Festiwalizacja – choć tego słowa nie lubią językoznawcy, dobrze oddaje to, co stało się z naszą kulturą. Chodzi o to, że zawładnęły nią festiwale, czyli wydarzenia nadzwyczajne, świąteczne, przypominające karnawał i prowokujące do oderwania się od codziennego życia. Samych festiwali muzycznych mamy w Polsce kilkaset, tyleż samo filmowych, teatralnych czy poświęconych sztukom plastycznym. Do tego dochodzą kilkudniowe wydarzenia, które słowa „festiwal” nie mają w nazwie, ale ze względu na sposób obecności w przestrzeni miejskiej są z nimi na równych prawach (np. festyny, turnieje rycerskie, targi świąteczne, kiermasze).

Ludzie się nudzą

Polskie miasta festiwalami stoją. Bywa, że te, które nie mogą zaistnieć z tradycyjną sztuką, sięgają po jej nietypowe formy, które potem trafiają na szczyty list najdziwniejszych festiwali. Tak jest np. z Festiwalem Ognia w Ostródzie czy toruńskim Festiwalem Światła, które w internetowych rankingach występują obok skoków przez dzieci (Hiszpania) czy Festiwalu Płonącego Człowieka (Nevada).

Samorządowcy uprawiają politykę kulturalną przez duże wydarzenia, bo wierzą w popularną w latach 70. XX ideę miasta jako sceny. Zgodnie z nią festiwal jest clou całego przedstawienia i podporządkowuje się mu miejskie inicjatywy i pomysły.

Spektakularność takiego wydarzenia pozwala politykom i lokalnym włodarzom zaistnieć (choćby podczas gali, na której można przywitać gości). A do tego festiwale dają nadzieję na wyjście z zapaści turystycznej lub wizerunkowej.

Tyle że dziś to już nie do końca prawda. W krajach, w których po wojnie kultura rozwijała się bez przeszkód w postaci radzieckiego nadzorcy, boom na festiwale przypadł na lata 80. XX w. Ale już dwie dekady później pojawiły się głosy, że festiwale to przeżytek. Amerykański badacz kultury George Steiner ogłosił w końcu lat 90. „zmierzch ery festiwali”. Argumentował, że jest ich za dużo i mają coraz mniej wspólnego z kulturą.

Jak festiwale zmieniają miasta?

W 2015 r. Związek Miast Polskich zlecił badaczom kultury i socjologom analizę wpływu dużych wydarzeń kulturalnych na miasta. Stworzyli oni raport „Oddziaływanie festiwali na polskie miasta. Studium kompetencji kadr sektora kultury oraz synergii międzysektorowej”, z którego wynika, że... festiwale tracą swój urok.

O ile na początku ich powstania mieszkańcom i samym organizatorom towarzyszyła euforia, o tyle po kilku latach przyszła stagnacja, biurokracja, a wreszcie śmierć. – „Wielość form festiwalowych przekuwa się czasami w coraz większą obojętność mieszkańców. Po prostu święto przestaje być świętem, gdy odbywa się wiele razy w roku i czas oczekiwania na nie skraca się z roku do kilku miesięcy, tygodni czy dni” – czytamy w raporcie.

O dziwo nie chodzi o to, że wielość i różnorodność festiwali jest zła. Lecz o to, że „ich rosnąca liczba sprawia, że coraz trudniej przebić się do świadomości mieszkańców i sprawić, by to właśnie ten (a nie inny) festiwal był ich świętem”.

Badacze zauważają też pozytywne oddziaływanie festiwali na miasta. Okazuje się, że tego rodzaju wydarzenia nie muszą tylko drenować miejskiej kasy (festiwale zazwyczaj wymagają bardzo dużej dotacji budżetowej, np. Live Festival dostaje od Krakowa 2 mln zł), ale też się do niej dokładają. „W 2009 roku byliśmy zmuszeni przeprowadzić badanie, jakie korzyści miasto odniosło z tytułu organizacji festiwalu (.) okazało się, że zainwestowane wówczas 1,5 mln zł przyniosło zwrot na poziomie 12 mln zł” – to głos anonimowego organizatora festiwalu cytowanego w raporcie Związku Miast Polskich.

Korzyści finansowe potwierdzają także krakowskie badania. Miasto zleciło m.in. sprawdzenie wydatków uczestników wybranych festiwali z podziałem na miejscowych i przyjezdnych. W przypadku Misteriów Paschaliów (festiwal muzyki dawnej) była to średnia kwota 21 zł (krakowianie) i 270 zł (goście). Krakowianie, którzy wzięli udział w innym festiwalu – Muzyki Filmowej (jedno z największych wydarzeń festiwalowych w Krakowie – podczas ostatniej edycji frekwencja sięgnęła 36 tys. osób) – wysupłali 62 zł, a przyjezdni aż 406 zł.

Żeby nie było tak różowo, raport wymienia więcej negatywnych skutków niż tylko wspomniana już festiwalizacja. Na kolejnych miejscach są: dystrybucja środków festiwalowych (mnogość festiwali nadweręża miejski budżet przeznaczony na kulturę) i rywalizacja (zdarza się, że imprezy o podobnych profilach podbierają sobie nawzajem artystę). Trzeba też pamiętać, że festiwalowy sukces przekuwany często na promocję miasta może mieć odwrotny skutek, jeśli impreza okazuje się niewypałem – wtedy w świat idą negatywne opinie.

Wśród minusów festiwali są też trudności organizacyjne – mogą na nie wpływać m.in. zmiany w lokalnych władzach („tamten prezydent wspierał, a nowy nie”). Wiele z tego rodzaju „miejskich świąt” jest także zwyczajnie uciążliwych dla mieszkańców, bo np. tworzą się korki, a plenerowe koncerty oznaczają ogromny hałas.

Kraków i festiwalowy patent

Jak przy wszystkich problemach generowanych przez festiwale radzi sobie Kraków, festiwalowe miasto i stolica kultury? Choć pojawiają się zgrzyty i zarzuty, że miasto za dużo wydaje na rozmaite wydarzenia albo że Krakowskie Biuro Festiwalowe (odpowiada za organizację) to rozbudowany dwór oderwany od życia codziennego krakowian, to statystyki tego nie potwierdzają. Jeśli weźmiemy pod uwagę zaangażowanie mieszkańców w festiwale, okazuje się, że pod Wawelem tego rodzaju przedsięwzięcia się nie znudziły. Dla przykładu – 80 proc. uczestników Sacrum Profanum to krakowianie, a tylko 20 proc. stanowią przyjezdni (frekwencja ostatniej edycji – ponad 6 tys. osób). Proporcje podobnie układają się także przy Misteria Paschalia (75 proc. do 25 proc.).

– Zdajemy sobie sprawę z tego, jakie mogą być skutki festiwalizacji. Nie może być niebezpiecznego przechyłu między festiwalami a działaniami u podstaw, które prowadzą np. domy kultury czy galerie – mówi Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa do spraw kultury, promocji i spraw społecznych.

I dodaje: – Uważnie przyglądamy się festiwalom i temu, w jakim są stanie, czy się nie skomercjalizowały i czy odpowiadają na potrzeby mieszkańców.

Jednocześnie podkreśla, że miasto urozmaica politykę festiwalową. Czyli nie rezygnuje z festiwali, ale zmienia ich formułę. Na przykład tegoroczną edycję Sacrum Profanum wzbogacono o część dziecięcą (z eksperymentalną operą dla maluchów do lat trzech), a topowy Festiwal Kultury Żydowskiej rozszerza swoją działalność na cały rok: wydaje opowiadania o Kazimierzu, organizuje spacery po dzielnicy, całoroczne warsztaty dla dzieci i seniorów. – Przeżyją tylko te wydarzenia, które będą dbały o jakość i nie zapomną o mieszkańcach. Takie będziemy chcieli wspierać. Co nie znaczy, że zapomnimy o tak zwanej codziennej kulturze. W październiku w Nowohuckim Centrum Kultury otworzyliśmy stałą galerię obrazów Beksińskiego. To był strzał w dziesiątkę, bo odwiedziło ją w ciągu dwóch pierwszych tygodni 22 tys. osób – mówi wiceprezydent Kulig.

Miasto ma też pomysł, jak sprawić, by festiwale nie ograniczały się tylko do kilkudniowych wydarzeń, ale zaangażowały się w życie miasta przez cały rok. Sztandarowym pomysłem ma być projekt poświęcony Stanisławowi Wyspiańskiemu, w ramach którego mają współpracować instytucje kultury, muzea oraz organizatorzy festiwali. – Nie ma mowy, żebyśmy ten pomysł nazwali Festiwalem Wyspiańskiego, szukamy innej formuły, która odczaruje tego wspaniałego artystę – deklaruje wiceprezydent.

Krakowski patent na festiwale najwidoczniej się sprawdził, bo stolica Małopolski w tym roku otrzymała prestiżowy tytuł Światowego Miasta Festiwali i Wydarzeń Kulturalnych (World Festival & Event City przyznawany przez International Festivals & Events Association). Międzynarodowe grono jurorów uznało, że Kraków jest festiwalowym liderem w Europie Środkowo-Wschodniej. Dotychczas laureatami nagrody IFEA były: Londyn, Sydney, Rotterdam, Rejkiawik, Ottawa i Boston.

– Jak żadne inne polskie miasto możemy pochwalić się udanymi przykładami wspólnego zarządzania wizerunkiem miasta festiwalowego. Organizatorzy miejskich festiwali tworzą ważne projekty, które zasilają międzynarodowy obieg kultury. Dostrzegają także skalę zmiany społecznej, ekonomicznego oddziaływania i budowania tożsamości lokalnej poprzez politykę kulturalną – komentował tuż po ogłoszeniu nagrody prezydent Jacek Majchrowski.

––––––––––

„Pracownia miast” to akcja społeczna „Gazety Wyborczej” poświęcona wyzwaniom, przed którymi stoją polskie miasta.

Zorganizowaliśmy ją, bo zależy nam na miastach, w których jest czym oddychać, władza rozmawia z mieszkańcami, młodzi zostają, rewitalizuje się kamienice i więzi między ludźmi, a obcy nie czują się obco. Warsztaty i panele, w trakcie których rozmawiamy i pracujemy nad poprawą jakości życia w polskich miastach, prowadzimy od 2014 r.

29 i 30 listopada organizujemy wydarzenie w Krakowie.

Wczoraj odbyły się dwa zamknięte warsztaty z udziałem m.in. architektów, przedsiębiorców, specjalistów ds. inteligentnych miast, artystów, naukowców i przedstawicieli władz Krakowa. Uczestnicy pierwszego z nich opracowywali pomysły na zagospodarowanie przestrzeni pod wiaduktem kolejowym na krakowskich Grzegórzkach. Druga grupa warsztatowa zajmowała się projektowaniem Systemu Informacji Miejskiej dla Krakowa.

Dziś o godz. 10.30 zapraszamy na konferencję, w trakcie której przedstawimy wnioski z warsztatów. Podczas dyskusji panelowych będziemy rozmawiać o tym, jaki będzie Kraków przyszłości oraz jak sprawić, by miasto było przyjazne mieszkańcom i bezpieczne.

Zastanowimy się także, czy i do czego Kraków potrzebuje festiwali.

Konferencja odbywa się w Międzynarodowym Centrum Kultury, Rynek Główny 25, Kraków

Obowiązuje rejestracja.

Szczegóły na stronie wyborcza.pl/pracowniamiast