Kiedy chodziłam do podstawówki, szał popularności przeżywały zeszyty Pele-mele lub Złote myśli. W te niby pamiętniki, którymi wymieniali się uczniowie, obok pytań o aktualną sympatię, ulubionego aktora i ulubiony kolor było też pytanie o ulubionego nauczyciela. W 84 r. większość dzieciaków ze Szkoły Podstawowej nr 21 w Krakowie wpisała w tę rubrykę jedno nazwisko: Tadeusz Maranda.

Gdy byłam w IV klasie podstawówki, uczył mnie polskiego. Pamiętam, jak pojawił się w szkole. A wraz z nim powiew inności. Apaszki pod szyją, wzorzyste koszule. Na tle innych, w większości szarych nauczycieli wyróżniał się nie tylko sposobem ubierania, ale przede wszystkim podejściem do ucznia. Jak na lata 80. było ono niezwykle nowoczesne. Kumpelskie, bezpośrednie i pełne szacunku.

Lekcje z Marandą były niezwykłe

Dla dzieciaków, które dopiero co skończyły edukację wczesnoszkolną i wyszły spod skrzydeł jednej pani sprzedającej im naiwną wiedzę o świecie ex cathedra, lekcje z Marandą były niezwykłe. Nie tylko dlatego, że opowiadał nam o książkach, które warto czytać, przedstawieniach, które warto zobaczyć, i filmach, które warto obejrzeć.

Traktował nas (a mieliśmy wtedy przecież po 10 lat!) jak dorosłych. Był ciekaw naszych opinii i nas samych. Znał nasze mocne i słabe strony. Pierwsze starał się rozwijać, drugie wzmacniać. Miałam w klasie kumpla rozbójnika. Już jako dziewięciolatek jarał szlugi za szkołą, zawsze trzymał się ze starszymi, rozrabiał. Przyjmując nauczycielską retorykę: „sprawiał problemy wychowawcze”. Ale nie na lekcjach z Marandą.

Bo Maranda w moim kumplu umiał dostrzec to, czego nie widzieli inni nauczyciele. Że jest niezwykle inteligentny, że przeczytał tyle książek, ile w sumie nie przeczytała nasza cała klasa (z piątkowiczami na czele), że jego wiedza o świecie współczesnym znacznie przekracza poziom wiedzy jedenastolatka. Pożyczał więc mu książki i filmy, by dalej się rozwijał (był to czas, gdy w domach Polaków zaczęły pojawiać się magnetowidy). Dużo z nim dyskutował. Nie ganił. Tłumaczył.

Dobrze widzi się tylko sercem...

A potem odszedł do innej szkoły. Zmieniał je kilkakrotnie. W jednej przez jakiś czas był dyrektorem. Długo myślałam, że był za dobry na podstawówkę. Że w V klasie byliśmy dla niego nierównymi partnerami do dyskusji. Że jego miejsce jest w liceum i to nie byle jakim.

Potem przyszło mi do głowy, że najlepsi belfrzy powinni być właśnie w podstawówce. Starsi uczniowie mogą sobie całkiem nieźle poradzić bez nich sami. Młodszym powinni mądrze objaśniać świat, uczyć krytycznego myślenia. Młodsi nie dadzą sobie bez nich rady. Dlatego jestem szczęśliwa, że w podstawówce spotkałam Tadeusza Marandę.

Belfra, który nauczył mnie odważnie mówić, co myślę, przy jednoczesnym szacunku do każdej osoby.

W pamiętniku, do którego mi się wpisał, wymalował specjalnym tuszem kwiaty jak z witraża Wyspiańskiego. A pod spodem cytat z „Małego Księcia” Exupéry’ego: „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

Zastanawiam się, ile musiał nad tym siedzieć. Ile siedział nad 26 pamiętnikami, które dała mu cała nasza klasa? W każdy wpisał się z niebywałą starannością. Pamiętam, że potem kłóciłyśmy się z koleżankami, komu najładniej.

"Kapitanie, mój kapitanie"

Niedawno postanowiłam dowiedzieć się, co się u niego dzieje. Wpisałam w Google jego imię i nazwisko i tak dowiedziałam się, że umarł. Stało się to w 97 r. We wspomnieniach przyjaciela o nim czytam, że serce nie wytrzymało stresu związanego z dyrektorowaniem. Że każdego 28 października – w dniu imienin Tadeusza – na jego grób przychodzą byli uczniowie. Szkoda, że nie wiem, gdzie jest. Minęło tyle czasu…

Tylu spotkałam po nim nauczycieli, wykładowców z tytułami. A jednak pytana o najlepszego belfra, jakiego miałam, zawsze myślę o poloniście z IV klasy podstawówki. Jedynym, dla którego chciałoby mi się wdrapać na szkolną ławkę i zakrzyknąć jak w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”: „Kapitanie, mój kapitanie!”.

Olga Szpunar, dziennikarka „Gazety Wyborczej” w Krakowie

Akademia Opowieści: "Nauczyciel na całe życie"

Rozpoczęła się III edycja Akademii Opowieści. Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Opowieści można przysyłać za pośrednictwem FORMATKI.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej "Gazety Wyborczej" oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

• za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
• za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
• za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto

Komentarze
Niepoliczalne pozytywne skutki spotkania takiego nauczyciela jak Tadeusz Maranda zostają na całe życie. Byłem najstarszym rocznikiem tej szkoły o której Pani pisze gdy on się pojawił. Naszą polonistką była też fantastyczna nauczycielka Marianna Gil (potem zreszta pracowali razem w szkole gdzie on krótko dyrektorował). Tadeusz Maranda przyszedł do nas na kilka lekcji i to wystarczyło. Był jak jakiś katalizator, zaczyn który w nas spowodował zmiany, faktycznie to był powiew innego myślenia, innego rozumienia wszystkiego. Dzięki Tedeuszowi Marandzie zacząłem więcej czytać, swobodniej myśleć, był prawdziwym przewodnikiem, trochę kolegom trochę przyjacielem. Dyskusje z nim czasem trwały godzinami. To był też gorący czas polityczych zmian więc były też ważne rozmowy polityczne. Znajomość z nim przetrwała aż do jego śmierci długo po skończeniu szkoły nr 21. Pani Olgo, Tadeusza można odwiedzić na cmentarzu w Bronowicach.
już oceniałe(a)ś
19
0
Piękne!
już oceniałe(a)ś
12
0
Niech Pani wpisze w ZCK w wyszukiwarkę grobów imię i nazwisko śp. Tadeusza Marandy.
już oceniałe(a)ś
7
0
Popłakałem się...
już oceniałe(a)ś
6
0
Kilka dni temu pisałam o Marandzie na FB - o tym, jakim był nauczycielem, jak wiele Mu zawdzięczam... Uczył mnie w XIV LO - dzięki Niemu jestem zawodowo tym, kim jestem... to On zdeterminował moje humanistyczne postrzeganie świata. To On przygotowywał mnie do matury, zostawał po lekcjach, pożyczał książki, tańczył ze mną na studniówce przekazując informację: masz tę olimpiadę centralną, gratuluję, pani studentko. To On uczył nie tylko polskiego, ale przede wszystkim - otwartości, myślenia, odwagi w bronieniu swoich poglądów. To on potrafił z podniesioną brwią powiedzieć: serio tak myślisz? serio? no to pomyśl jeszcze długo, bo nic nie zrozumiałaś z tego co ja do Ciebie mówię, aż żal Cię słuchać. A ja się nie obrażałam, tylko szłam myśleć ;) To na Jego pogrzebie kilkaset osób pytało: dlaczego, k..., dlaczego? Był najlepszym pedagogiem i nauczycielem, jakiego w życiu spotkałam!
już oceniałe(a)ś
2
0
Dziekuje za opowiesc,wzruszylam sie!
już oceniałe(a)ś
2
0
Dlaczego? Nie wiem : dzisiaj w wyszukiwarce wpisałem Tadka, pewnie jakiś szczegół przywrócił mocne swym ciepłem i niezwykłością wspomnienia. Rozmawiając z nim nie było rzeczy błahych, ... inaczej może, nawet rzeczy błahe przestawały nimi być gdy Tadeusz za nie się zabrał. A przecież nie spotykaliśmy się często, ... pożyczał "podziemne" książki",... nawet nie "zdekonspirowalismy się" nawzajem wobec siebie, - moja działalność w studenckim podziemiu nie trwała długo, wyjechałem. On zaczynał karierę nauczycielska, ja byłem na politechnice. Podczas pierwszych możliwych odwiedzin kraju, zima 1989, spotkałem go raz jeszcze, nie wiedziałem, że będzie to ostatni..., do dzisiaj nie wiedziałem, że zmarł. Tadek nadał abstrakcyjnemu pojęciu "humanista" cielesność i wymiar jakiego wcześniej nie znałem.
już oceniałe(a)ś
1
0
Bardzo dziękuję za to wspomnienie. Miałem szczęście być uczniem Tadka w V klasie (1985r) w SP 21. Byliśmy jeszcze dziećmi, ale czuliśmy, że jest to ktoś wyjątkowy, roztaczał wokół siebie wyjątkowa aurę. Zapraszał do domu, gdzie swobodnie z nami prowadził rozmowy. O czym? Nie pamiętam, ale dzisiaj dziwię się jak 28-latek nie nudził się w towarzystwie 12 latków. Cały semestr przerabialiśmy mitologię. Było to fascynujące! Potem nauczył nas rozbioru logicznego i gramatycznego zdania. I to na takim poziomie, że "zaginałem" kuzyna, studenta polonistyki. Tadek przygotowywał mnie do matury. Znajomość ciągnęła się przez lata, spotykaliśmy się też na gruncie prywatnym - urodziny, wyjścia na piwo. Zmarł w lipcu 1997 r. kilka dni po ataku serca. Dowiedziałem się o tym dopiero po 2 miesiącach, bo byłem wtedy na "saksach" w Anglii. Przeżyłem wielki smutek. Nigdy Go nie zapomnę.
już oceniałe(a)ś
1
0