się rozwijać, to zaraz spotkała ją kolejna wojna, a potem ponad 40 lat brutalnego eksperymentu społeczno-gospodarczego zwanego realnym socjalizmem. Ten ostatni, domykający stulecie okres gospodarki wolnorynkowej, to przecież „tylko” niecałe 29 lat...

Przez ostatnie 100 lat w Polsce były i są firmy i Firmy. Te drugie, pisane wielką literą, tworzyły i tworzą jakość samą w sobie, były i są składnikiem naszej tradycji, jakże ważną częścią historii, kapitałem społecznym. Warto o nich opowiedzieć w stulecie niepodległości.

Wybierzmy 100 z nich.

To oczywiście kropla w morzu polskiej przedsiębiorczości. Członków złotej setki chcemy dobrać tak, by razem tworzyli stuletni pejzaż zmieniającej się, rozwijającej gospodarki naszego państwa. Wybór jest trudny. Na razie w wewnątrzredakcyjnej dyskusji wyłoniliśmy kilkadziesiąt przedsiębiorstw. Pomóżcie nam wybrać kolejne.

Wasze propozycje przysyłajcie na adres stonasto@agora.pl. To mogą być firmy, które prowadzicie, w których pracujecie lub pracowaliście. Albo po prostu takie, które szanujecie i podziwiacie za to, co i jak robią. Wszystkie głosy weźmiemy pod uwagę, nasza lista nie jest jeszcze kompletna.

Wspólnie wybieramy firmy, które współtworzą historię Polski. Historię, z której wspólnie chcemy być dumni także za kolejne 100 lat.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.