Brzmi to wręcz złowrogo, ale prawdą jest, że generałowie rosyjscy dzwonili do Moskwy po drugim, czy nawet pierwszym nieudanym lądowaniu i pytali, co mają czynić w powstałej sytuacji. I wtedy miała paść odpowiedź: Niech zdecydują sami Polacy.
Nie sądzę, by nasz prezydent zdecydował, ale zapewne znalazły się osoby, które zachęciły go do "próbowania do skutku". Brzmi to okrutnie, ale w historii polskiego lotnictwa mieliśmy i takie mało chwalebne sytuacje. Przypomnę bon mot prezydenta Komorowskiego: Nasi piloci i na drzwiach stodoły polecą...
Tak czy inaczej sprawę należałoby jak najszybciej skierować do Trybunału w Hadze lub w USA (100 tys. podpisów), bo świadkowie się wykruszają i później będzie za późno.
Jeśliby nawet nasz prezydent podjął decyzję o kontynuowaniu niebezpiecznych prób, to i tak sąd skazałby dowództwo lotniska, bo to ono zna swój teren, sprzęt, widzi sytuację na ekranie i - przede wszystkim - dowództwo lotniska to zawodowcy, latać uczą się latami.
Nikt nie ma prawa pytać pasażerów, nawet jeśli są prezydentami, czy lądować… To może być zwrot grzecznościowy.
Według prawa dowódcy lotniska są odpowiedzialni za tragedię (jeśli nie są piloci?).
---
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Logicznie myśląc, to jest jasne i zrozumiałe od dawna, że wina leży po stronie najwazniejszego, czy najwyższą rangą pasażerów. Przykładem jest właśnie lot w Gruzji i obecność generała w kokpicie. Wiadomo, że w takiej sytuacji ręce podwładnym się trzęsą, bo siedząc z boku wydaje się takim, że lepiej wiedzą i widzą. Zadecydował prezydent i jego zdalny doradca, że trzeba wylądować, bo tam czeka prezydent Rosji i trzeba pokazać swoje ,,ja''.
bon-mot o pilotach jest straszy od lotnictwa? Ciekawe
starszy*
Ano. Zanim wynaleźli samoloty, latali na wrotach, dywanach albo miotłach.
z okazji by dac kopa Komorowskiemu , za to rozmowe telefoniczna braci sprytnie przemilczal.
Nie redaktorek, a emerytowany żołnierz. I naukowiec w dodatku. Jest to opublikowany list do Redakcji od osoby postronnej.
Z niego taki naukowiec jak z kalafiora maszyna do pisania. To nie dowództwo lotniska decyduje o lądowaniu, podobnie jak dróżnik przejazdowy na kolei nie powstrzyma idioty za kierownicą przed wyłamaniem zapory. Ta katastrofa to zasługa gen.Błasika i obu Kaczyńskich, którzy zrobili go Dowódcą Wojsk Lotniczych a on zaprowadził tam nieziemski burdel!!!
Zgadzam się. Trochę odleciał z tym naukowcem.
Dodałbym jeszcze obowiązkowo do listy winnych, z oczywistych powodów, panów Dudę i Sasina, a także pana Błaszczaka, który zlikwidował pilotom możliwość doskonalenia się na symulatorach. To jest niewyobrażalne, aby ludzie, którzy mają pilotować rządowe maszyny, byli niewyszkoleni, nie mogli ćwiczyć!
Po co mieli ćwiczyć??? Wszak wozili najdostojniejsze tyłki IIIRP, które były tak pewne boskiej opieki, iż nie zwracali uwagi na takie przyziemne szczegóły. Teraz pokaz podobnego tupolewizmu dał kolejny raz Kaczyński Jarosław, robiąc zbiorową imprezę ku czci swojego marnego brata w czasie wydanego przez własny rząd zakazu zgromadzeń!!!
Ps.Treningi na symulatorach w Moskwie zlikwidował nie Błaszczak tylko Szydło, na własne zresztą nieszczęście:))
PS2.Nie Szydło tylko Szczygło:))
Nie zgadzam się natomiast z opinią, że dowództwo lotniska nie decyduje o lądowaniu. Decyduje - poprzez brak zgody na ten manewr. Fakt, idioty to nie powstrzyma, ale byłaby jasność proceduralna. Jak przecież też nie miał formalnej zgody na lądowanie, o ile pamiętam.
Tymczasem lotnisko zgody nie wydało, bo "posadka dopołnitielno" to lądowanie warunkowe, po spełnieniu wszystkich zasad, ale jednocześnie, praktycznie do końca, naprowadzano tych szaleńców. Stąd trudno, aby za częściowo winnych nie uznać też Rosjan. Teoretyczne wywołanie skandalu dyplomatycznego nie przekonuje mnie, wobec możliwych następstw.
Rosjanie podobnie jak Polacy mają w zadku przestrzeganie procedur, na pierwszym miejscu zawsze jest bohaterski wyczyn wbrew wszelkim trudnościom. Zauważ że pochwalili idiotę z Jaka 40, który lądował bez pozwolenia i w tragicznych warunkach. Na dodatek jeszcze zachęcał do tego samego załogę Tupolewa. Pewnie uznali że jak jednemu sie udało to i drugi da rady. Ich Ił 72 też próbował chyba trzy razy podejść do lądowania, tyle że pogonili go bo był swojak:))
"Pewnie uznali że jak jednemu sie udało to i drugi da rady."
To nawet bardzo logiczne! :) Przecież w tutce powinien za sterami siedzieć jeszcze lepszy "gieroj". ;)
Słusznie, Szczygło.
Teoretycznie - wyłącznie kapitan. Teoria nie przewiduje jednak okoliczności, gdy odmienne zdanie ma głowa państwa i dowódca sił powietrznych kraju. To jest sytuacja kuriozalna - ale chyba ci ludzie są władni pozbawić go prawa decydowania i przejąć je na siebie. Sądzę - że niezależny trybunał nie orzekł by inaczej.
Napisałam to w odpowiedzi autorowi, bo chyba nie bardzo jest zorientowany, kto odpowiada za lądowanie.
I pilot miał uprawnienia do 130 metrów więc zejście do 100 było już złamaniem zasad.
Poza tym próbował odejść automacie co było technicznie niewykonalne. Czyli był
niedoszkolony. Plus presja: zmieścisz się śmiało.
Kapitan i pilot nie mieli ważnych uprawnień na TU-154.
Ich tam zgodnie z przepisami nie było, jasne więc że decyzje podejmowali przełożeni.
Ten epizod z Lechem Aviatorem to jeden z nich właśnie...
'drzwiach od stodoły',
ale
'na wrotach od stodoły'...
Piloci, którzy jeszcze żyją (przez przypadek) proszą o sprostowanie...
...
U nas się mówinna to "wierzeje".