Po przeczytaniu artykułu „Przy biurku z milenialsem niełatwo" trochę mi się ulało. W wywiadzie z panią Anną Marią Szutowicz, właścicielką firmy konsultingowej specjalizującą się w problemach z milenialsami, czyli młodymi pracownikami, pada tylko jeden - moim zdaniem - prawdziwy wniosek: źródłem problemów z młodymi jest kontekst kulturowy.
Ale według mnie rzeczywistym problemem, z którym zmagają się pani Anna Maria oraz jej klienci, jest folwarczna kultura zarządzania, w której liczą się tylko i wyłącznie interesy właściciela. Kultura folwarku nie może działać, kiedy pracownicy są osobami mającymi swoje cele i aspiracje, które trzeba brać pod uwagę. Ta kultura ma problem nie z milenialsami, ale z kimkolwiek, kto jest w miarę niezależny na rynku pracy. Postaram się wyjaśnić, dlaczego tak sądzę, odwołując się do jej własnych obserwacji i opisów.
Artykuł zaczyna się od opowieści: pewna firma planowała projekt skierowany do młodych, więc wyszukała eksperta, dwudziestoparolatkę, która świetnie przeszła przez cztery etapy rekrutacji. Po trzech miesiącach okazało się, że pasją tej dziewczyny jest architektura. Już na tym etapie pojawia się lekki zgrzyt, bo jak to możliwe, że pracodawca tego nie wiedział po wieloetapowej rekrutacji i miesiącach współpracy? Ale idźmy dalej.
Pracodawca mówił specjalistce, że jest potrzebna i bez niej będzie miał kłopoty z ukończeniem projektu. Nie odniósł się w żaden sposób do celów pracownicy, co wytknęła mu pani Szutowicz. Zauważa ona słusznie, że ludzie nie chcą „tracić życia" w pracy, ale zaraz potem popada w fałszywą dychotomię: praca albo ma być zniewoleniem, albo pasją. Istnieje też trzecia możliwość, która - jak widać - nie mieści się w jej pojmowaniu świata: praca może być też kontraktem zawieranym pomiędzy niezależnymi stronami, z których każda coś daje i coś otrzymuje w zamian.
Te strony niekoniecznie mają równą pozycję, pracodawca jest prawie zawsze uprzywilejowany, ale pracownik jest wolny i może odejść. Chłop pańszczyźniany nie miał tej możliwości, więc dziedzic mógł mu narzucać dowolne warunki. Ich spadkobiercy, jak pani Anna Maria i jej klienci, najlepiej radzą sobie w relacjach z pracownikiem, który ma kredyt na karku i żadnej alternatywy („mam już dziesięciu na twoje miejsce").
Pani Anna Maria zauważa, że milenialsi dążą do uniezależnienia się od pracy, na przykład unikając brania kredytów. Nie zauważa, że tak samo zachowuje się każdy racjonalny pracownik. Taki pracownik będzie unikał sytuacji, w której musi przyjąć każdą ofertę pracy, bo jego pozycja negocjacyjna jest wtedy żadna: musi pogodzić się z dowolnie niskimi zarobkami i może zapomnieć o jakiejkolwiek podmiotowości w pracy. Tu niekoniecznie chodzi o realizację swoich pasji przez osoby niezależne finansowo, a częściej o możliwość wynegocjowania oferty pracy zapewniającej coś więcej niż minimum egzystencji. Nie jest więc dziwne, że rozsądni ludzie niechętnie stawiają się w sytuacji, w której muszą przyjąć każdą pracę niezależnie od tego, czy są z generacji X, Y, czy z XIX wieku.
Patrzenie na pracę przez pryzmat umowy między stronami wyjaśnia też inne cechy, które pani Anna Maria zauważa u milenialsów, a są po prostu normą: jeśli umowa jest zawarta na pracę przez osiem godzin, to znaczy że po ośmiu godzinach pracownik ją kończy, a nadgodziny robi na wyraźnie polecenie i za wynagrodzeniem.
Jeśli według umowy praca ma polegać na bieganiu na pocztę, to pracownik nie będzie parzył kawy. Jeśli rozmowa na spotkaniu nie polega na wymianie idei i argumentów, ale na przekazywaniu poleceń w dół hierarchii służbowej, to może faktycznie efektywniej będzie napisać maila. Jeśli jesteśmy niezależnymi stronami umowy, to jesteśmy w relacji partnerskiej, a nie w relacji chłopa z dziedzicem. W relacji partnerskiej podstawowy szacunek należy się zarówno pracownikowi, jak i pracodawcy, zawsze. Natomiast głębszy szacunek, zaufanie czy lojalność każdy zdobywa sobie codziennie przez to, jakim jest człowiekiem.
Jeżeli mamy do czynienia z pracownikiem posiadającym pewną niezależność finansową oraz cenne umiejętności, to zwracanie uwagi na jego emocje czy zadowolenie z pracy nie jest fanaberią ani reakcją na roszczeniową postawę pokolenia Y. To jest konieczność biznesowa, coś, co trzeba robić, aby go lub ją zatrzymać w firmie. Dlatego warto wiedzieć, jakie są zainteresowania i dążenia tego pracownika, a także dbać o jego komfort. Nie tylko dlatego, że jest po prostu ludzkie, ale także dlatego, że to się opłaca. Dzięki temu można na przykład zaproponować w negocjacjach coś o niewielkiej wartości finansowej, a dużej wartości dla drugiej strony, co przekłada się na zysk.
Folwark pańszczyźniany zbyt długo był podstawową strukturą organizacji pracy w Polsce, a jego dziedzictwo, niestety, ciągle trwa. Mam nadzieję, że ten tekst pokazuje, dlaczego należy jak najszybciej z nim skończyć. Pracodawca folwarczny nie potrafi utrzymać przy sobie pracowników, którzy mają minimum niezależności finansowej i potrafią samodzielnie myśleć. Bez takich pracowników nie ma szans konkurować we współczesnym świecie. Musi się zmienić albo wrócić do skansenu i zająć heraldyką.
***
Młodzi, jaką pracę chcielibyście mieć? Piszcie: listy@wyborcza.pl
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
A ja mam jeszcze więcej i tez się zgadzam! Czas skończyć z tym folwarcznym schematem.
W sumie moje szczęście, że to było 5 lat temu, a nie 10. Moi poprzednicy nie mieli płacone za nadgodziny. Rok, dwa po mnie przyszły nowe pokolenia, które odmawiają zostania w nadgodzinach- mają już plany na wieczór :D I chwała im za to!
To zależy od pracy, jaką wykonujesz. Jeżeli Twoja praca jest oceniana po efekcie, a nie po czasie, który poświęcasz na jej wykonanie, takie podejście jest jak najbardziej słuszne. Ale jeżeli jesteś np. asystentem w dziale doradztwa podatkowego lub audytu, który ciągle się myli, nie potrafi uzgodnić różnych dokumentów, nie zna przepisów, to dlaczego masz poprzez nadgodziny więcej dostawać od innych asystentów, którzy są bardziej efektywni i lepiej wykwalifikowani? Uważam, że to niesprawiedliwe.
...Niemniej jednak, biorąc pod uwagę istniejący kodeks pracy, należy przyznać, że wymuszanie bezpłatnych nadgodzin nawet w takiej sytuacji, jest po prostu łamaniem prawa i nie powinno mieć miejsca. Jeżeli mi jako pracodawcy zależy na tym, żeby przytoczone wyżej jako przykład uzgodnienia były robione efektywnie i szybko, znajduję na rynku asystenta, który jest już specjalistą w danym obszarze i płacę mu więcej podstawy niż takiemu, który by się mylił i brał nadgodziny. Zrobię coś niespotykanego w internecie i przyznam, że masz rację! :)
Bardzo się mylisz, chociaż ta Twoja pomyłka na razie nie dotyczy pracowników o najniższych kwalifikacjach i byc może nigdy nie będzie dotyczyła. Czyli krótko mówiąc ponad połowie kandydatów na pracowników spośród wszystkich, bo niestety komuna zostawiła rzeszę niewykwalifikowanych a III RP niewiele to zmieniła jeśli w ogóle, za to IV RP PiSu cofa nas jeszcze bardziej.
Prawda jest dziś taka, że o pracowników, którzy coś potrafią firmy się po prostu zabijają i najlepszych fachowców sobie podkupują. Bo jest ich tak niewielu. W tym przykładzie z 50 latkami ja bym zachował się zupełnie inaczej, mam ponad 50 lat. Poszedłbym do szefa i porozmawiał o mojej pracy. I chyba już potem z resztą twoich kolegów bym się nie kontaktował, bo dostałbym lepszą. Jeśli nie u tego szefa, to u innego. Ale ja jestem z innej gliny, wychowany tak, że jak dostaję zadanie, to nigdy nie mówię, że nie potrafię tego zrobić, jesli nie umiem zalecaną metodą, to próbuję innej. Mnie w życiu żaden szef nie obrażał i nie znieważał, wystarczyło bym popatrzył mu w oczy, które mówiły, no spróbuj. Chociaż znieważali i obrażali moich pokornych kolegów.
mi w oczy oczywiście:)
"wystarczyło bym popatrzył mu w oczy, które mówiły, no spróbuj"
to cecha bardzo niewielkiego procenta pracowników. U millenialsów wynika ona z tego, że jeszcze są młodzi, świat stoi przed nimi otworem, jak nie tutaj, to gdzie indziej. Nawet lepiej, więcej znajomości, więcej kumpli od "haratania w gałę", jak nie wyjdzie, to maja całe życie na zmiany. U nas, u starszych, wynika ona z pewności siebie, która jest efektem realistycznego mierzenia swoich wysokich możliwości na zamiary. Wiele już w życiu widzieliśmy i znamy swoją wartość bardzo precyzyjnie. Nie stać nas na błędy, na głupawki, a młodzieńczą nonszalancję zamieniliśmy na bycie "on top of it". Ogarniamy i kontrolujemy rzeczywistość wokół nas. To daje mega-pewność siebie. Siła millenialsów bierze się z czegoś innego, ale i tak będą oni dążyć do nas. Z czasem.
Ale ja miałem takie spojrzenie od małego. Godziłem się na sprawiedliwy układ, ale nie na upo0karzanie.
Ale w sumie masz rację i właśnie dlatego takiego podejścia my starsi powinniśmy uczyć młodych. Nie przechwalać się, jacy to jesteśmy lepsi tylko pokazywać im drogę.
W przypadku millenialsów, skoro oni dążą do niezależności, można założyć, że siłą rzeczy sami do tego dojdą. To po prostu jedyne sensowne rozwiązanie. Należy wykorzystać swoje możliwości do tego, by być cennym. By być cennym trzeba ogarniać rzeczywistość dookoła oraz samemu trzeba się cenić.
Prowadziłem kiedyś techniczną rozmowę kwalifikacyjną z milenialsem, który miał świetne CV, cały wachlarz cennych umiejętności, był wygadany, krótko :"gwiazdor rocka". Sam się wiele od niego nauczyłem:), niczego nie musiałem go uczyć...
A jaki miał charakter?:) Charakter to między innymi to moje w oczy buntownicze patrzenie od małego. Tego nic nie zastąpi, jesli potrzebujesz by ci się sprawdził w najtrudniejszych okolicznościach.
nie miałem okazji poznać dokładnie jego charakteru, bo postawił zaporowe warunki (chodziło o długość projektu) - strasznie go nosiło:), ale wrażenie sprawiał bardzo pozytywne. Oczy zdecydowanie buntownicze:). Szkoda.
Nie zgadzam sie z Twoja opinia. Porozmawiaj z ludzmi wykwalifikowanymi po 40stce. Majac kwalifikacje, diswiadczenie i znajac jezyki siedza cicho bo boja sie ze jak obecna prace straca to nik juz ich nie zatrudni...
W ogloszeniach na dyrektorskie stanowisko wymagaja 5 lat doswiadczenia... a 15 lub 20 to juz duzo za duzo dla Polskich pracodawcow. I nie mow mi ze sie myle bo znam branze rekrutment na wylot...
oni muszą po prostu wymrzeć a ich firmy przepaść w otchłani porażek modelu "dużo, słabo, tanio".
a może im w tym pomóc jedynie Klient.
niestety, ich dzieci już się od nich uczą folwarcznego podejścia. przejmą firmy, nastawienie się zabetonuje.
Za to "CAŁY" na początku zdania należałoby się odpowiedzieć "spie..." i tyle :-/
Są i tacy. Ale oni powoli wymierają. Dzisiaj przejmuą ich small byznesy sąsiedzi, którzy tak samo zaczynali ale mieli inne podejście. I ci drudzy płacą już lepiej, zależnie od tego jak chcą pożytecznego dla firmy pracownika utrzymać.
przepraszam, nie chce uogólniać, takie mamy doświadczenia "rodzinne" i naprawdę trudno tu mówić o pechu..być może są wyjątki, ale my widzimy tylko regułę. zawody mamy tzw. "poszukiwane", doświadczenie spore, miasto jedno z większych. co by nie mówić o korpo (i oczywiście są cokolwiek mdłe), to mają pewne reguły (bo muszą), szczególnie jeśli są narzucone przez zachodniego właściciela (dla którego "ogólny wizerunek" już jednak coś znaczy).
a apropos twojego stwierdzenia - a co byś odpowiedział na takie, przykładowe odzywki tzw. prywaciarzy:
"ok, mogę dać 200 więcej, ale tylko pod stołem"
"umowa na najniższą, bo wszyscy u mnie tak mają, reszta się dogadamy"
"urlop? dopiero byłeś na święta" (faktycznie, był "przymusowy" w grudniu - jest kwiecień)
"zamierza Pani mieć jeszcze dzieci?"
"w tym tyg. pracujemy do 18:00, bo mamy straszne zaległości" (a przedszkole do 17:00)
itd., itp...no rzygać się chce.
tak, tak, wiem...możemy sobie założyć własną firmę i zobaczyć, jak to jest...i może tak zrobimy, ale na razie chcielibyśmy popracować gdzieś, gdzie jest po prostu normalnie, cudów nie wymagamy, mega kasy za nic też nie chcemy.
jeśli pracujesz w takim miejscu albo jesteś jego właścicielem, to oczywiście szacun, ale wg mnie jesteś szczęściarzem (albo Twoi pracownicy).
skoro tak mówisz...to pocieszające, ale ja tego na razie nie widzę.
nie, nie zmieniam pracy co miesiąc ;)
jeśli zmieniam, to z "braku perspektyw".
oczywiście moja podejrzliwość wzrasta i owszem, początki bywały nawet obiecujące...a potem zawsze jak zwykle.
W tym X, Y, Z właśnie chodzi o pokolenia dorastające w różnym otoczeniu, które ich ukształtowało. Pewnie to mało precyzyjne i humanistyczne, ale jest używane jako opis pewnych tendencji.
Wreszcie coś mądrego a nie szufladka i etykietka. Dziękuję.
Tymczasem artykuł jest o czymś zupełnie innym. Nie o cwaniactwie i przewróceniu się w dupach milenialsom, czego oczekiwałem po zajawce na pierwszej stronie, tyko o niespotykanym cynizmie i bezczelności pani (celowo małą lieterą) Anny Marii. Pisząc o tym, że brałem każdą pracę, miałem na myśli to, że każdą najlepszą a przynajmniej przyzwoitą z tych jakie były. Czasem kilka razy mniej kasy od mitów krążących o najlepszych ofertach, czasem żałośnie w sumie ubogich, czasem dużo ciekawszych niż w zajawkach, ale nigdy za sprowadzenie się do roli bezmyślnego niewolnika za nic w sumie (najczęściej do takiej wizji były zbliżone państwowe posady oferowane przez urzędy pracy). Za dużo było wtedy lepszych ofert. Może i milenialsi są głupi, ale nie wyobrażam sobie takiego idioty, który z wdzięcznością przyjąłby ofertę tej pani i natychmiast z niej nie zrezygnował po zapoznaniu się z realiami. Ja na szczęście wtedy nie byłem skazany na brak wyboru, podobnie jak i dziś milenialsi nie są. Szukajcie a znajdziecie.
A tak na serio autor artykułu chyba sugeruje, że takie skazanie jest, chociaż nie otwarcie. Kolejny mitoman albo symetrysta działający na rzecz PiS. Naprawdę nikt nikogo nie zmusza, a nawet jeśli nie ma innych ofert, a ludzie się kotłują i buntują, to już samo to wywiera nacisk na pracodawców, to nieprawda, że nigdy nie ma innego wyjścia.
Znam z życia wiele przykładów kiedy ludzie za tą samą pracę dostali dużo lepsze wynagrodzenie tylko dlatego, że osmielili się targować.
Dlatego jedni się na niewolników nadają, a inni nie. Dlatego też w przeszłości z tymi, którzy się na niewolników nie nadają, zwycięzcy albo zawierali układ o przyjaźni, albo wycinali ich w pień. Jako niewolnicy byli zupełnie bezużyteczni.
Dlatego taki duży odsetek o duszach niewolników przetrwał i są większością, ich nie wybijano.
jak dla mnie trochę za prosto to widzisz...znam paru, co nie nadawali się na niewolników i albo nadal stoją pod sklepem, albo już nawet nie stoją...
w każdym razie - w milenialsach nadzieja, oni wszystko mogą bo...nie mają zobowiązań. to jest ich siła. z tymi w kwiecie wieku i starszymi przeważnie jest trochę gorzej, pewnie gdyby byli sami i nie musieli(tzn. chcieli) o nikogo dbać ani nic spłacać, to byliby znacznie odważniejsi...
Kiedy millennials zacznie mieć potomstwo, musi myśleć o kimś innym niż on sam. Wtedy perspektywa się zmienia. Jeżeli w wieku <30 nie zdobędzie kwalifikacji, pozwalających na zawodową pewność siebie, pojawi się konieczność tyrania na dwóch etatach, żeby zapewnić utrzymanie siebie i rodziny. To złamie dumę najbardziej opornego buntownika, o ile ten posiada odrobinę poczucia odpowiedzialności za własne działania. Jeżeli tego nie ma, dziecko będzie dorastało w rodzinie dysfunkcyjnej i będzie kwalifikowało się jedynie na terapię w wieku dorosłym.