Każda opowieść jest cenna. I ty jesteś jedynym cenzorem, który ma prawo stwierdzić, czy twoja historia jest warta opisania czy nie.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z REGULAMINEM

embed

Rozmowa z Justyną Niebieszczańską, organizatorką bydgoskich „Spotkań z kreatywnym pisaniem”

Aleksandra Lewińska: Za darmo popołudniami uczysz ludzi kreatywnego pisania. Dlaczego to robisz?

Justyna Niebieszczańska: Nie pierwsza pytasz (śmiech). Wszystko przez Brendę Ueland.

Hm?

– W 1938 r. napisała książkę „If You Want to Write”. Pada w niej zdanie, które sprawiło, że robię to, co robię. Mam ją ze sobą chyba 15 lat. Mówi o pisaniu, ale w ciekawy sposób: „Każdy jest utalentowany, każdy jest wyjątkowy i każdy ma coś ważnego do powiedzenia”. To motto dla mnie. Zresztą Brenda to niesamowita kobieta. Jej matka była dość znaną sufrażystką, tata – bardzo postępowym prawnikiem. Zmarła, kiedy miała 93 lata, aktywnie działała do końca.

Dlaczego o tym opowiadasz?

– Mówię o jej życiu, bo w pisaniu najważniejszy jest duch. To jedno. Po drugie, ona mi uświadomiła coś jeszcze. W Polsce, gdy mówimy o pisarzu, myślimy o elitarnej grupie. W kulturze anglojęzycznej pisarz to ten, kto pisze.

To chyba i u nas powoli się zmienia. Choćby kultura blogów o tym świadczy.

– Ale blogera wciąż nie nazywamy pisarzem! Dla Amerykanów czy Anglików pisarz to ten, kto pisze. Nieważne, czy tylko do szuflady, czy konstruuje notki, artykuły, czy pisuje na blogu, czy to ktoś, kto opublikował książkę.

Wydanie książki już także w Polsce nie jest wyczynem.

– Nie trzeba być uznanym, wystarczy mieć pieniądze. I to wcale nie przeogromne. Koszty nie przekraczają przeciętnych możliwości. Ale na moje kursy przychodzą ludzie nie po to, by dowiedzieć się, jak napisać i wydać książkę.

A po co?

– To już pytanie do uczestników.

Opowiedz o nich.

– Nie wypytuję moich pisarzy o biografie. Czasem nie wiem nawet, czym się zajmują. Zależy mi na komforcie piszących. A czasami ten komfort wymaga anonimowości. Ale na spotkania przychodzi m.in. bydgoska lekarka, pisze świetne kryminalne kawałki. Jest prawnik, który chciał inaczej spojrzeć na język. Znaleźć odskocznię od codziennej, bardzo sformalizowanej językowej rutyny. Był grafik komputerowy, przedsiębiorca z firmy rodzinnej, który napisał już książkę. Niektórych moje warsztaty zainspirowały do intensywniejszego pisania. Do tej grupy należy m.in. Dominika Kiss-Orska, z którą poznałyśmy się kilka miesięcy temu, a dziś jest autorką kilkuset personalizowanych bajek.

Można się nauczyć pisania?

– Oczywiście. Tylko na bok trzeba odłożyć wszystkie mity o palcu Bożym, wenie czy dotyku anioła (śmiech). Pisanie to przede wszystkim rzemiosło. Stephen King podkreślał to mocno w swojej książce „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”. Trzeba tylko opanować kilka umiejętności warsztatowych: jak tworzyć postać, dialog itd.

Bzdura. Z tego jeszcze literatury porządnej nie będzie.

– Pewnie, że nie zawsze będzie to wielki tekst. Tylko jakiś procent książek ma w sobie coś więcej. I to są książki wyjątkowe.

Co nie znaczy, że tych innych nie należało napisać. Każda opowieść jest cenna. My nie znajdziemy w niej wysokich wartości literackich, ale znajdą się tacy, którzy odkryją w nich coś cennego. Opowieść zamyka cały sens życia. Chcemy zostawić po sobie nietuzinkową opowieść i chcemy usłyszeć od ludzi jak najwięcej takich opowieści, bo to wzbogaca nasze życie. Im bardziej potrafisz słuchać, masz tę zdolność, cierpliwość i przede wszystkim ciekawość, by usłyszeć drugiego człowieka, tym twoje życie jest ciekawsze.

Co do wartości opowieści – pełna zgoda. Ale czy wszystko trzeba wydawać? Od kilku lat zalewa nas fala celebryckich książek różnej jakości.

– Nie będę oceniać. Życiem, wiadomo, kierują potrzeby. Skoro takich książek przybywa, pewnie taka potrzeba jest.

Potrzeba na poezję jest mniejsza.

– Ja czytam prawie codziennie. Lirykę antyczną: Ibykosa, Symonidesa. Melanios jest moim ulubionym poetą. Czytam amerykańskich poetów, z polskich najbardziej cenię Herberta. A gdy na fanpage’u piszę coś o poezji, odzew mam spory. Są ludzie, którzy liryki wciąż potrzebują.

Poezję też piszesz.

– Od dziesiątego roku życia. To było dla mnie naturalne. Miałam to szczęście, że obok mnie była ciocia o cudownym sercu, która te wszystkie wiersze przepisywała na maszynie, pakowała w papier śniadaniowy, robiąc z tego okładkę: „Wiersze I”, „Wiersze II”, „Wiersze III”... Dostałam dużo wsparcia. I teraz, prowadząc zajęcia dla piszących, podobnego wsparcia chcę udzielać.

Ale kursy kreatywnego pisania kojarzą się też z miejscem, gdzie się można poobijać. I zniechęcić do pióra.

– Pierwszy program kreatywnego pisania powstał na Iowa University. Paul Eagle stworzył „international writing program”. Zakładał, że grupa musi być mała, do 15 osób, ma być w niej mentor. Uważał, że każdy powinien dzielić się pisaniem, dopuszczał krytykę.

Inaczej niż ty.

– Ja robię kursy po to, by ludzi uskrzydlać, dodawać odwagi. Moja formuła jest trochę inna niże Eagle’a. Robię dużo ćwiczeń, też oczekuję, że każdy podzieli się swoim pisaniem, czytając na głos, ale nie ma przymusu. Zdarzyło mi się, że dwie kobiety odmówiły udziału w ćwiczeniu, uznając, że to dla nich zbyt ciężkie przeżycie.

Dlaczego?

– Ćwiczenie dotyczyło szkwału na Mazurach. Wyszliśmy od informacji z gazety, że ojciec, który płynął na łódce, jest odpowiedzialny za śmierć swojego syna, bo nie założył mu kapoka. Zadanie było takie, by opisać ostatnie chwile z perspektywy uczestnika czy świadka wydarzeń. I pięknie pokazało, jak bardzo się różnimy. Dwie osoby odmówiły, ktoś opowiedział tę historię z perspektywy dziecka, ktoś opisał oczami ojca. Ale najpiękniejsza była historia opowiedziana z perspektywy wody. To lubię najbardziej, zaskoczenie, przekraczanie granic własnej wyobraźni.

Tym, co najbardziej jednak odróżnia twój kurs od tradycyjnych, jest całkowity zakaz krytyki.

– Uważam, że krytyka rozumiana jako wytykanie komuś błędów jest niepotrzebna. Tego od siódmego roku życia uczy nas szkoła, mamy jej zbyt dużo, lubujemy się w niej. Osobiście lubię krytykę. Ale mam wrażenie, że w Polsce ona więcej burzy, niż buduje. Na zajęciach więc jej nie dopuszczam.

Ludzie tego nie oczekują? Nie chcą zweryfikować: mam talent albo go nie mam?

– U mnie tego nie dostaną. Ja chcę wspierać. A piszący najczęściej doskonale zdają sobie sprawę, że wszelkie blokady są w nas: nie wierzę w siebie, boję się, że krytyka mnie zmiażdży, że nie jestem dość dobry.

To czego szukają u ciebie?

– Z jednej strony potrzebują trochę ćwiczeń warsztatowych, np. z konstruowania postaci czy pisania dialogów, ale przychodzą też po to, by nauczyć się sprawności. Uwierzyć, że potrafią napisać na zawołanie. I piszą przeciekawe sceny w pięć czy siedem minut. Wychodzą spełnieni, gdy w ciągu zaledwie półtorej godziny byli w stanie skonstruować tak dużo, często bardzo dobrego, tekstu. Jestem przeciwko takiemu myśleniu, że to ktoś z zewnątrz ma prawo decydować, czy to, co ja piszę, w ogóle nadaje się do napisania. Uważam, że decyzja zawsze leży po stronie piszącego. Czym innym pisanie, czym innym rynek.

Tak rozumiane pisanie to jeszcze twórczość czy już terapia?

– Brenda pisała o czymś takim, jak „wewnętrzna prawda”. Podkreślała, że to, co w pisaniu najwartościowsze, wypływa z nas. Musi wychodzić z wnętrza, ze środka. Wszystko inne jest powtarzaniem cudzych myśli. Pisanie to nie tylko techniczne doświadczanie formułowania opowieści. Ale doświadczanie siebie. Spotkanie ze sobą.

Więc jednak terapia.

– Terapia zakłada, że coś należy leczyć. A tu nikt leczenia nie potrzebuje. Nazwałam swoje warsztaty „spotkaniami z kreatywnym pisaniem”, ale równie dobrze mogłam nazwać „spotkaniami z samym sobą”.

Od kiedy prowadzisz zajęcia?

– Od dwóch lat. Z pasji, miłości, potrzeby. Niedawno zadałam sobie pytanie: o co mi właściwie chodzi? Jaki to ma sens? I zrozumiałam, że chcę dać ludziom to, co dawała mi moja ciocia, robiąc okładki do moich tomików w dzieciństwie. Widzę swoją rolę w tym, by pokazać innym na własnym przykładzie, że warto wyciągnąć swoje pisanie z szuflady. Moje wiersze w niej czekały ponad 20 lat. W tomiku są takie, które napisałam jako 18-latka, ale też takie, które napisałam jako 40-latka. Wydać je to była kwestia odwagi, pokonania blokad. Gdy to zrobiłam, poczułam się wolna. Miałam poczucie dumy z siebie, akceptacji swojego życia, jakie jest. Dziś widzę siebie jako kogoś, kto chce wspierać właśnie tych, którzy szufladę ze swoimi opowieściami otwierają i zamykają, otwierają i zamykają. Ich chcę wspierać w dojrzewaniu do momentu, gdy ją otworzą i zaczną się sobą dzielić. 

Akademia Opowieści "Gazety Wyborczej"

W sobotę był wigilijny wieczór. Dla wielu z nas najważniejszy w roku. To czas spotkań. Sercem byliśmy wśród bliskich, wróciliśmy też pamięcią do nieobecnych, do wspólnie przeżytych ważnych chwil. Ważnych właśnie ze względu na ludzi, których spotkaliśmy w życiu. Tych, dzięki którym staliśmy się lepsi, mądrzejsi, bardziej wartościowi. Kim oni są, co dla nas znaczyli?

Opowiedzcie nam o nich, razem napiszmy ich historię

"Najważniejszy człowiek w moim życiu" to temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy naszych czytelników. Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii. Dajcie mu szansę, zasługuje na to. Aktualnych informacji na temat Akademii szukajcie w naszym serwisie: AKADEMIA OPOWIEŚCI

Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia

Komentarze