Zaczynamy Akademię Opowieści. Zadanie jest niełatwe - opisać najważniejszego człowieka w swoim życiu. Trudność sprawia już wybór bohatera. Mój nie pozwalał mi na zabawę sieczkarnią.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Akademia Opowieści
Akademia Opowieści  Akademia Opowieści

- Chyba mama. Albo tato - mówią ludzie pytani o najważniejszego człowieka w ich życiu. - Da się w ogóle odpowiedzieć na takie pytanie? Niech pani sama spróbuje. Przekona się pani, jakie to trudne.

Spróbowałam. Było trudne. Rodzice - oczywiście - są najważniejsi. Ale może ktoś inny? Ludwik Hirszfeld, bo dzięki jego badaniom naukowym żyję? Bolesław Prus, bo to on mi udowodnił, że słowa są jak materia i da się z nimi pracować?

Myślałam i myślałam. Aż wymyśliłam.

To nikt wielki i znaczący

Nazywał się Stefan Banaśkiewicz. To mój Dziadek. Czemu jest najważniejszy? Bo zrobił ze mnie takiego, a nie innego człowieka. Zrobił bezwiednie i nieświadomie. Zawsze wydawał się daleki: zajęty w gospodarstwie, mało mówił i wobec dzieci zachowywał pewną rezerwę. Nie zdobywał w nich przyjaciół także dlatego, że najbardziej interesujące obiekty na podwórku i w stodole obłożył surowymi zakazami. Nie pozwalał na przykład uruchamiać sieczkarni, choć to było fantastyczne, gdy pod wielkimi ostrzami słoma chrupała, cięta na kawałeczki.

Nie to, co wujek znad morza, ulubieniec dzieci. Miał fajnego psa i opowiadał śmieszne historyjki, choćby o tym, jak przed laty wsadził głowę do saganka i nie mógł wyjąć, bo nos mu się zaklinował. Do tego częstował nas budyniem z sokiem. Kiedyś wsadziłam łokieć w talerzyk i wszystkie ciotki strasznie krzyczały, jakby było o co.

Dziadek był zupełnie inny.

Ułan z piechoty

Jak każdy szanujący się starszy pan w czasach mojego dzieciństwa także Dziadek był na wojnie. Wnuczce wystarczała taka wiedza, resztę dopowiadała wyobraźnia. Zawsze widziało się w niej Dziadka ułanem - co oczywiste, skoro w gospodarstwie miał konie. Ale prawnukowie pozostający pod wrażeniem tego militarnego epizodu postanowili zgłębić jego szczegóły. Sami nie poznali już Dziadka osobiście, wiedzieli tyle, co z rodzinnych wspomnień. Sięgnęli więc do dokumentów historycznych. Oto, co udało się im ustalić.

Dziadek, choć zasadniczą służbę wojskową odbywał w artylerii, w rezultacie powszechnej mobilizacji z 30 sierpnia 1939 r. został skierowany do 48. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych stacjonującego w Stanisławowie. Razem z innymi zmobilizowanymi jechał koleją z Włoszczowy przez Częstochowę i Kraków do Bochni. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Ci, którzy pamiętali I wojnę - tak. Ale np. jeden z młodych ludzi cieszył się głośno, bo miał w Bochni dziewczynę i liczył, że się z nią spotka, gdy tylko dostanie przepustkę. Innemu najbardziej podobało się to, że dostanie porządne buty i mundur. Dlatego własne buty zamienił na wódkę i pił na umór przez większość drogi.

Niemieckie lotnictwo zbombardowało tory i pod Bochnię nie dotarła cała dywizja. Nieuzbrojonych żołnierzy z mobilizacji spychano na boczne kolejowe drogi. Był coraz większy bałagan. Dziadek i jego grupa wylądowali gdzieś pod Rzeszowem, stamtąd próbowali dostać się do Przemyśla - pieszo, bo z szyn niewiele zostało. Nim dotarli do zasadniczych sił dywizji, pod dowództwem gen. Sosnkowskiego, usłyszeli wieść, że generał rozkazał żołnierzom wrócić do domów i że sam ukrył się w lasach niedaleko Lwowa.

Dziadek do domu pod Włoszczową dotarł w październiku. Forsowny marsz okupił poważną chorobą żył: do końca życia nogi puchły mu tak, że czasem nie mógł chodzić.

Potem miał jakieś konszachty z partyzantką, ale o tym się w domu nie mówiło, bo jakże tu konspirować, gdy córeczka nie potrafi wytrzymać ciśnienia tajemnicy. Kiedyś zapewniła Dziadka: "Tatuś, ja ci nie powiem, że mamusia dała Żydowi ziarna".

Lekcja zimnej wody

Imponowały mi domniemane galopady Dziadka za Niemcami. Ale bardziej to, że Dziadkowi wszystko było wolno. "Wszystko" oznaczało picie wody prosto ze studni.

Żeby docenić wagę powyższego, trzeba się postawić w sytuacji dziecka. Gdy chciało się pić, Mama, Babcia lub któraś z Ciotek rozpoczynała ceremoniał herbaciany. Czekało się kwadrans, by wielki czajnik wody "dobrze się zagotował", potem następowały procedury z imbryczkiem i esencją, w końcu dziecko dostawało kubeczek ukropu, dobrze osłodzonego i z cytryną - fu. Po kilku próbach oparzenia się rezygnowało z picia.

A Dziadek? Przychodził zgrzany, sięgał garnuszkiem po zimną wodę przyniesioną ze studni i pił do woli. Brał jak swoje. Nikt mu nie podskoczył. To było coś...

Nawet dziecko w tej sytuacji szybko wyciągało wniosek: najfajniej jest człowiekowi, gdy inni respektują jego decyzje, a nie narzucają mu własne. Szczególnie w sprawach podstawowych.

Strych pełen rodzinnej historii

Dziadek generalnie był rolnikiem, ale niezasobnym w hektary. Gdy pracy przy gospodarstwie było mało, "chodził na murarkę". Zbudował ludziom mnóstwo domów, od własnego zaczynając. W tym skromnym (ale z pięknymi podłogami) budynku dzieci odkrywały, że istnieje coś takiego jak rodzinna historia. Jej nauczycielem stał się strych. Był najmilszym miejscem domu - suchy, ciepły, pachnący drewnem i kurzem, z rozespanymi kotami. Na strychu Dziadka odkrywało się skarby, złożone tam w przeszłości przydasie, rzeczy zepsute lub zużyte, ale wciąż z potencjałem. Choćby żelazko na węgle albo stare, z lat 60., sukienki i pantofelki ciotek. Przede wszystkim zaś dwa bardzo barwne obrazy, pejzaże z lasami, wodospadami i ośnieżonymi szczytami gór. Babcia i Dziadek, mimo błagań wnuków, odmówili powieszenia cudownych znalezisk na ścianie. Tłumaczyli, że to oleodruki bez gustu. W końcu jednak dowiedzieliśmy się, że w grę wchodzą dramatyczne wspomnienia.

Oto Babcia przywiozła obrazy z Niemiec, do których za swych panieńskich czasów jeździła na saksy, by zarobić na maszynę do szycia. Obydwa widoczki - wraz z maszyną - wniosła do małżeństwa w posagu. Wisiały sobie w domu i cieszyły oczy. Aż któregoś wieczoru, już w czasie okupacji, wpadli Niemcy. Szukali partyzantów i ich pomocników ze wsi. Przerażona Babcia trzymała na rękach córkę, dziadka akurat nie było. Oficer chodził po domu i zadawał pytania. Nagle zatrzymał się przed obrazami. Chciał wiedzieć, skąd są. Babcia wyjaśniła. Wtedy oficer, jakby nagle złagodniały, oznajmił, że to pejzaże z jego rodzinnych okolic. Po czym wyszedł, zabierając żołnierzy.

Mistrzostwa dłubania

Dziadek był benedyktyńsko cierpliwy. Zniknanie na cały dzień w zaciszu stodoły i dłubanie przy czymś było jego ulubionym sportem. Pochłonięty niespieszną robotą nie opędzał się od dziecka, pozwalał patrzeć sobie na ręce i spokojnie tłumaczył, dlaczego to jest tak, a tamto inaczej. Właśnie tak najlepiej uczy się wnuczkę manipulacji młotkiem i piłką do drewna. I tego, że gdy nie ma potrzebnego narzędzia, to je sobie trzeba zrobić.

Przykład - krosienko pionowe. W szkole kazali je kupić w składnicy harcerskiej i przynieść na zajęcia praktyczno-techniczne. Ale Dziadek wziął cztery listewki, zbił ramkę i wyposażył ją w dwa rzędy ćwieczków, na których trzymały się nici osnowy. Co tam zresztą mała ramka, spod ręki Dziadka wyszła cała konstrukcja do napinania firanek. Wtedy jeszcze nie zdarzały się w oknach nylonowe hafty, firanki były bawełniane. Prasowanie ich po praniu i krochmaleniu było mordęgą. Uwalniała od niej rama Dziadka: napinało się na niej mokrą firankę, zahaczając brzegi tkaniny o dziesiątki równo wbitych gwoździków. Tkanina schła i sztywniała, a dzieci miały obiekt, dookoła którego można było biegać w kółko z wrzaskiem.

Nauczona przykładem, zarażona fascynacją, z czasem podzieliłam z Dziadkiem tytuł pierwszego dłubka w rodzinie. Naszym wspólnym opus magnum stała się zbroja z kapsli od mleka - strój dla najmłodszego wnuka na bal kostiumowy w przedszkolu. Mleko sprzedawano jeszcze w butelkach zapieczętowanych krążkami grubej folii aluminiowej. Zbierało się je, bo czasy były kryzysowe i trwała ogólnopolska akcja odzyskiwania aluminium. Dziadek rozprostowywał kapsle, a ja naszywałam na tekturowy półpancerz, układając srebrzyste kółka we wzór łuski. Nim po kilku godzinach karacena była gotowa, oboje mieliśmy pokiereszowane palce.

Jak cerować to z rozmachem

Po takim Dziadku łatwo odziedziczyć skłonność do porządku. A raczej do dążenia, by dzieło finalne wyglądało porządnie i równo, nawet jeśli powstawało w twórczym bałaganie. Rodzaj dzieła nie ma znaczenia. Banalnie przyziemnym przykładem jest sadzenie ziemniaków. Kiedyś Dziadek akurat w tym ważnym czasie zachorował. Chciał oczywiście iść w pole, ale córki zapewniły, że podołają zadaniu. Podjęły się go wspólnie z mężami; wszyscy mieli dzień wolny, bo był 1 maja, więc postanowili czynem uczcić Święto Pracy. I tak się w rezultacie złożyło, że w sadzeniu brało udział dwóch inżynierów i geograf. Mimo to i mimo starań wyszło nierówno (inaczej niż Dziadkowi, który miał miarkę w oczach). Zagrabienie zagonu pomogło ukryć te niedostatki i wszystko było w porządku, dopóki rośliny nie zaczęły wschodzić. Wtedy Dziadek miał zielono na czarnym, że jest nierówno. Zgadzał się, że krzywizna grządek nie wpływa ujemnie na smak ziemniaków, bolał jednak, że pole nie wygląda porządnie - dopóki krzaki nie urosły na tyle, że znowu niczego nie było widać.

A jednak nie był pedantem. Czasem najwyżej stawiał funkcjonalność, np. wtedy, gdy brał się do igły. Co czynił, bo uznawał, że robocze spodnie sam sobie załata najlepiej. Babcia, krawcowa sławna na całą wieś z przyległościami, napraw materiału dokonywała w sposób niemal niewidoczny. Dziadek to co innego, cerował z rozmachem. Nić brał grubą, mocną, złożoną podwójnie (żeby się szybko nie przetarła) i w kolorze kontrastowym (żeby dobrze widzieć, co się robi). Moje cerowanie jest wypisz, wymaluj takie samo.

Książki z serem i muzyka z wiśniami

U dziadków stałym elementem wyposażenia kuchni była praska do sera. Świeżo ogrzany twaróg umieszczało się w płóciennym woreczku, kładło między deski i dokręcało drewniane śruby, by serwatka wyciekła. To samo urządzenie miało służyć w razie czego do robót introligatorskich, bo i takie umiejętności Dziadek posiadał. Oczywiście wcześniej trzeba założyć, że Babcia zgodziłaby się użyć jednego urządzenia do książek i do swoich wychuchanych serów. Dziadek pewnie zmajstrował drugą prasę, skoro w domu stały tomy jego ręką oprawione w twarde okładki z marmurkowego papieru. A już majstersztykiem cierpliwości był egzemplarz złożony z odcinków gazetowej powieści o polskich żołnierzach we Włoszech za czasów II wojny światowej. Zresztą co tam domowy księgozbiór. Za ścianą było o wiele większe pole do popisu, bo połowę domu dziadkowie oddali na filię biblioteki gminnej.

Od czasu do czasu Dziadek wyciągał futerał, z niego klarnet i przystępował do ćwiczeń. Był to znak, że wraz z grupą sąsiadów "pojedzie na muzykę", czyli grać na jakimś weselu w okolicy. Rozgrzewał się zawsze tym samym utworem - poleczką znaną wszystkim jako sygnał dźwiękowy "Lata z radiem" (tak na marginesie: jej oryginalny tytuł to... "Polka Dziadek"). Wnuki żyły w przekonaniu, że radio odwiedziło Dziadka, nagrało melodię na płytę i teraz regularnie puszcza.

Same ciekawe były klarnetu, zaglądały w ten jego koniec, z którego Dziadek wydmuchiwał muzykę. Ale do nauki gry się nie garnęły: instrument miał za dużo klapek, opleciony srebrzystymi rureczkami wyglądał zbyt skomplikowanie. Do tego szybko odkryły trudną prawdę, że dziarska melodyjka wychodzi ładnie tylko wtedy, gdy wcześniej się ją gra i gra, aż zacznie brzmieć gładko.

Taaak... Wiele rzeczy uświadomił nam właśnie Dziadek, bezwiednie, mimowolnie - ile warte są rodzinne korzenie, jak cenna jest samodzielność, że dobrze jest mieć zawsze coś do roboty. A co mamy z tego, że robił książki i na podwórku pod wiśnią wydmuchiwał muzykę? Pokazał nam dwie największe przyjemności życia.

NAJWAŻNIEJSZY CZŁOWIEK W MOIM ŻYCIU

Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej - zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.

W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.

Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.

 

Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia do 31 marca 2017 roku

Komentarze