Od pierwszej chwili - gdy poznałam ks. Żołnierkiewicza - byłam nim oczarowana - przyznaje Izabela Trojanowska, olsztynianka, znana piosenkarka i aktorka.

Bez nieznanych bohaterów nie byłoby niepodległej Polski. Poszukajcie w swojej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście takich bohaterów, którzy zderzyli się z wielką i mało historią ostatnich 100 lat. Opiszcie ich. Weźcie udział w naszym konkursie i wygrajcie nagrody pieniężne.
Regulamin i informacje o nagrodach na stronie Akademii Opowieści.

"Bardzo sympatyczny człowiek"

Kiedy w 2014 roku „Wyborcza Olsztyn” ogłosiła plebiscyt na najważniejsze postacie minionego ćwierćwiecza – od dnia transformacji ustrojowej w 1989 r. – zajął w nim czwarte miejsce. – Był dynamiczny i otwarty. Łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi. Nigdy ich nie szufladkował – tak mówił o nim ks. Jacek Jezierski, wówczas biskup pomocniczy warmiński, obecnie kierujący diecezją elbląską.

Herbert Monkowski, niemiecki Warmiak, przez lata – w czasie polskiego kryzysu – przywożący na Warmię dary z Niemiec, od pierwszego spotkania mówił o nim, że to „bardzo sympatyczny człowiek”, a potem obaj przyjaźnili się przez długie lata. Olsztyńska radna, Krystyna Flis, nazwała go „człowiekiem wielkiego serca”. Z kolei Jacek Szubiakowski, dyrektor Olsztyńskiego Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego mówił, że stał się on „ikoną, która przypominała o historii związanej z odzyskaniem wolności”.

Ks. Julian Żołnierkiewicz
Ks. Julian Żołnierkiewicz  Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl

W ten sposób wszyscy oni wspominali ks. infułata Juliana Żołnierkiewicza, w latach 80. kapelana olsztyńskiej Solidarności, wieloletniego duszpasterza akademickiego i proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynie, założyciela Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Rodzinie Arka.

ZOBACZ TAKŻE: Warmiak, który jednał Polaków i Niemców

Duchowny został w pamięci wielu dorosłych dziś olsztynian, także pochodzącej z Olsztyna piosenkarki i aktorki Izabeli Trojanowskiej.

Rozmowa z Izabelą Trojanowską

Iwona Görke: Jak spotkała pani ks. Juliana Żołnierkiewicza na swojej drodze?

Izabela Trojanowska: Już jako 10-latka należałam do Chóru Katedralnego. Prowadziła go siostra zakonna Powerella, która dowiedziała się, że w Chorzowie jest organizowany Festiwal Pieśni Sakralnej Sacrosong. Opiekę nad osobami biorącymi udział w tym festiwalu objął właśnie ks. Żołnierkiewicz. Siostra Powarella skierował mnie do niego. Gdy poznałam księdza od pierwszej chwili byłam nim oczarowana. Jego erudycją, ciepłem, które z niego emanowało, dobrymi słowami, ludzkim podejściem... To był 1971 rok, miałam kilkanaście lat i byłam przerażona tym, że miałam jechać aż do Chorzowa. Przerażało mnie także to, że mam tak niewiele czasu na naukę pieśni pt. „Zwiastowanie”, z którą miałam tam wystąpić. To był zaledwie miesiąc, może dwa. Wtedy już chodziłam do szkoły muzycznej na lekcje śpiewu, a dodatkowo także fortepianu. Choć nie ma się co oszukiwać – wirtuozem fortepianu nie byłam. Przed wyjazdem na festiwal dostałam nuty i musiałam sobie z nimi poradzić.

Izabela Trojanowska
Izabela Trojanowska  Archiwum rodzinne

Ks. Żołnierkiewicz bardzo wspierał mnie wtedy duchowo. Mobilizował, przekonywał, że poradzę sobie i że będzie dobrze. Więc pojechałam do tego Chorzowa i zdobyłam nagrodę św. Maksymiliana Kolbego za interpretację przygotowanej pieśni. Dopiero co oprawiłam sobie oryginał tego dyplomu w ramki. Tę nagrodę wręczał mi, wówczas jeszcze kardynał, ks. Karol Wojtyła. Pamiętam, że podziękował mojemu tacie za piękne katolickie wychowanie, a kiedy uścisnął mi dłoń, poczułam się jakbym otrzymała przepustkę do mojego przyszłego zawodu. Na tamtym festiwalu dostałam w sumie dwie nagrody – tę za interpretację oraz nagrodę dla najmłodszej uczestniczki. Bardzo żałuję, że nie mam nagrań z tych konkursów. Gdzieś zaginęły.

To nie był koniec pani znajomości z księdzem?

– Od wyjazdu do Chorzowa ta znajomość dopiero się zaczęła. Rok po nim Siostra Powerella wysłała mnie na drugi festiwal, tym razem był to... Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Na nim otrzymałam nagrodę Związku Kompozytorów. Pierwsza trójka laureatów tego festiwalu automatycznie dostała szansę wystąpienia w Koncercie Debiutów w Opolu. I ten koncert wygrałam.

ZOBACZ TAKŻE: Dziadek Józek i wujek Anatol, nasi bohaterowie

Tak stałam się popularna. Gdy po tych festiwalach i pierwszych sukcesach wracałam do szkoły w Olsztynie spotykałam się z zawiścią ze strony innych uczniów. Nie da się ukryć, że miałam z powodu wyjazdów także zaległości w nauce, nie radziłam sobie z matematyką. Na szczęście moja nauczycielka tego przedmiotu znała ks. Żołnierkiewicza, byli więc w kontakcie i bardzo mi pomagali. Robili wszystko, żebym się nie załamywała i nie pogubiła w tym wszystkim, czego doświadczałam jako kilkunastoletnia dziewczyna. Byłam przecież taka młoda... Z jednej strony było „cacy, cacy”, a z drugiej „buch po glacy!”. Z jednej strony czułam, że w moim życiu robi się pięknie, z drugiej szkoła, zaległości i zawiść. To było dla mnie nowe przeżycie i musiałam się z tym uporać. Kochałam śpiewać, w dalszym ciągu uczyłam się śpiewu w szkole muzycznej. I czułam, że właśnie nadchodzi ten moment, by zadecydować o sobie i o mojej przyszłości. Zdecydowałam, że będę śpiewać.

Izabela Trojanowska
Izabela Trojanowska  Archiwum rodzinne

Ksiądz wspierał mnie w tym wyborze. Zawsze miał dla mnie dobre słowo. Także wtedy, gdy zostałam wyrzucona ze szkoły i zdecydowałam się z tego powodu wyprowadzić z Olsztyna. Jak do tego doszło? Andrzej Rosiewicz napisał dla mnie dwie piosenki, w tym jedną, którą potem wykonywała Danuta Rinn pt. „Nie mam woli do zamęścia”. Otrzymałam propozycję zaśpiewania ich na Telewizyjnej Giełdzie Piosenki w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Dyrektor szkoły nie zgodził się jednak na mój wyjazd. Ale ja i tak wyjechałam. Dziś zrobiłabym tak samo, bo trzeba wiedzieć, czego się w życiu chce. I realizować swoje plany. Oczywiście nie było tak, że nie zależało mi na nauce. Zdecydowałam jednak, że wolę klasę powtórzyć, niż przejść z lukami w nauce do następnej klasy. Ale stało się inaczej i dyrektor wyrzucił mnie ze szkoły. W tym momencie mojego życia także mogłam liczyć na wsparcie ks. Żołnierkiewicza.

Pani wyjazd zakończył tę znajomość?

– Spotkaliśmy się kiedyś przypadkowo – choć nie wierzę w przypadki – na Dworcu Centralnym w Warszawie. Długo rozmawialiśmy. Powiedział mi dużo mądrych rzeczy. Takich, które potem sobie powtarzałam w różnych sytuacjach w życiu. To były słowa, które często później stawiały mnie do pionu.

28 października 2013 r. Pogrzeb ks. Juliana Żołnierkiewicza
28 października 2013 r. Pogrzeb ks. Juliana Żołnierkiewicza  Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl

Żeby zrozumieć, dlaczego akurat ks. Żołnierkiewicz wywarł taki wpływ na moje życie, muszę powiedzieć, jak mnie wychowano. A zostałam wychowana w reżimie katolickim. W reżimie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Często chodziliśmy do kościoła, chodziłam na religię, byłam w chórze katedralnym, modliłam się co wieczór. Razem z dwoma braćmi przed snem klękaliśmy i modliliśmy się. Z jednej strony na ścianie wisiał obraz Jezusa na łodzi, z drugiej aniołka. Ja modliłam się głównie do tego aniołka. To była wiara inna niż dzisiaj. Kiedyś, gdy religii nie było w szkołach, ta religijność w ludziach była szczera i otwarta. Ks. Julian to rozumiał, podkreślał, że ta moja wiara jest czysta i piękna. Był moją ostoją.

ZOBACZ TAKŻE: Człowiek, który ma numer telefonu do Kopernika

Akademia Opowieści. Nieznani bohaterowie naszej niepodległości

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem naszego formularza.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Wyborczej” (w tym jej dodatków, np., „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

** za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto

** za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto

** za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto

Konkurs na opowieść

Poszukaj w swojej rodzinie, wsi, mieście i miasteczku nieznanego bohatera. Opis jego historię. Do wygrania 5 tys. zł

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem