Zastanawiam się, czy osoby zaciągające kredyty na całą wartość mieszkania, i to dużego, przeliczały go. Wątpię. Wiedziałyby z góry, że przy kredycie na 30 lat spłacają nawet 2,5 razy więcej, niż zaciągnęli. Czyli z 1 zł robi się 2,5 zł, ze 100 tysięcy - 250 tysięcy, a z miliona - jakieś 2,5 miliona. Wszystko przy założeniu, że kurs franka jest niezmienny. A jeśli nie jest?
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Czy historie wszystkich kredytobiorców, którzy zaciągnęli kredyt we frankach, muszą być łzawe, ckliwe i najlepiej ocierające się o traumę? Czy dla odmiany kredytobiorcy, którzy zaciągnęli kredyt w złotych, zwłaszcza jakieś trzy lata temu i to w ramach dopłacanego przez państwo kredytu "Mieszkanie dla młodych"/"Rodzina na swoim" czy jak jeszcze ten program się nazywał, muszą teraz rzucać się do gardeł wszystkim, którzy jedynie wspomną o możliwości "ulżenia doli" frankowiczów?

List: Oto wyznanie: Byłam głupia. Ja, frankowiczka

I czy wreszcie państwo, poprzez swoich przedstawicieli, mogłoby przestać uprawiać (co prawda słowne, ale zawsze) rozdawnictwo, aby ulżyć doli frankowiczów?

Bo ja - podatniczka - nie jestem zainteresowana ofertą, jaką ma dla mnie - frankowicza - rząd/parlament/opozycja/przewodniczący partii XYZ. Czy to jasne?

Mam na imię Agnieszka i nie jestem głupim frankowiczem.

Nie jęczę, bo wiedziałam w chwili zaciągania kredytu we frankach, z czym się ten kredyt wiąże. Ale ja go zaciągałam wcześniej, zanim kredyty hipoteczne oferował każdy bank i dla każdego. Mój pierwszy kurs, po którym miałam przeliczany kredyt, sięgał 2,75 złotych, oprocentowanie kredytu we frankach - 5,65 proc. (w walucie!, teraz tyle nie ma nawet w złotych), musiałam mieć wkład własny, kupiłam małe mieszkanie, a przy jego zakupie i tak analityk bankowy zwany szumnie kredytowym stwierdził, że na miejsce garażowe mnie nie stać. Nawet gdybym wydłużyła okres kredytowania do 25 lat.

Tak, drodzy państwo, bo ja, kredytobiorca frankowicz, zaciągałam kredyt w 2003 roku, mając przed oczami jedynie światłą wizję architekta - to nawet nie była dziura w ziemi - i nie zaciągałam kredytu na 100, 110 czy nawet 120 proc. wartości nieruchomości. Oszczędności z tego tytułu? Cóż, nie płaciłam ubezpieczenia niskiego wkładu, a to i tak było kilkaset złotych co najmniej.

Ale trend się nieco zmieniał. Franki spadały, moja rata także, tylko bank się nie spieszył z obniżaniem oprocentowania, a i spread miał dyskusyjny.

W 2005 roku podniosłam wartość kredytu o wartość miejsca garażowego, w tym samym banku, bo jednak się dało. Już rok później przeniosłam kredyt do innego banku, na samym przenosinach kredytu zarobiłam kilka tysięcy złotych, co w praktyce oznaczało, że mój cudny kredyt właśnie miał obniżoną kwotę, a ja mogłam skrócić czas jego spłaty do 15 lat w sumie. Nadal franki, w innym banku, z dużo niższym oprocentowaniem.

Podziwiałam potem ludzi, różnych - klientów, którym banki naciągały zdolność kredytową, twierdząc, że jeśli im zostanie 300 zł miesięcznie na przeżycie (w sensie zakupu leków, jedzenia i odzieży), to im w zupełności wystarczy.

300 zł na osobę! I znajomych, którzy kupowali duże mieszkania za jakieś koszmarnie duże pieniądze, a potem jeszcze urządzali te mieszkania, kładąc na podłodze posadzkę z bambusa, urządzając kuchnię robionymi na zamówienie szafkami, choć używają jej do dnia dzisiejszego jedynie do gotowania wody na herbatę itd.

Ale ich marzenia, ich mieszkania, ich kredyty. A franki nadal tanieją - tyle kalendarz.

Cieszę się, bo zapłacę najniższą w historii ratę, mogę odliczyć odsetki od kredytu w rocznym rozliczeniu podatkowym (ci, którzy zaciągali kredyt odpowiednio dawno, również korzystają z tego przywileju), a niski kurs franka to równie niski kurs dolara, zatem bez zaciskania pasa wyjeżdżam na wakacje z biurem podróży. Zresztą po raz ostatni, ale to inna historia.

Potem coś się dzieje i franki zaczynają drożeć. Przyjmuję to ze spokojem, bo mam nisko oprocentowany kredyt, a sam zakup mieszkania traktuję jako inwestycję. Ale również brałam pod uwagę różne rzeczy, w tym to, ile maksymalnie bez szarpania może kosztować dla mnie CHF.

Ot, takie tam myślenie na przyszłość. Brałam także pod uwagę to, że w ciągu trwania mojego kredytu moja sytuacja życiowa może ulegać różnym dramatycznym zmianom. Dlatego się dziwię, że teraz jest płacz, bo franki są wyjątkowo drogie. Są. Ale są drogie dla każdego - i w Polsce, i w Niemczech, i w Grecji.

Kursy walut mogą się zmieniać - mogą rosnąć i tracić na wartości. Można się o tym przekonać bardzo łatwo, przeglądając różne wydarzenia historyczne. W 2011 roku kurs franka przekracza 4 złote. Czy ktoś o tym teraz pamięta?

Dziwię się, że ktoś, kto już na dzień dobry zaciągał kredyt na apartament czy bardzo duże mieszkanie (na domy podobno też), najlepiej na 100 proc. jego wartości, a dodatkowe 20 proc. zaciągał, aby to mieszkanie wykończyć, teraz ma do kogoś pretensje. Moje mieszkanie jest małe, na podłodze mam tak zwany standard, a kuchnię "zrobiłam" rok po przeprowadzce, bo akurat wtedy miałam jakieś dodatkowe pieniądze.

Nie kupowałam mieszkania z myślą o potencjalnie powiększającej się rodzinie, która się może nigdy nie pojawić, bo realizuję zadania na dany dzień - w 2003 roku potrzebowałam mieszkania jedynie dla siebie. Kropka. Mogłam mieć podłogę z rzeczonego bambusa czy marmuru, ale to jedynie na wstępie podnosi skalę zadłużenia, choć i na wartość mieszkania jakoś wpływa.

Już w chwili zaciągania kredytu dokonałam prostej kalkulacji - policzyłam wartość kredytu, który będzie w tak zwanym totalu do spłaty.

Innymi słowy przemnożyłam liczbę rat przez liczbę miesięcy (pi razy) i wyszły mi ciekawe rzeczy. Zastanawiam się, czy osoby zaciągające kredyty na całą wartość mieszkania, i to dużego, przeliczały to. Wątpię. Wiedziałyby z góry, że przy kredycie na 30 lat spłacają nawet 2,5 razy więcej, niż zaciągnęli. Czyli z 1 zł zrobiłoby się 2,5 zł, ze 100 tysięcy - 250 tysięcy, a z miliona - jakieś 2,5 miliona. Wszystko przy założeniu, że kurs franka jest niezmienny.

Dużo? Jak dla mnie tak. Mało tego - podobną kalkulację proponuję przeprowadzić również w przypadku kredytów złotowych. I co, robi wrażenie? Jest już mniej śmiesznie? Już nie tylko frankowicze muszą płakać i płacić? A przecież oprocentowanie kredytu również nie będzie stałe przez cały okres kredytowania.

Zapomniałam dopisać, że gdy można było bez dodatkowych kosztów przejść na spłatę kredytu bezpośrednio w walucie, także z takiej opcji skorzystałam. We wspomnianym już roku 2011, gdy kurs franka oscylował wokół 4 złotych, a mój cudny bank robił różne działania, ponownie wyliczając spread. Miałam tego dosyć, zamieniłam kredyt denominowany do kursu franka na kredyt we frankach. Bankowy spread zaczyna mnie, mówiąc kolokwialnie, walić. Miesięczna oszczędność z samego spreadu to 50 zł. U mnie. Dużo? I tak, i nie, to zależy, jaki punkt odniesienia się wybierze.

Dlaczego nie rwę włosów z głowy? Cóż, czekam na stabilizację kursu - franki kosztujące ponad 3 złote też nie były miłe, ale po pewnym czasie do zaakceptowania. Tyle mogę. Kurs waluty to zmienna rynkowa, na którą nie mam wpływu. Mogę się z nią nie zgadzać, ale muszę ją zaakceptować, więc ją akceptuję, może niezbyt chętnie, ale zawsze.

Oprocentowanie mojego kredytu to 1,47 proc. (stan na 1 stycznia, bez "poprawiania" o aktualny LIBOR). To nadal mniej niż w złotych. Do końca kredytu - jakieś trzy lata - tyle comiesięcznych randek z frankiem przede mną. Mogłabym się pośmiać z innych kredytobiorców, ale niczego to nie zmieni. Ich kredyt - ich problem, ryzyko można było zawsze minimalizować.

Moja koleżanka kiedyś powtarzała, że nauka podstaw ekonomii powinna być w szkołach obowiązkowa. Po ostatnich lamentach (frankowiczów) i radości na twarzach (peelenowiczów) twierdzę, że miała rację. Tyle że kredyt hipoteczny, zwłaszcza w walucie, to produkt, jak pokazuje życie, nie dla naiwnych marzycieli, którym się wydaje, że zawsze będą młodzi, piękni, będą mieli pracę tak samo płatną, nie zachorują na poważne schorzenie, nie urodzą im się dzieci, a rynek zapewni im kurs waluty jedynie dla nich opłacalny.

Żadna miłość, przyjaźń, szacunek

 

nie jednoczy tak

 

jak wspólna nienawiść do czegoś

 

(A. Czechow)

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Każdy kredyt to cyrograf. Zmienia świadomość i czyni pokornym niewolnikiem systemu , jak odpowiedzialność dziecko. Albo nie sięga się po NIE SWOJE pieniądze - albo : witamy w piekle. Frajerzy.
    już oceniałe(a)ś
    27
    9
    A inflacje to pies zjadł? Ile warte było 20 lat temu obecne 100 tys? 50 tys? Na pewno nie więcej. Pisanie ze przez 30 lat oddaje się 2,5 raza więcej jest albo świadectwem całkowitej ignorancji autorki albo celowym zniekształcaniem rzeczywistości.
    już oceniałe(a)ś
    9
    4
    Biorąc pod uwagę to ze ceny nieruchomosci wzrosły przez ten czas ca 2,5 raza autorka faktycznie miała zerowe oprocentowanie kredytu. Ale jak zwykle widzi tylko to co ma uzasadnić jej tezę. Tymczasem, z perspektywy roku 2003 płaciła faktycznie niższe odsetki niz te które wtedy ekstrapolowano. Zapłaciła wiec mniej niz zakładała w 2003 (odsetek) ale mimo wszystko ma pretensje do całego świata. O co jej w zasadzie chodzi? Ze jest głupsza niz nawet jej samej się wydawało?
    już oceniałe(a)ś
    0
    18
    ale na dopłaty do górników to się zgadzasz?
    już oceniałe(a)ś
    5
    26
    Jaka mądra dziewczynka! Tylko z czego się tu chwalić? To wszystko są zdarzenia przypadkowe lub działania tylko zmniejszające stratę! I tyle. ! I jak to mówią: "Kobiety nie zmienisz. Możesz zmienić kobietę. Ale to nic nie zmieni." Jest tylko małe ale w związku z powyższym. Każdy musi dojść do tego wniosku sam!
    @jedenz1 Oj, jak przykro że przebija zawiść do inteligentniejszych ludzi... a teraz powyzywaj wszytkich, jak nie od frajerów to inaczej.
    już oceniałe(a)ś
    15
    0