Ścisku nie ma. Są długie, czerwone, mkną wyznaczonymi pasami ruchu po ulicach od świtu do nocy. Wszystkie są przegubowe, niektóre podwójnie przegubowe, najdłuższe mają aż 28 metrów. To autobusy systemu komunikacji miejskiej TransMilenio. Kursują po Bogocie, stolicy Kolumbii, od 2000 r. Przewożą dziennie aż 2,2 mln pasażerów.
System powstał na przełomie wieków, gdy miastem po raz pierwszy rządził charyzmatyczny Enrique Penalosa. W 2016 r. znowu objął urząd burmistrza. Ten wizjoner nauczył 8 mln mieszkańców deszczowej, wiecznie zatłoczonej aglomeracji, że warto samochód zostawić rano w garażu, wsiąść na rower albo skorzystać z długiego jak wąż autobusu. Ekspresowo. Tanio. Smart. Za jego odważnymi pomysłami mieszkańcy kolumbijskiej stolicy zdążyli zatęsknić,
Mało kto się spodziewał, że tworząc TransMilenio, Penalosa mimochodem uruchomi dyskusję o inteligentnych miastach przyszłości, smart cities, czyli inteligentnych miastach. Jego poprzednik na fotelu burmistrza Bogoty, ekspresyjny Antanas Mockus, stosował wobec mieszkańców terapie szokowe: mimowie na szczudłach pokazywali piratom drogowym żółte i czerwone kartki z kartonu, strategiczne ulice były nagle zamykane, by mogły na nich powstać rowerowe ścieżki. Obaj w ciągu ledwie dekady z zakorkowanej niebezpiecznej metropolii stworzyli wzór do naśladowania. O zmianach w Bogocie uczą się teraz na czołowych uniwersytetach urbaniści, planiści, architekci, eksperci ds. budowy czy przebudowy miast. – Rozwinięte miasto nie polega na tym, że nawet najbiedniejsi jeżdżą samochodami, ale na tym, że bogaci korzystają z publicznego transportu – podkreśla od lat Penalosa. Bez sprawnej komunikacji nie ma sprawnego smart city.
Przykład Bogoty wzięli sobie do serca inni. Znana z innowacji i niebojąca się eksperymentów brazylijska Kurytyba również postawiła na długie autobusy w modelu BRT (Bus Rapid Transit), usprawniając swój dopracowywany latami system komunikacji. Zdegradowane, choć konkurujące ze stolicą Kolumbii Medellin zainwestowało w połączony w jeden organizm system metra, kolejek linowych i plątaniny schodów ruchomych. Dzięki temu biedne dzielnice połączono skutecznie z bogatym centrum. Patrząc na południowoamerykańskie miasta, decydenci Paryża, Madrytu czy Nowego Jorku nie mogli wyjść z podziwu. Konsekwentnie okazuje się, że najciekawsze wzorce w dziedzinie smart cities dostarczają miasta pozornie przegrane, leżące na obrzeżach zainteresowania możnych świata.
Ale dobrze zaprojektowana, wydajna i różnorodna komunikacja jest tylko częścią inteligentnego miasta. – To złożony system, w którym współdziałają ze sobą następujące obszary: po pierwsze – kreatywne społeczeństwo mające wiedzę o nowych rozwiązaniach ułatwiających codzienną egzystencję; po drugie – instytucje, które wdrażają nowe procedury i umożliwiają mieszkańcom ich adaptacje; po trzecie – dostęp do szerokopasmowego, darmowego internetu, dzięki któremu mieszkańcy nie mają problemu z korzystaniem z e-usług czy narzędzi online; po czwarte – to najmniej policzalne – zdolności do innowacji, nowoczesnego zarządzania i stawiania sobie wyzwań – wyjaśnia Jarmo Eskelinen, ekspert Forum Virium Helsinki, fińskiego think tanku. Eskelinen przez kilkanaście miesięcy w ramach projektu „SMART_KOM. Kraków w sieci inteligentnych miast” uczył krakowskich samorządowców, jak pchnąć stolicę Małopolski w kierunku smart.
Nowe punkty na mapie
Połączenie tych cech w jednym organizmie miejskim na razie najlepiej udaje się na Środkowym i Dalekim Wschodzie, w Ameryce Południowej, a nawet Afryce. Zresztą nowe punkty na mozolnie układanej latami mapie polityczno-ekonomicznych zależności widać na wielu płaszczyznach. Na globalnego lidera w technologiach wyrósł koreański Samsung, na szczytach rankingów najlepszych linii lotniczych SkyTrax od lat nie ma żadnego przewoźnika z Unii Europejskiej czy USA, miastami przyszłości projektowanymi niemal od zera są te w Emiratach Arabskich, Korei czy Nigerii.
Songdo w Korei Południowej to wyrosła na sztucznej wyspie metropolia nowej ery, przemyślana i zaprojektowana w najdrobniejszych detalach przez prywatnych inwestorów, w zgodzie z najnowszymi trendami w urbanistyce, elektronice, ekologii. Podobnie powstające dopiero wzorcowe smart city Masdar w emiracie Abu Zabi w ZEA czy dystrykt Eko Atlantic w odzyskanej z Atlantyku przestrzeni na obrzeżach Lagos, stolicy Nigerii.
W samym tylko Songdo zbudowanych zostało 80 tysięcy mieszkań, 4,6 mln m kw. powierzchni biurowej, 930 tys. m kw. pod działalność handlową i usługową. Miasto ma być energooszczędne i ekologiczne: na 40 proc. jego powierzchni powstały tereny zielone (w tym wierna kopia nowojorskiego Central Parku), ścieżki rowerowe, stacje do ładowania pojazdów elektrycznych, pełna infrastruktura do odzyskiwania energii.
To właśnie nowoczesne miasta, a dawne „wyspy przyszłości” – jak np. paryska dzielnica La Defense – poza ciekawą architekturą po prostu trącą myszką.
Idea smart cities dobrze funkcjonuje na obrzeżach „świata możnych”. To właśnie z dala od uporządkowanej struktury starych miast żyją społeczeństwa bardziej podatne na zmiany. Rewolucje smart najlepiej udają się tam, gdzie są naprawdę potrzebne.
Choć nie zawsze budzą entuzjazm mieszkańców. Od czasu wdrażanej wręcz siłą komunikacyjnej rewolucji w Bogocie władze unowocześnianych miast stawiają bardziej na dyskusję. I to w dobie rozwoju inteligentnych miast wyrasta na jeden z podstawowych wyróżników. – Inteligentne miasta to inteligentni, świadomi sensu zmian mieszkańcy – powtarzają liderzy opinii. A racji nie sposób im odmówić, bo bez głosu lokalnych społeczności nie ma większego sensu sterowanie rozwojem miast w kierunku smart. To od mieszkańców władze się dowiadują, jakie są codzienne potrzeby miasta, jego bolączki i jak je rozwiązywać dzięki dobrym pomysłom.
Inteligentna inspiracja
Smart city to nie tylko zestaw udogodnień dla mieszkańców, ale także inspirująca filozofia tworzenia przestrzeni miejskiej, która z łatwością pokonuje kolejne granice. Inteligentne miasto ciągle uczy się od innych, jak jeszcze lepiej dbać o mieszkańców. Na przykład Helsinki korzystają z technologicznych rozwiązań dobrze radzącego sobie z korkami Guangzhou, i to mimo że już dziś dysponują świetną infrastrukturą komunikacyjną. Co więcej, dzięki sporym funduszom oraz otwartości władz i obywateli miasto potrafi nie tylko adaptować pomysły, ale też kreować własne, choćby wskazać zaprzyjaźnionemu Krakowowi, jak ma poprawić system aglomeracyjnej kolei.
Finowie inspirują się rozwiązaniami z Reykjaviku, gdzie jest najniższy poziom emisji dwutlenku węgla na świecie (m.in. dzięki szerokiemu wykorzystaniu źródeł geotermalnych), ale też pomagają slumsom Tandale w Tanzanii dostarczać dronami nadajniki do szerokopasmowego internetu. Dlaczego tam? Bo jeśli chodzi o świadomość mobilnej technologii czy nasycenie rynku smartfonami, mieszkańcy Afryki nie pozostają w tyle za obywatelami bogatszego, targanego kryzysami świata. Tym zaś ze zdumieniem przychodzi zrozumieć, że dzięki powszechnemu dostępowi do internetu we wspomnianym Tandale działa sprawny system aplikacji, zarządzania odpadami, wodą, elektrycznością. Technologia weszła więc pod afrykańskie strzechy, inspiruje się światem zewnętrznym, ale w zamian pokazuje też reszcie świata, jak stosować te narzędzia w służbie lokalnych społeczności.
Rodzimi liderzy
Polscy mieszczanie, choć z ich świadomością zagadnienia bywa różnie, również chcą żyć w smart reality. Praktycznie każde większe polskie miasto ma więc w swojej strategii obszar działań ukierunkowany stricte na stanie się inteligentnym miastem. Na razie mamy jeszcze trochę do zrobienia, bo w pochodzącym z 2014 roku rankingu miast Europy mających od 100 do 500 tys. mieszkańców na 70 ocenianych na listę trafiły tylko cztery polskie: Rzeszów (nr 48), Białystok (53), Szczecin (61) oraz Kielce (64). Wśród większych aglomeracji z pewnością można zauważyć starania Krakowa, Wrocławia, Łodzi czy Trójmiasta. Interesujący jest przykład Krakowa, miasta bijącego aktualnie rekordy w branży centrów usług wspólnych. W tym sektorze w mieście zatrudnionych jest już ponad 50 tys. osób. Aktualnie Kraków to według corocznego rankingu międzynarodowej firmy badawczej Tholons miasto nr 9 na świecie, a pierwsze w Europie w biurowym wyścigu o inwestora. Prześciga Dublin, symbol imponującej kondycji irlandzkiej gospodarki, i daleko w tyle zostawia konkurencję z Europy Środkowej (Pragę, Budapeszt oraz Warszawę).
Rozwój biurowego biznesu sprawił, że w mieście powstało sporo technologicznych firm z najwyższej półki. Owocuje to coraz większą dynamiką pojawiania się na rynku rozmaitych pomysłów, które z powodzeniem można stosować w szeroko rozumianej tematyce „smart”. Przykładów jest mnóstwo.
Polskie czujniki na Camp Nou
Na listopadowym kongresie „Smart city – założenia i perspektywy” Comarch, krakowski potentat branży IT, pokazywał inteligentne systemy czujników do znajdowania miejsc parkingowych i prawidłowego parkowania na zewnątrz budynków. Sieć czujników połączona z kamerami oraz osobistą aplikacją wskazuje optymalny dojazd do miejsca parkingowego, pomaga umieścić pojazd prawidłowo na kopercie, oblicza ruch na parkingu w taki sposób, aby nie generować problemów przy wjeździe i wyjeździe.
Innym przykładem z Krakowa jest walka o jak najlepszą jakość powietrza. W mieście, które każdej późnej jesieni i zimy dusi się od smogu, inicjatywy takie jak Airly (rozmieszczane w budynkach i na mieście małe czujniki, które mierzą poziom zanieczyszczenia i przesyłają na serwer dane wyświetlane na platformie internetowej) mogą stać się dla mieszkańców stałym i niezwykle potrzebnym elementem ich codzienności.
Kraków to również europejska stolica beaconów, małych nadajników przypinanych w różnych miejscach – na obiektach czy produktach – i komunikujących się za pośrednictwem bluetooth ze smartfonami. Wszystko w celu lepszej lub ciekawszej nawigacji, np. między ofertami sprzedażowymi.
Estimote, krakowska firma, która rozpoczęła produkcję wysokiej klasy eleganckich i kolorowych beaconów w roku 2012, w ciągu kilku lat wyrosła na jednego z czołowych graczy na świecie (m.in. jej nadajniki usprawniają ruch widzów na słynnym stadionie Camp Nou w Barcelonie). Kontakt.io, inna krakowska firma, stworzyła m.in. technologię pozwalającą na poruszanie się komunikacją miejską w ogóle bez użycia biletu, karty czy używania aplikacji. Raz skojarzony z siecią beaconów w autobusach i tramwajach smartfon sam pobierze opłatę dokładnie za tyle, ile przejechaliśmy.
Ogromne ambicje związane z rozwojem beaconowej technologii ma wspomniany już Comarch. Nadajniki krakowskiej firmy już zawojowały wiele rynków, a w całej strategii firmy traktowane są jako element wielkiego projektu pod nazwą Comarch Smart City. Na rozwój rozmaitych technologii ułatwiających życie w miastach przyszłości Comarch ma wydać w najbliższych latach ponad 40 mln zł.
Hasło „smart city” motywuje też mniejszych graczy, skupionych m.in. na najbardziej plennym w idee obszarze Krakowa – postprzemysłowym Zabłociu. Działa tam kilkadziesiąt start-upów na co dzień zajmujących się właśnie rozwojem smart city, ale też coworkingowych biur umożliwiających łączenie tradycyjnej pracy biurowej z home office, m.in. Wytwórnia albo inkubator kreatywnych biznesów hub:raum finansowany przez niemiecki Deutsche Telekom.
Ułatwienie czy inwigilacja?
Smart city to jednak nie tylko szanse, ale też zagrożenia. Im bardziej inteligentne miasto, tym więcej zbiera danych o mieszkańcach, ich nawykach konsumpcyjnych, wyborach komunikacyjnych i zakupowych. Dla niektórych to ułatwienie, dla innych – już pogwałcenie prywatności. Dlatego analitycy kierunku „smart cities” zwracają uwagę na stosowanie coraz bezpieczniejszych rozwiązań szyfrowania i przechowywania danych o mieszkańcach, by nie dostawały się w niepowołane ręce. W wyścigu o stworzenie inteligentnego organizmu miejskiego nie możemy przecież doprowadzić do sytuacji, w której miasta staną się inteligentniejsze od własnych mieszkańców.
Znalezienie równowagi między korzyściami a inwigilacyjnym zagrożeniem czającym się w inteligentnym mieście to jedno z największych wyzwań przyszłości. I miasta muszą się z nim zmierzyć. Z raportu Departamentu Spraw Ekonomicznych i Społecznych ONZ (DESA) wynika, że w 2050 r. w ośrodkach miejskich będzie mieszkało 68 proc. wszystkich ludzi (dziś to 54 proc.). Przyjazny ludziom rozwój infrastruktury i poboru energii czy dostęp do miejsc pracy, edukacji albo medycyny nie będą już tylko modnymi hasłami, ale oczywistością.