Oni przygotowywali do życia po maturze, do walczenia o siebie, zwłaszcza kiedy panowały bezrobocie, inflacja, wszystkodostępność w sklepach, a pieniędzy nie było - moi nauczyciele.

Dziwna szkoła, w ponurym budynku, na drugim końcu Krakowa. Nie można było się w niej zgubić, bo taka była mała. Wszyscy na widoku, nikt się nie schowa, drzwi otwarte na dwie strony, wiatr hula. Drewniane ławki na korytarzach, nie wiadomo dlaczego kraty przedzielające klasę na części.

Kurdwanów z jednej strony, Łagiewniki z drugiej. Tu autobus, tam tramwaj. Kościół i szczęki z taniochą (później porządny bazarek, z butikami).

A w szkole oni: Anna Korajda i Aleksander Kasperczyk. Nauczycielka historii (nasza wychowawczyni) i matematyk. Tylko w takich szkołach zdarzają się tacy nauczyciele.

Byliśmy pierwszym rocznikiem technikum, mieliśmy być dumą szkoły. Znaleźliśmy się w „Skórzance” przez przypadek. Jedni nie dostali się do liceów, innym było wszystko jedno – tacy buntownicy nie wiadomo z jakiego powodu – błyskotliwi, system ich nie lubił. Część wybrała świadomie: dziadek rzemieślnik, ojciec rzemieślnik, to i córka mogła szyć (a może i projektować) buty, torebki, portfele.

Moja szkoła, moja klasa, moi nauczyciele. Często śni mi się, że znowu jestem w tej szkole, mam 20 lat i po raz kolejny rozpoczynam pierwszą klasę.

Szeroka marynarka i dorodny wąs

Został nauczycielem, bo jest idealistą. Chodził do technikum budowlanego, tyle że nie po drodze mu było z budownictwem, z fabryką, dziennikiem budowy, rusztowaniami czy cementem. Jego nauczyciele byli ze starego zaciągu – kto dostał po rękach, ten widocznie zasłużył i nie ma odwołania. Ujął się za kolegą, bo kara była niesprawiedliwa? To poleciała pała albo dwie.

Aleksander Kasperczyk, mój nauczyciel matematyki, nie poszedł na studia związane z profilem szkoły. Wybrał matematykę, ponieważ chciał uczyć inaczej – rozmawiać, dociekać, słuchać, tłumaczyć, szanować. Ciekawili go ludzie – te młode, gorące głowy, w których dzieje się wszystko i naraz.

Lubił nas, miał orły w naszej klasie i takich, co matematykę ledwo, ledwo rozumieli. Ale z każdego coś wyłuskał: Darek – mistrz sarkazmu (profesor też, świetnie się dogadywali), Gosia – błyskotliwa punkówa, Ula – zagadka, Kasia – przewodniczka stada, Konrad z zastanawiającym poczuciem humoru, Jacek – człowiek-abstrakcja i ja – wielkie matematyczne zero, pisząca opowiadania, programy kabaretowe, z rzadka wiersze.

Mówili na mnie „Gucio”. Nie pamiętam już dlaczego. Profesor też tak mnie nazywał. My chyba nie daliśmy mu żadnej ksywy. Ubrany w szeroką marynarkę, zieloną – hit początku lat 90., okulary na nosie, a pod nosem dorodny wąs. Fryzura chłopaka z dobrego angielskiego koledżu.

Był niespokojny. Nie mógł tylko uczyć. Uparł się, że „Skórzanka” powinna mieć swoją gazetę, nazywała się „Post-factum”. I ja tam pisałam moje pierwsze teksty (polemiczne albo zerojedynkowo oceniające świat). Radosna twórczość, której nikt nie gasił, a raczej korygował. Dzięki niemu, a właściwie jego żonie, Danucie (wybitnej nauczycielce historii w innej szkole), zrozumiałam, czym jest erystyka. Któregoś dnia napisała do mnie list opublikowany potem w „Post-factum” – było o erystyce, wartości człowieka, sile umysłu. Pani Danuta potraktowała mnie jak dorosłego. To była dyskusja mistrza z uczniem. Nie nabijała się, nie wytykała niewiedzy, doceniała mnie. A on, jej mąż, spokojnie tłumaczył mi, gdzie się mylę przy ocenie puczu Borysa Jelcyna.

Szkoła, która nie koncentrowała się na negatywach. Nie pojęłam trygonometrii albo nie miałam zadania, bo w nocy siedziałam nad tekstami do naszej gazety? Profesor Kasperczyk wstawiał pałę, ale ona jakoś później znikała. A te teksty przepisywał później na maszynie do pisania i biegał do punktu ksero, żeby gazeta się ukazała. Bo ludzkość właśnie wymyśliła ksero.

W wakacje był listonoszem. Roznosił ludziom renty i emerytury. Poznawał mieszkania, zapachy, przyzwyczajenia. Wiedział, kto na niego czeka bardziej, a kto wcale. Jak żyją ludzie, czego im brakuje, jakie mają mieszkania, co jednym odebrała transformacja ustrojowa, a co drugim dała.

Co roku przygotowywaliśmy Bibę, takie święto szkoły, przegląd artystyczny. Nasza klasa zawsze występowała w roli lidera, pierwsza we wszystkim. Z głów tryskały pomysły, co pokazać na scenie. Biby odbywały się w hali Wisły. Dyrektor naszej szkoły miał znajomości, więc załatwił (po dzisiejszemu: spoko gość). Na którąś z edycji Biby profesor Kasperczyk zaprosił księdza Józefa Tischnera. I ten przyszedł! Nie do liceum pierwszego w rankingu, a do nas, do niewydarzonych dzieciaków. Rozmawiał z nami. Wielka rzecz, wielka sprawa.

Nasza „Post-factum” zwyciężyła nawet kiedyś w konkursie na najlepszą szkolną gazetę w Małopolsce. Konkurs zorganizowała „Wyborcza” – ta sama, w której pracuję od 20 lat.

„Dziecko”

Rozmawiałam z panią profesor Anną Korajdą, naszą wychowawczynią. Powiedziała mi: – Zawsze mówiłam do was „dzieci”, pamiętasz? W tym słowie było wszystko: cierpliwość, miłość, opiekuńczość, szacunek, nadzieja. Byliście, i jesteście, spełnieniem moich marzeń (jako pedagoga), wybitną klasą, cudowną zgrają niepospolitych osobowości. Pamiętam wasze programy kabaretowe, ty też? Powiem ci, że każdy nauczyciel chciał być bohaterem waszego skeczu. Każdy. To był zaszczyt, nawet jak jechaliście po bandzie, to elegancko i z klasą. Na koniec powiem jeszcze jedną rzecz: niewiele w życiu mi się udało, ale wy tak, dziecko moje.

Silna osobowość, wymagająca szczerości. Nienawidziła kłamstwa i chamstwa. Mogłeś mieć zły dzień albo po prostu lenia, jasne, zdarza się, ale nie wolno ci kłamać, że ząb, noga, głowa czy pogrzeb babci (miałeś aż cztery?). Fatalnie szło ci z fizyki, za to byłeś orłem z jednego tylko przedmiotu, na przykład wiedzy o społeczeństwie? Luz, walczę o ciebie, bo rozumiesz złożoność świata i skomplikowanie ludzi, a to chyba ważniejsze niż mechanika czy fale sprężyste, chociaż teorię względności mógłbyś jednak zakuć.

Jeździliśmy z nią po Polsce. Od Gdańska po Wrocław, Poznań i Kalisz. Ciągała nas po muzeach i kazała zachwycać się Dworem Artusa. Kiedy wszyscy pokończyliśmy 18 lat, również zabrała nas na wycieczkę. Niewiele z niej pamiętam, inni pewnie też. Upiliśmy się pierwszego wieczoru, a przez dwa dni trzeźwieliśmy. Ona o tym wiedziała, pozwoliła, czuwała dyskretnie, obserwowała, jak ten alkohol trawimy. Rano obudziła wszystkich o siódmej i zarządziła zwiedzanie. Nie było, że boli.

To taka wychowawczyni, której można było się pożalić na innego nauczyciela. Zawsze wybierała lojalność z nami, a nie z nauczycielem. Ona to: mówienie wprost, walnięcie pięścią w stół, rzucenie dziennikiem, jednak zawsze kontakt. Nie straszenie, a opowiadanie o konsekwencjach. Zawracanie z głupiej drogi. Towarzyszenie w dorastaniu. Wyrozumiałość. Śmiech, żarty, lekcje historii, na których historii było mało, za to sama teraźniejszość. Przecież o tej transformacji ktoś musiał nam powiedzieć, ktoś musiał rozbroić kilka bomb – matka traciła pracę, zakład ojca właśnie zamknęli. Profesor Korajda i profesor Kasperczyk przygotowywali nas do życia po maturze, do walczenia o siebie, zwłaszcza kiedy panowały bezrobocie, inflacja, wszystkodostępność w sklepach, a pieniędzy nie było.

Prototyp emotki

Pani Anno, panie Olku, dziękuję.

Bo przecież nie było tak idealnie. W pierwszej klasie rzadko wpadałam do szkoły, snułam się gdzieś po mrocznej stronie miasta, odwiedzając miejsca, do których nikt nie zaglądał. I mnie też umierała babcia kilka razy, z reguły ta sama. W drugiej klasie było już lepiej. Potem się rozkręciło, zaufałam.

Po mnie ktoś inny zaczął pojawiać się rzadziej. Następny też, następna. Taka rotacja, samo życie. Ale do matury doszliśmy wszyscy. Jako przedmiot dodatkowy zdawałam historię (pani przedmiot), udało się na szóstkę. Matematyki nie pamiętam, tyle tylko, że dziewczyny podsyłały mi rozwiązania na kartce – w tamtych czasach można było, nie stała nad człowiekiem armia z kuratorium.

Panie Olku, przypomniało mi się jeszcze, że na kartce z klasówką napisał pan jednowyrazowy komentarz: „Koszmarek”, ale oceny nie wystawił. Mam pewność, że była na niej jakaś uśmiechnięta paszcza, taki prototyp emotki.

AKADEMIA OPOWIEŚCI

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
 
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce – 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.

Komentarze