W przededniu zaprzysiężenia, prezydent Andrzej Duda napisał list do czytelników "Wyborczej" (dzień wcześniej napisał inny list do czytelników "Gazety Polskiej" ).
Czytelnicy "Wyborczej" odpowiadają na list prezydenta Andrzeja Dudy.
Panie Prezydencie,
napisał Pan list do czytelników "Gazety Wyborczej", zatem jako człowiek dobrze wychowany, przez grzeczność, odpisuję.
Zacznę prawie od końca. Pisze Pan: "Niech uroczystość zaprzysiężenia będzie, niezależnie od różnic, naszym wspólnym świętem". Otóż Panie Prezydencie - nie było to dla mnie żadne radosne święto, bo nie mogło nim być. Pańska kampania wyborcza pozostawiła po sobie tyle niesmaku, że nie ma takich zaklęć, które teraz mogłyby wywołać uczucie radości. To trochę tak, jakby zawodnik bijący poniżej pasa przez 3 rundy i wygrywający dzięki werdyktowi jury niedostrzegającego fauli apelował po walce do kibiców swojego rywala o świętowanie ceremonii wręczania medalu. Jak następnym razem zawalczy Pan w lepszym stylu, to będziemy razem świętować.
Pisze Pan, Panie Prezydencie: "Polityczne spory, które są częścią demokratycznej debaty, nie mogą wzmacniać istniejących podziałów społecznych, osłabiać naszej wspólnoty ani działać destrukcyjnie na instytucje państwa". Nie sądzi Pan chyba, że ktokolwiek poza Pańskim najtwardszym elektoratem potraktuje te deklaracje na serio. To Pańska formacja polityczna niezależnie od tego, czy była przy władzy, czy w opozycji, konsekwentnie te podziały kreowała.
To Pańscy koledzy odkryli, że część Polaków tkwi w układzie, tworzyli nowe, skonfliktowane z narodem grupy społeczne i wysyłali je w kamasze. Pamięta Pan "wykształciuchów"? Bo ja tak. Pamięta Pan, kogo ustawiono w jednym szeregu z ZOMO? To Pańska formacja mówiła o Bronisławie Komorowskim jako o Prezydencie wybranym przez nieporozumienie. To Pański Prezes konsekwentnie odmawiał udziału w posiedzeniach RBN, także wtedy, gdy na Ukrainie rozpoczęła się rosyjska inwazja. Jeśli na tym polega tworzenie wspólnoty i zapobieganie erozji instytucji Państwa, to chyba mamy inne rozumienie pojęć jedności i siły.
Pisze Pan o swojej gotowości "do udziału w wielkim dziele naprawy Rzeczypospolitej". Tak się w moim życiu złożyło, że przez ostatnie trzy lata mieszkałem poza Polską. W kraju bywałem sporadycznie i w zasadzie nie wychylałem nosa poza Warszawę. Niewątpliwie to także o mnie, acz bez pytania, mówił Pan w kampanii jako o jednym z milionów wygnańców za chlebem. Nie zamierzam prostować, tak jak nie zamierzam przytaczać historii moich dorosłych dzieci, które dziś są w Anglii, jutro może będą gdzieś w Azji, a jak zechcą, to kiedyś wrócą do Polski.
Decyzję o powrocie do kraju podjąłem w styczniu, ostatecznie wylądowałem w Warszawie 8 czerwca, już po Pańskim sukcesie wyborczym. Wkrótce po powrocie miałem okazję odwiedzić parę dawno niewidzianych miejsc. Nie spodziewałem się zobaczyć Polski wygaszonej i w ruinie, jednak to, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Z perspektywy kogoś, kto przez ostatnie lata nie miał okazji obserwować stopniowej zmiany dokonywanej dzień po dniu przez ciężko pracujących Polaków, trudno nie zauważyć przeskoku cywilizacyjnego, o jakim inne wyzwolone z sowieckich wpływów kraje mogą sobie najwyżej pomarzyć.
Zatem zgodnie z angielskim powiedzeniem: "Jak coś nie jest zepsute, nie naprawiaj", mam do Pana prośbę, aby powstrzymał Pan w sobie pasję podnoszenia Polski z ruiny i rozpalania wygaszonych ogni. Obawiam się, że z Pańskiego zapału może wyniknąć więcej szkody niż pożytku.
Podobnie z suwerennością i tożsamością kulturową, które chce Pan zabezpieczać i zachowywać. To są bardzo piękne słowa, szkoda tylko, że nie wiadomo, co dokładnie dla Pana znaczą. Dla mnie więcej w tym jest ryzyka odnalezienia się w izolacji i zaścianku niż wyimaginowanej korzyści z odzyskanej godności. Wyimaginowanej, bo poczucie godności Polaków na ogół czuje się dobrze i nie musi Pan podejmować w tym obszarze żadnych radykalnych działań, tak jak nie warto zdrowemu człowiekowi podawać suplementów diety.
Pisze Pan także o propozycjach zmian w konstytucji, powołując się na fakt, że obecna powstawała w innych realiach, w 1997 roku. Pozwolę Panu ignorować fakt istnienia konstytucji USA, która powstała pod koniec XVIII wieku w realiach raczej dość odległych od dzisiejszych.
Bardziej interesuje mnie, co tak naprawdę chciałby Pan zmienić. Pańskie związki z Jarosławem Kaczyńskim są powszechnie znane, a to właśnie on w Telewizji Trwam powiedział wprost, że jeśli nowi właściciele TVN chcą robić interesy w Polsce, to w przypadku zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych będą musieli zrewidować program polityczny swoich mediów. Ta wypowiedź przeszła w Polsce bez echa, co samo w sobie jest niezwykle interesujące. Za czasów krótkich rządów PiS mieliśmy wielokrotnie okazję widzieć, jak Pańska formacja widzi rolę "czwartej władzy". Kamery były ukrywane w gabinetach lekarzy i pokojach hotelowych. Ekipa telewizyjna stała pod domem Barbary Blidy. Jak dla mnie są to historyczne podstawy do kwestionowania Pańskich intencji zmian konstytucyjnych oraz wątpliwości, czy ma Pan w sobie determinację, aby bronić podstawowych wolności obywatelskich.
Po wygraniu wyborów prezydenckich Pan i Pańskie otoczenie robicie wiele, aby uzyskać kredyt zaufania także poza swoim elektoratem. To zrozumiałe, ale chciałbym, aby przypomniał mi Pan, jakim kredytem obdarzył Pan Bronisława Komorowskiego, gdy na pokonanym polu zostawił Pańskiego protektora Jarosława Kaczyńskiego.
Jakoś nie przypominam sobie, aby ktokolwiek z PiS powiedział wtedy: "Po czynach ich poznacie". Pamiętam za to podważanie sensu wyborów, sugerowanie agenturalnych powiązań lub - w najlepszym wypadku - zależności Prezydenta od służb specjalnych, a także konsekwentne ignorowanie zaproszeń do dialogu. Dlaczego teraz miałoby się Panu należeć więcej niż Pańskiemu poprzednikowi?
Zwraca się Pan do mnie o kredyt zaufania, choć papiery dołączone do wniosku kredytowego - Pańskie propozycje wyborcze oraz Pańskie bezpośrednie zaplecze polityczne - raczej nie budują Pańskiej wiarygodności. Ode mnie może Pan dziś otrzymać jedynie kredyt uprzejmości. Tylko tyle i aż tyle mogę Panu dzisiaj dać.
To więcej niż pięć lat temu dostał Prezydent Komorowski od elektoratu PiS. Na zaufanie i szacunek musi Pan zapracować. Nie będzie łatwo, ale życzę powodzenia. Jeśli się to Panu uda, zostanie Pan moim Prezydentem.
Z poważaniem
Jacek Otffinowski, Warszawa
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze