W Seulu władze od kilku lat zmagają się z mierzeniem ruchu ulicznego (bardziej fachowo: potoków ludzkich), żeby miasto było w stanie nadążyć za potrzebami mieszkańców. Piechurów liczy się ręcznie, przejeżdżające samochody za pomocą czujników, a do tego sprawdza się wartości i miejsca transakcji dokonywanych z taksówkarzami. Włodarze tej liczącej ponad 10 mln mieszkańców metropolii mieli nadzieję, że dzięki zebranym danym uda się stworzyć wiarygodną mapę ruchu w czasie realnym. Tylko ona pozwoliłaby szybko reagować na zachodzące odchylenia i płynnie sterować ruchem. Niestety, zebrane dane nie pomogły w rozwiązaniu problemu. Seul pomimo ogromnej popularności tamtejszej komunikacji publicznej dalej stał w wielkim korku. Dopiero wykorzystanie danych z telefonów komórkowych pozwoliło stworzyć miastu system sterowania światłami i organizacji komunikacji zbiorowej, który nadal jest rozwijany.
Zakorkowane są też Helsinki. Ale Finlandia z zatłoczonymi ulicami i wynikającymi z tego uciążliwościami poradziła sobie inaczej niż koreańska metropolia. Finowie poszli w kierunku bardziej radykalnych zmian: w 2025 r. chcą ostatecznie zakazać ruchu samochodów w mieście (na większości jego obszaru).
Samo mnożenie zakazów byłoby jednak lekkomyślne. Dlatego do momentu wyrugowania aut z ulic miasta trwać będzie wielka modernizacja komunikacji publicznej. Rozbudowane będzie metro, pojawi się więcej linii i przystanków kolei miejskiej, przybędzie ogólnodostępnych rowerów oraz autobusów "na wezwanie". Te ostatnie mają ułatwić życie zwłaszcza mieszkańcom peryferyjnych dzielnic. Chodzi o niewielkie autobusy (do 9 osób), które będą odbierać pasażerów z różnych, nawet najbardziej odległych części miasta. Nie będą jeździły według konkretnego rozkładu. Ich trasa będzie za to wyznaczana przez mieszkańców, którzy będą przywoływać autobusik np. za pomocą aplikacji w telefonie komórkowym.
Rozbudowa tras i mnogość środków publicznego transportu to nie wszystko. Już niedługo każdy mieszkaniec Helsinek ma korzystać z aplikacji, która będzie panowała nad całym systemem komunikacji w mieście. Dzięki temu będzie mógł w swoim smartfonie sprawdzić, jak najszybciej dojedzie w wybrane miejsce. Aplikacja pokaże nie tylko miejsca z ograniczoną płynnością ruchu, najszybszy wariant przesiadek, ale też zasugeruje środek lokomocji. Będzie np. polecać rower w słoneczne dni, nawet kosztem czasu przejazdu. Pozwoli też wezwać wspomniany autobus i opłacić całą podróż.
Koreańska precyzja, kontrola i dawkowanie ruchu ulicznego są dziś jednak podejściem odchodzącym do lamusa. To fińskie przesadzenie kierowców z własnych aut na rowery i do autobusów jest kierunkiem, który zdobywa coraz to nowych zwolenników.
Miasto budowane na zaufaniu
Przejście z Seulu do Helsinek to skok z miasta 2.0 do miasta 3.0. Skok z miasta naszpikowanego technologią, kupioną i zainstalowaną, by ułatwiać życie (z Seulem pod tym względem może konkurować niewiele miejsc na świecie), do miasta, które chce wykorzystać nasycone technologią społeczeństwo do zbierania danych i odpowiadania na jego potrzeby. Niby to samo, ale w tej drugiej wersji wychodzi taniej, bardziej elastycznie i pozwala precyzyjniej reagować na potrzeby mieszkańców. To nie sieć transportowa dyktuje mieszkańcom rytm dnia, to mieszkańcy wskazują, jakie mają potrzeby. I zarządzają siecią transportową.
Biorąc pod uwagę, że w 2050 r. w miastach ma żyć 80 proc. mieszkańców Ziemi, a już dziś 600 największych aglomeracji wytwarza około dwóch trzecich światowego PKB (mowa m.in. o takich kolosach, jak Tokio, Stambuł, Londyn, Szanghaj, Delhi, Meksyk czy Sao Paulo), zarządzanie miastami ma coraz większe znaczenie. W Londynie i bezpośrednich okolicach mieszka dziś tyle ludzi, co w połowie Polski. Większość z nich chce dojechać do pracy czy szkoły, zrobić zakupy, spotkać się ze znajomymi, a po wszystkim w miarę szybko, komfortowo i bezpiecznie wrócić do domu. Nietrudno sobie wyobrazić, że źle działająca linia metra w sercu takiej metropolii może doprowadzić do zamieszek. Komunikacja miejska musi więc być godna zaufania, punktualna i wygodna. W przyszłości tworzenie jej nie będzie jednak możliwe bez zbierania danych bezpośrednio od mieszkańców.
Tajemnica rozwoju zapisana w komórce
Dlaczego to takie ważne? Bo daje oddolną wiedzę o rytmie życia i potrzebach miasta. Wystarczy spojrzeć na Warszawę. Nikt nie potrafi udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, ile osób mieszka w stolicy Polski. Oficjalnie ok. 1,7 miliona. Nieoficjalnie nawet trzy. Różnice w tych danych widać codziennie na warszawskich ulicach. Korki w godzinach szczytu dosłownie paraliżują miasto, a metro i tramwaje są wypełnione po brzegi. W rozmaitych rankingach najbardziej zatłoczonych miast Europy nasza stolica zajmuje czołowe miejsca. Nie ma się czemu dziwić, planiści usprawniają system komunikacji tak, żeby obsłużył 1,7 mln ludzi, a nie trzy miliony. A na dodatek skupiają się głównie na samochodach.
A gdyby stołeczny magistrat otrzymał dostęp do bazy danych zawierającej informację o logowaniu się wszystkich telefonów komórkowych w Warszawie i okolicach? Dzięki temu urzędnicy wiedzieliby, ile komórek przez cały tydzień nie opuszcza miasta, ile wyjeżdża regularnie w każdy weekend, a ile należy do użytkowników wahadłowych, czyli codziennie przyjeżdżających i wyjeżdżających. Mieliby też wiedzę, którędy komórki się przemieszczają, w jakich miejscach przebywają dłużej, w których nigdy się nie pojawiają. Genialna baza pozwalająca policzyć z dużą dokładnością, ilu mieszkańców naprawdę ma miasto, a ilu tylko z niego korzysta. Taka maszyna przydałaby się w każdej metropolii, ale żadna jej nie ma. Żadna władza nie ma bowiem takiego zaufania obywateli, by ci zgodzili się podzielić tak wrażliwymi danymi.
To zaufanie społeczeństwa do rządzących jest dziś kluczem do nowoczesnego miasta. Rajcy miejscy powinni się więc coraz bardziej kierować w stronę obywateli coraz liczniejszych i coraz bardziej skomplikowanych miast. - Biurokracja powinna pełnić nie tyle funkcję kontrolną, ile wspierającą - ocenia Charles Landry, twórca koncepcji miasta kreatywnego. - Rolą liderów w mieście, rolą władz jest tworzenie podstaw wzajemnego zaufania - przekonuje.
Landry od dłuższego czasu zajmuje się rolą ruchów społecznych i ich wpływem na rozwój miast. Jego zdaniem miasto to żywy organizm, dlatego jego działaniu musi towarzyszyć pewna swoboda. - Zaplanować można rzeczy fizyczne, a poza tym można jedynie wspierać tendencje, kreować idee, wpływać na społeczeństwo, zarażając swoją filozofią. Miasta to ludzie, nie da się więc wszystkiego przewidzieć i zaplanować - ocenia.
A może z różnorodności społeczeństwa warto zrobić użytek? Właśnie to sugeruje Landry. Jego zdaniem ta różnorodność może być siłą miasta, stanowić o jego kapitale kulturowym, który może być równie ważny jak siła gospodarki lokalnej.
Wirtualny trening kung-fu
Inwestycja we współpracę z obywatelami, w wykorzystywanie ich kreatywności, wydaje się najwłaściwszym dziś kierunkiem jeszcze z jednego powodu - wraz z rozwojem technologii nadchodzą wielkie zmiany społeczne. Rola, którą odgrywa w rozrywce, kontaktach międzyludzkich, zakupach czy w pracy, systematycznie będzie zmniejszać naszą potrzebę przemieszczania się. Jeszcze dziś tego nie widać, ale wraz z rozwojem wirtualnej rzeczywistości coraz mniej konieczne będzie fizyczne opuszczanie mieszkania. Po cóż wychodzić do pracy, jeśli po założeniu gogli i kostiumu można zostać przeniesionym do wirtualnego pokoju konferencyjnego, gdzie odbędziemy naradę ze współpracownikami, a potem przełączymy się na telekonferencję z klientem na innym kontynencie. Później wirtualnie zjemy obiad z kolegami z pracy (każdy w swoim domu), dokończymy pisanie raportu.
W pokoju obok dziecko w kombinezonie i goglach będzie brało udział w szkolnych lekcjach i dodatkowych zajęciach z języka chińskiego, po których nauczyciel kung-fu z Szanghaju zorganizuje mu godzinny trening. A po wszystkim dziecko wybierze się z tatą na wirtualną wycieczkę do sklepu.
Wszystkie zalety w zasięgu spaceru
Realne potrzeby będą w takim świecie dotyczyły tego, co niezbędne: jedzenia, ruchu, zdrowia i edukacji. Mogą być wspomagane techniką, ale np. zabiegu wycięcia wyrostka robaczkowego czy wizyty u dentysty technologia łatwo nie zastąpi. Pomoże ona umówić wizytę, przekaże wyniki badania EKG, ale na tym jej rola się skończy. Uczniowie nie będą musieli codziennie przebierać się w szkolnej szatni, ale ich nauczyciele nie będą maszynami, zaś cały system edukacji nadal będzie wymagał pewnej standaryzacji, a zatem instytucji określającej wymogi i zasady testowania uczniów i nauczycieli.
Nowoczesne technologie, choć niezbędne w rozwoju miast, niosą za sobą także zagrożenia.
- Wiele usług do tej pory komunalnych będzie świadczona przez zewnętrzne i prywatne firmy. W pewnym sensie te firmy mogą więc odebrać miejskim zarządcom władzę, ograniczyć ich wpływ na rozwój - uważa Landry. I dodaje: - Już dziś większość z nas, sprawdzając trasę, korzysta z oferty Google'a, a wybierając się na wycieczkę, wpisuje adres TripAdvisora. Świetne narzędzia, ale jednak ograniczające wybór, bo oferujące je firmy chcą zarobić.
Zdaniem Landry'ego metodą obrony przed tym merkantylnym podejściem jest - znowu - oddanie głosu obywatelom.
- Udostępnianie im danych publicznych poprawia współpracę z władzami. Jednocześnie pozwala podejmować odpowiedzialne działania, wykonywać w rozproszeniu pracę dla swojego otoczenia, dla wspólnoty - tłumaczy. A pytany o konkrety wyjaśnia: - Mając np. dostęp do informacji nt. wydatkowania pieniędzy na miejską zieleń, mieszkańcy mogą opracować sposoby poprawienia efektywności tych prac bez podnoszenia kosztów. Bez danych będą jedynie teoretyzującą grupką. Zarazem rozmnożenie źródeł realizowanych projektów ogranicza ryzyko poddania władzy dyktatowi korporacji.
Paradoksalnie, z tego punktu widzenia miejskie plany rozwoju infrastruktury można wyrzucić do kosza - najważniejsze okazują się wspomniane zdrowie i edukacja, czyli obszary, które na razie najlepiej działają zinstytucjonalizowane. O tym, że ktoś zechce mieszkać w konkretnym mieście w przyszłości, jeszcze bardziej niż dziś będą decydować klimat miejsca, marka miasta i wygoda życia. A ta zależeć będzie od dostępu do edukacji, opieki zdrowotnej, dobrej sieci internetowej, atrakcyjnych sposobów spędzania wolnego czasu, mieszkań. To za to będziemy chcieli płacić podatki.
Rządzenie miastem będzie polegać na utrzymaniu balansu między regulacjami państwa i ambicjami lokalnymi, między wpływami wielkich korporacji i zdolnościami finansowymi miasta. Będzie sztuką nowej demokracji, w której władze wyczulone na głos małych grup będą szanowały ich interesy i potrzeby.
Miasto 3.0 będzie rozpięte między XIX-wiecznymi koncepcjami miasta ogrodu czy budowania symboliki miasta emblematycznymi obiektami a współczesnymi oczekiwaniami cyfrowego społeczeństwa, by wszystkie zalety miasta były w zasięgu krótkiego spaceru.
PRACOWNIA MIAST
Jest akcją społeczną "Gazety Wyborczej" poświęconą wyzwaniom, przed którymi stoją polskie miasta.
Zorganizowaliśmy ją, bo zależy nam na miastach, w których jest czym oddychać, władza rozmawia z mieszkańcami, młodzi zostają, a starsi nie przeszkadzają, rewitalizuje się kamienice i więzi między ludźmi, a obcy nie czują się obco. O poprawę jakości życia w polskich miastach staramy się już od 2014 r.
4 i 5 października organizujemy dwudniowe wydarzenie w Lublinie. Naszym partnerem jest lubelski magistrat, a gościem specjalnym będzie Charles Landry, pisarz, planista miejski, autor poczytnej książki "Kreatywne miasto". Wizjoner, którego wykłady zainspirowały już setki urzędników i samorządowców do zmiany myślenia o zarządzaniu miastem.
Landry przekonuje, że siłą ośrodków miejskich będzie kreatywność mieszkańców, a nie zasoby naturalne czy dobre położenie.
O mieście przyszłości opowie w trakcie wykładu, który wygłosi 4 października, o godzinie 18, w lubelskim Centrum Spotkania Kultur (pl. Teatralny 1). Wykładowi towarzyszyć będzie prezentacja bohaterów IV edycji organizowanego przez Miasto Lublin projektu "Kreatywni"
5 października zapraszamy do CSK na 9.30, na dyskusję panelową w ramach akcji społecznej "Gazety Wyborczej" "Pracownia miast": "Co przeszkadza, a co pomaga w unowocześnianiu miast?". Udział w niej wezmą prezydenci Poznania, Starachowic i Lublina oraz Charles Landry.