Kilka uwag do artykułu Jana Hartmana "Umarła klasa"
Istota edukacji polega na przystosowaniu dzieci i młodzieży do dorosłego życia w całej jego złożoności. Na edukację składają się głównie nauczanie i wychowanie, które się nawzajem przenikają i uzupełniają.
Obowiązek nauczania, czyli dostarczania wiedzy potrzebnej do dorosłego życia, spada głównie na szkoły. Szkoły odwiecznie stały, stoją i będą stały przed dylematem, czego uczyć i jak uczyć.
Przy pytaniu, czego uczyć, trzeba zwrócić uwagę na dwa elementy. Po pierwsze, trzeba uczyć wszystkiego po trochu. Najczęściej młodzież, nawet na poziomie licealnym, nie wie dokładnie, co będzie robiła w życiu. W szkole uczą się potencjalni inżynierowie, lekarze, kucharze, mechanicy samochodowi, rolnicy, naukowcy itp. itd. Ale większość nie wie, kim będzie, i dlatego trzeba im podawać po trochu wszystkiego. Trzeba też pamiętać, że w dzisiejszych czasach trzeba nieraz zmieniać wielokrotnie pracę i nigdy nie wiadomo, jaka wiedza będzie potrzebna. Tak więc wiedza o kosinusie nie przyda się przyszłemu historykowi, ale na pewno będzie potrzebna przyszłemu inżynierowi. Tak jak przyszłemu inżynierowi nie będzie potrzebna wiedza o tym, kto zwyciężył pod Termopilami, ale będzie potrzebna przyszłemu nauczycielowi historii. Nie wspominam o potrzebie dość ogólnego wykształcenia, bo jest to trywialne.
Drugi aspekt z obszaru, czego uczyć, polega na ograniczonej pojemności przeciętnego mózgu czy pamięci. Uczeń przed drugą wojną światową uczył się tylko o pierwszej wojnie. Uczeń teraz musi się uczyć o obu wojnach. Do tego dochodzi wiedza o DNA, informatyce itp. nowościach. Jak upakowywać w głowach o tej samej pojemności coraz więcej informacji?
Pan prof. Hartman proponuje wyrzucić z programu szkolnego połowę niepotrzebnych rzeczy i wprowadzić lekcje logiki, prawa, filozofii, elementów medycyny, i o bogatych, i biednych. Nie podaje jednak, jakie przedmioty usunąć. Z treści artykułu można się domyślić, że ma awersje do matematyki i fizyki, które w życiu się nikomu nie przydadzą. Słowa o miliardach wydawanych na matematykę i fizykę jako zmarnowanych kompromitują profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Uczyć logiki? Przecież nie ma nic logiczniejszego niż matematyka. Jakiego prawa uczyć obok istniejącego WOS? Rzymskiego? Może naszego polskiego podatkowego, które doczekało się już kilkudziesięciu tysięcy rozlicznych interpretacji? Powiada Pan Profesor, że skoro ma być obywatelem, to trzeba go uczyć prawa. Ale tenże obywatel na co dzień ma więcej do czynienia z elektrycznością, zanieczyszczoną wodą niż z prawem. Trzeba go więc uczyć fizyki i chemii. Prawo w Polsce zmienia się na tyle często, że wiedza nabyta w szkole po jej ukończeniu już będzie nieaktualna.
Najtrudniej jest odpowiedzieć, jak uczyć, tak aby średni uczeń był w stanie podawaną mu wiedzę wchłonąć, bez większej niechęci. To chyba jest najsłabsza strona, nie tylko polskiego nauczania. W dalszym ciągu dominują lekcje z tablicą (nawet jeżeli jest multimedialna), dyktowaniem, odpytywaniem i testami/klasówkami. Przekazywanie wiedzy wypranej z elementów wciągających uczniów stanowi rzeczywistą bolączkę nauczania. Do tego dochodzą nie najlepsze podręczniki. Warto przypomnieć, że przed wojną szkolny podręcznik do matematyki pisał światowej sławy matematyk Stefan Banach.
Pan Profesor Hartman proponuje wypuścić uwięzione w klasach dzieci. Ale nie mówi, gdzie mają być uczone proponowanych przez niego przedmiotów - logiki filozofii i prawa.
Starałem się wydobyć z całego artykuły propozycje prof. Hartmana dotyczące zmian w szkolnictwie. Po usunięciu czarnowidztwa, zawijasów językowych, ekwilibrystyki słownej pozostały mi trzy jego propozycje. Pierwsza - uwolnić polskiego podatnika od miliardów wydawanych na matematykę, fizykę i chemię. Druga - wypuścić dzieci z klasy, ale bez wskazania, gdzie je uczyć. I trzecia - uczyć logiki, filozofii i prawa. Cały artykuł robi wrażenie jakby wylania żalów za spędzone niepotrzebnie lata w szkole, w której nauczano go niepotrzebnych rzeczy. Pan Profesor szuka uczonego, który w szkolnej rupieciarni i brei znalazł fundamenty swojego wykształcenia i uczoności. Ze wstydem się przyznaję, że jestem takim, którego Profesor szuka.
I na koniec. W środowiskach naukowych jest dobry zwyczaj, że przed podejmowaniem jakiegoś tematu staramy się dowiedzieć, co o tym myślą lub robią inni. W tym wypadku, jak to jest z tymi szkołami w innych państwach. Nie wystarczy przedstawić polskie szkolnictwo jako czarną wyspę, bez odniesienia choćby do kilku krajów europejskich. Takie porównania są oczywiście trudniejsze i wymagają większego wysiłku niż uprawianie słowotoku.
PS Nietrudno sobie wyobrazić ucznia, który po przeczytaniu artykułu prof. Hartmana zapyta w szkole na lekcji fizyki/matematyki: Dlaczego Pani/Pan mnie uczy czegoś, co profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego uznaje za breję i co jest tylko marnowaniem pieniędzy?
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze