A Ty jesteś z jakiego pokolenia? Nie pamiętasz PRL w ogóle? Co ''sprzedali'' ci rodzice? Martyrologię czy groteskę? A może jest jeszcze inaczej? Czekamy na Wasze listy. Napisz: listydogazety@gazeta.pl
Jestem z pokolenia "pomiędzy", tj. byłam siedmioletnim dzieckiem w czasie stanu wojennego, i musiałam akceptować to, co z jednej strony "sprzedawali" mi rodzice, a co z drugiej strony wtłaczali do głowy nauczyciele aż do 1989 r.
Byłam dzieckiem, które rozczarował brak Teleranka, a nie wystąpienie Jaruzelskiego, które cieszyło się widokiem czołgów na ulicach Warszawy, bo miałam nadzieję poznać osobiście Janka z "Czterech pancernych i psa".
Z PRL pamiętam jednak niedosyt jedzenia, ubrań (zwłaszcza butów) i brak środków chemicznych. Wszystko było szare, nawet małe dzieci miały niezdrowy odcień skóry. Większość ludzi miało zepsute zęby.
Tymczasem w szkole mówiono, że jest pięknie i że nasz kraj się rozwija w bratniej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Organizowano nawet zbiórkę darów dla biednych obywateli USA, zwłaszcza śpiworów, bo oni przecież byli prawie wszyscy bezdomni.
Kwitł kult mundurowych, pozbawionych indywidualności ludzi. Mile widziano udział w jakimś socjalistycznym związku młodzieżowym. Co chwila organizowano szkolne apele, podczas których śpiewaliśmy patriotyczne piosenki i deklamowaliśmy podniosłe wiersze. Głównie o żołnierzach, co to wracają z niemieckiej niedoli. Wręczaliśmy biało-czerwone goździki żołnierzom i milicjantom, goszczących w naszej szkole, a na zajęciach technicznych zmienialiśmy krepinę i patyki w kolorowe kwiaty do machania podczas 1-majowych pochodów.
Lepsze oceny dostawały dzieci, których rodzice byli w partii. Ja miałam przerąbane, bo moi działali w opozycji. W dodatku część siedziała w więzieniach, internowana za działalność, większość nie mogła pracować, choć byli wybitnymi muzykami, pisarzami i aktorami. To co potrafili, nie miało znaczenia, jeżeli nie wpisywało się w PRL-owską koncepcję zarządzania państwem i stosunków społecznych.
To rodzina wyjaśniła mi, że nie ma życia za darmo, że mieszkania, dobre szkoły za free i dacze na Mazurach oraz wczasy w Bułgarii, dostaje pewna grupa społeczeństwa, kosztem innej, że w sklepach nie ma jedzenia, bo oddajemy je ZSRR, że ludzie kłamią i donoszą na innych, by dorwać się do ochłapów i ułudy dobrostanu, że znaczna część ludzi woli, aby za nich ktoś decydował i myślał, byleby się nie musieć wysilać.
Kiedy runął PRL, skończyłam podstawówkę i dostałam się do uchodzącej za dobrą, prywatnej szkoły katolickiej. Na "dzień dobry" dostałam mundurek i wiedzę o zasadach funkcjonowania wykluczającą jakiekolwiek indywidualne odstępstwa. Mile widziano udział w "odrodzonym" harcerstwie. Co chwila organizowano msze i przedstawienia o podniosłym charakterze. Głównie o powstaniu listopadowym. Wręczaliśmy biało-czerwone róże księżom i politykom "nowej opcji", goszczącym w naszej szkole. Zachwalano politykę USA, naszego nowego Wielkiego Brata.
Nie uczyłam się dobrze, ale miałam fory, bo moi rodzice kiedyś działali w opozycji. W tzw. międzyczasie, w Polsce, z fanfarami zaczęto obcinać przywileje różnych grup społecznych, ale jednocześnie cichaczem powstawały nowe elity, roszczące sobie pretensje do wożenia całych rodzin służbowymi limuzynami, do darmowych obiadków i "wstawek" w ministerialnych gabinetach, służbowych mieszkań, wykupywanych następnie za grosze.
Nie ma już PGRów, ale w korporacjach wciąż ważni są przodownicy pracy, a masy integruje się na służbowych wyjazdach, podczas których ćwiczą sprawność fizyczną i śpiewają tworzone przez siebie "hymny korporacji".
Wydaje mi się, że ten omawiany PRL tkwi w nas głębiej, niż przypuszczamy, niezależnie od tego, czy pamiętamy czy nie epokę, którą lubimy nazywać "minioną".
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze