––––––––––
ROZMOWA Z PROF. TOMASZEM SZLENDAKIEM*
––––––––––
MAŁGORZATA SKOWROŃSKA: Muzycznych festiwali jest w Polsce kilkaset. W Krakowie nie ma dziedziny sztuki, która nie miałaby swojego festiwalu. Gdybym chciała wziąć udział choć w połowie z nich, musiałabym rzucić pracę. Chyba nie mam szans na zostanie kulturalną Polką.
PROF. TOMASZ SZLENDAK: A co to dziś znaczy być kulturalną Polką albo Polakiem? Nasze uczestnictwo w kulturze zmieniło się. Zamiast w kulturze uczestniczymy teraz w wydarzeniach. Nie mamy czasu na kontemplację, doznania wynikające z kontaktu ze sztuką. Chcemy się szybko i uderzeniowo naprzeżywać, a potem tym przeżyciem pochwalić na Facebooku, Twitterze lub Instagramie, ewentualnie wrzucić film na YouTube’a.
Nie lubi pan festiwali?
– Niektóre bardzo lubię, ale widzę, jak w obecnej masie i formie drenują kulturę. Dziś nie idzie się do muzeum poprzyglądać się wnikliwie obrazom czy obiektom. Muzeum odwiedza się w trakcie jakiegoś wydarzenia, np. Nocy Muzeów. I jeszcze najlepiej byłoby, gdyby nam ktoś skoordynował daty i godziny wydarzeń, żebyśmy mogli we wszystkich tych eventach uczestniczyć. W ten sposób kultura staje się zapętlonym cyklem wielozmysłowych wydarzeń, podczas których jesteśmy bombardowani atrakcjami.
Zgoda, ale znane festiwale promują miejsca, w których się odbywają, np. Festiwal Kultury Żydowskiej jest reklamą dla Krakowa.
– Niech promują, ale trzeba sobie zadać pytanie, czy stworzono je tylko po to, by promowały miasto. Jeśli tak, stają się produktami turystycznymi, które z kulturą integrującą środowisko lokalne czy wzmacniającą jakieś istotne dla lokalnej społeczności zjawiska nie mają wiele wspólnego. A na Festiwalu Kultury Żydowskiej byłem kilka lat temu. I obserwowałem pewną niechęć lokalsów do tańczących i bawiących się uczestników festiwalu.
FKŻ świetnie sobie z tym poradził, bo swoją działalność rozciągnął na cały rok, a nie tylko na festiwalowy tydzień. Organizuje wycieczki po Kazimierzu dla seniorów, ostatnio wydał opowiadania o Kazimierzu.
– To znaczy, że nie oderwał się od interesów lokalnej społeczności i nie wpadł w rutynę. Jeśli festiwale chcą przetrwać, muszą znaleźć nowy sposób na siebie i ponownie nawiązać kontakt z mieszkańcami. Podam przykład. W Toruniu jest Festiwal Światła (Skyway), który jest turystyczną żyłą złota. Przyjeżdżają na niego prawdziwe tłumy, przekraczające w sumie liczbę mieszkańców miasta. Popatrzmy jednak na drugą stronę medalu: wielu mieszkańców ucieka przed nim, tłumacząc, że w tym czasie w mieście nie da się normalnie funkcjonować. Niektórzy lokalni artyści utyskują też, że festiwal ma już niewiele wspólnego ze sztuką, choć powstawał jako przedsięwzięcie artystyczne. Jeśli zerwie się cienką nić łączącą festiwal z miejscem, w którym się dzieje, szybko pojawią się negatywne skutki festiwalozy.
Jest na to rada?
– Coraz większa liczba ludzi nie może być jedynym miernikiem sukcesu wydarzenia kulturalnego. Problem z wieloma polskimi festiwalami polega też na tym, że nigdy nie były autentyczne. To znaczy, od początku zaplanowano je jako maszyny promocyjne, choć organizatorzy deklarowali w warstwie „ideowej”, że chodzi im o sztukę albo budowanie lokalnej tożsamości. W efekcie są czysto komercyjnym przedsięwzięciem, sztucznie doklejonym do miejsca, w którym funkcjonują. Jak temu zaradzić? Organizatorzy muszą zacząć myśleć o budowaniu marki oraz wartości i klimatu z nią skojarzonych. I o ludziach, którzy ten klimat tworzą. Jeśli zabraknie tej aury, nie wróżę wielu festiwalom długiego życia.
––––––––––
*Prof. Tomasz Szlendak jest dyrektorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Bada przemiany obyczajów i praktyki kulturalne. W kwietniu przyszłego roku PWN wyda jego książkę „Megaceremoniały i subświaty. O nowych praktykach kulturowych” (jej współautorem jest prof. Krzysztof Olechnicki)