Od kilku tygodni na łamach "Gazety Wyborczej" trwa wymiana opinii na temat ewentualnej budowy pomnika Polaków, którzy ratowali Żydów podczas okupacji. Dyskusję zainicjowała prof. Barbara Engelking listem ogłoszonym 4 kwietnia . Prof. Engelking pisała wówczas: "Uważam ten pomysł za niewłaściwy. Z kilku powodów. Po pierwsze - Sprawiedliwym bez wątpienia należy się pomnik. Ich działania idące pod prąd większości polskich postaw wobec Zagłady wymagały prawdziwej odwagi i bohaterstwa. Sądzę jednak, że taki pomnik nie powinien stanąć w tym miejscu, miejscu, które opowiada o żydowskim cierpieniu, a nie o Polakach".
W dyskusji, która wkrótce rozgorzała, nikt nie negował potrzeby wystawienia pomnika (co do tego panował konsensus), spór dotyczył przede wszystkim jego lokalizacji - tuż obok nowo wybudowanego Muzeum Historii Polskich Żydów, w samym centrum getta. Niektórzy woleliby widzieć pomnik ulokowany gdzieś koło murów getta, inni - poza gettem, a jeszcze inni - w samym centrum "żydowskiej dzielnicy zamkniętej". Oprócz tego uczestnicy dyskusji nie bardzo wiedzieli, jaką formę taki pomnik miałby przybrać: "prosty głaz", "ściana", "drzewko", "tablica" - to tylko kilka z proponowanych rozwiązań. Konfuzję pogłębiło to, że 19 kwietnia - wbrew zapowiedziom - władze RP żadnej decyzji w sprawie pomnika nie ogłosiły.
Dość zdumiewające w tym wszystkim jest to, że nikt nie przyznał się do samego pomysłu pomnika. Nie wiadomo, jaki miałby być związek planowanego pomnika z innym pomnikiem Sprawiedliwych, który chce wznosić rada miasta Warszawy na placu Grzybowskim.
Czy będzie więc jeden pomnik, czy będą to dwa pomniki? A może będzie ich więcej - bo w końcu, jak twierdzą niektórzy, "liczba Polaków niosących pomoc Żydom podczas wojny liczy setki tysięcy lub nawet miliony".
Nie do końca wiadomo też, czy chodzi tu o zbiorowy pomnik wszystkich Sprawiedliwych, czy tylko niektórych z nich. Bardzo nieliczni spośród dyskutantów zdają się wiedzieć, o co chodzi. Minister Rotfeld w liście do redakcji z 8 kwietnia mówił o tym, że "na tyłach budynku Muzeum Historii Żydów Polskich miałby stanąć kamień upamiętniający Polaków, którzy ryzykowali życie, by w czasie okupacji ratować Żydów".
Prof. Bartoszewski (który pewnie wie więcej o tego rodzaju pomysłach od innych warszawiaków) w wywiadzie dla "GW" z 13 kwietnia wspomniał o "skromnej ścianie z nazwiskami zweryfikowanych Sprawiedliwych", która byłaby "pięknym przykładem solidarności".
Tyle się pytań ciśnie na usta: czy chodzi tu o weryfikację tego, czy Sprawiedliwi byli sprawiedliwi, czy może nie byli do końca sprawiedliwi? Kto będzie tę weryfikację przeprowadzał? IPN? Czy chodzi tu o ogół ponad sześciu tysięcy Sprawiedliwych? A może o węższy krąg Polaków, którzy oddali życie, ratując Żydów?
Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich naliczyła - kilkadziesiąt lat temu - ponad siedemset takich osób. Czy chodzi tu więc o weryfikację tych ofiar? I tu wchodzimy na grząski teren mitów i pamięci historycznej, co do której wśród historyków trwają gorące spory.
Zanim przystąpimy do wznoszenia pomnika Sprawiedliwych Polaków w centrum getta, pozwólmy historykom nie tyle dokończyć, ile rozpocząć poważną pracę nad losami ludzi, którzy - z reguły wbrew woli swoich rodaków, czasem wbrew woli swoich najbliższych - nieśli pomoc ginącym Żydom.
Nietrudno jest mówić o Irenie Sendlerowej, która "wyniosła z getta w koszyczku dwa i pół tysiąca dzieci", czy też o Karskim, który ostrzegał świat przed nadchodzącą Zagładą. Jeżeli jednak pomnik Polaków, którzy przypłacili życiem ratowanie Żydów, miałby stanąć w środku warszawskiego getta, jeżeli tego właśnie wymaga polska racja stanu, to warto będzie koło każdej tabliczki z nazwiskiem ofiary umieścić krótką informację o okolicznościach tragedii.
Niech każdy z oglądających pomnik dowie się, skąd też Niemcy wiedzieli, kto ukrywał Żydów. W wielu wypadkach jest to dość dobrze udokumentowane - ratujących w ręce niemieckiej żandarmerii czy szupo wydawali zazwyczaj ich sąsiedzi, koledzy; czasem członkowie rodziny. Postulowałbym wobec tego, aby przy każdej tabliczce ze "zweryfikowaną" ofiarą niemieckiego barbarzyństwa pojawił się napis: "wydany przez Kowalskiego" lub też "wydany w ręce Niemców z donosu nieznanego sąsiada". Bo to przecież istotne - warto, by przyszłe pokolenia, oddając hołd bohaterom, wiedziały zarazem, jakie zagrożenia czyhały na ludzi, którzy odważyli się nieść pomoc Żydom. Żeby przechodnie wiedzieli, że ukrywanie Żydów za okupacji było najniebezpieczniejszą ze wszystkich konspiracji - i to właśnie z tego powodu, że na takie działania nie było społecznej zgody, akceptacji i przyzwolenia.
Wielu uczestników dyskusji, występując w obronie pomnika wewnątrz getta, nawiązuje do tysięcy drzewek oliwnych, które w Jerozolimie upamiętniają Sprawiedliwych. Podstawową różnicą między oliwkami z Yad Vashem a ewentualnym pomnikiem w byłym getcie jest jednak kontekst, w jakim następuje upamiętnienie. Czymś innym jest pomnik wystawiony bohaterskim Polakom przez wdzięczny naród żydowski, a czymś zgoła innym - pomnik wystawiony przez wdzięcznych Polaków samym sobie.
Co o tym sądzisz? Napisz: listydogazety@gazeta.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze