Shachar Gilad to izraelski przedsiębiorca, założyciel start-upu SoundBetter, platformy dla osób profesjonalnie zajmujących się muzyką. 24 listopada był gościem specjalnym Pracowni Miast w Rzeszowie. Opowiadał, jak sprzyjać rozwojowi innowacyjności.
Tel Awiw jest bardzo podobny do Doliny Krzemowej. W obu tych miejscach ludzie pracują po 15-16 godzin na dobę. Nie ma dni wolnych, późnych wieczorów i weekendów. Wszystkiemu towarzyszy poczucie pilnej potrzeby zrobienia czegoś. To ważny czynnik sukcesu startupowych ekosystemów i w Tel Awiwie, i w Dolinie Krzemowej.
W San Francisco i Tel Awiwie jest dużo funduszy dla start-upów, co oczywiście ułatwia im funkcjonowanie. Pieniędzy jest tak dużo, bo wiele start-upów osiąga sukcesy, a to przyciąga międzynarodowe korporacje, które chcą czerpać zyski z tych początkujących firm, z talentów projektantów, programistów. W Europie, a zwłaszcza w Polsce, jest niesamowicie dużo utalentowanych ludzi, podobnie jak w Tel Awiwie, ale żeby start-upy się rozwijały, potrzebują pomocy. Tylko tak mogą osiągnąć sukces.
To władze miasta, regionu i lokalne przedsiębiorstwa mogą wesprzeć rozwój tych startujących firm. Izrael przeznacza 4,5 proc. PKB na badania naukowe. Polska – trzy razy mniej. Ale to, ile inwestujesz w badania i rozwój, nie jest tak ważne, jak sposób, w jaki to robisz. Liczy się budowanie mostów w lokalnych ekosystemach i dawanie okazji. Np. warto wysłać studentów, którzy chcą otworzyć swój start-up, do Doliny Krzemowej, żeby nauczyli się, jak tam wszystko działa, i żeby przenieśli to na lokalny grunt.
W Tel Awiwie są setki akceleratorów, czyli miejsc dających przestrzeń biurową i wiedzę mentorów. W efekcie Izrael ma najwięcej na świecie start-upów w stosunku do liczby mieszkańców. To kraj zamieszkany przez 8,2 mln osób, a ma trzecie miejsce na świecie w liczbie firm notowanych na NASDAQ.
Istotnego wsparcia przedsiębiorcom udziela rząd. Powołał nawet „naczelnego naukowca kraju” – urząd, który udziela raczkującym firmom kredytów na preferencyjnych warunkach. O ile oczywiście są innowacyjne. Jeśli firmie się nie powiedzie, nie musi zwracać pieniędzy. Ale jeśli odniesie sukces, musi pozostać w Izraelu. W przeciwnym razie zostanie nałożona na nią bardzo wysoka kara. Rząd daje też bardzo duże ulgi podatkowe międzynarodowym korporacjom, by je przyciągnąć. Dlatego w Izraelu są biura Facebooka, Google’a, Intela czy Apple’a. To zachęta dla młodych ludzi do studiowania kierunków technicznych, z kolei to napędza powstawanie start-upów technologicznych.
Ważna jest też dobra uczelnia techniczna, ale to tylko jedna część technologicznego ekosystemu. Jeżeli nie ma marketingu i funduszy, które za tym idą, to absolwenci będą wyjeżdżać i zasilać firmy gdzie indziej. Trzeba wesprzeć uczelnię, aby młodzi inżynierowie chcieli zaryzykować. W Stanach Zjednoczonych i Izraelu ludzie bardzo dużo ryzykują, bo to część kultury. Gdy w Stanach Zjednoczonych otworzysz firmę i splajtujesz, nie masz łatki przegranego, raczej jesteś kimś, kto zdobył kolejne życiowe doświadczenie. Na podobne wsparcie młodzi ludzie mogą też liczyć w rodzinie.
Miasto i system edukacji także mogą zachęcać do podejmowania ryzyka i nie osądzać, tylko wspierać, nawet kiedy się nie powiedzie. Statystycznie większość małych firm upada, ale wśród nich mogą się trafić prawdziwe diamenty. Dlatego trzeba rozwijać kulturę podejmowania ryzyka.
Ważny jest system edukacji stawiający na język angielski. Przychodzą do mnie młodzi przedsiębiorcy i mówią, że chcą otworzyć biznes, pytają, czego powinni się nauczyć. Myślą, że odpowiem im: programowania czy projektowania, ale pierwsza rzecz, jaką im mówię, to: „Naucz się angielskiego. Bo musisz myśleć globalnie, a nie lokalnie”. Firmy w Izraelu od początku, kiedy tylko powstają, myślą, że będą działać globalnie, a nie lokalnie. Nie otworzyłbym firmy, która adresowana jest tylko do 8 mln obywateli Izraela. To za mało. Trzeba umieć współpracować z międzynarodowymi korporacjami i zagranicznymi inwestorami, ale też przyciągać talenty z zagranicy.