Przeczytałam historię Konstantego, maturzysty z zespołem Aspergera , którzy walczy z CKE o możliwość zdawania matury w wydłużonym czasie.
Sama jestem mamą osiemnastolatka, który dopiero teraz przechodzi diagnostykę w kierunku zespołu Aspergera. Dlaczego dopiero teraz? No właśnie, sama zadaję sobie to pytanie. Od piątego roku życia mojego dziecka odwiedzałam różnych specjalistów, bo niepokoiły mnie niektóre zachowania syna. Niestety, często trafiałam na niedouczonych. Np. pani neurolog oskarżała mnie o złe wychowanie, bo syn nie dał się dotknąć, a to pani psycholog uważała, że problemy wynikają z tego, że "ma czytanych za dużo książek".
Od najmłodszych lat w rozwoju syna ujawniało się wiele deficytów, ale częściej słyszałam, że to moja wina, niż że coś mu jest. Aż do teraz, gdy udało mi się znaleźć kompetentnych specjalistów.
Najgorzej było, gdy syn poszedł do szkoły. Tylko pani w najmłodszych klasach starała się traktować moje dziecko w indywidualny sposób, wzmacniała jego mocne strony. Od czwartej klasy zaczął się horror - uwaga za uwagą, płacz niewiele rozumiejącego dziecka. Miał mieć indywidualny tok nauczania matematyki, ale pani się odwidziało, potrafiła za to napisać uwagę: "Syn przeszkadza na lekcji, najprawdopodobniej się nudzi". Gdy chciałam zakupić jakieś dodatkowe książki czy ćwiczenia, stwierdziła, że nie, "bo musiałaby to sprawdzać"...
Na nic zdawały się tłumaczenia, odpowiednie zaświadczenia z poradni. Syn także ma niedowład rąk. Miał wskazanie, by pisać ołówkiem - dla pani od polskiego było to "nieestetyczne". Walka o przedłużenie czasu na klasówkach, nieliczenie błędów - ma dysleksję głęboką (dysgrafię i dysortografię także) też spełzała na niczym. Kiedy, przynosząc kolejne zaświadczenie syna, chociażby o dysleksji, rozmawiałam, czy to z nauczycielami, czy to z psychologiem, czy z pedagogiem szkolnym, miałam wrażenie, że nie wiedzą, o czym mówią. Niby weszło rozporządzenie o zakładaniu kart pomocy. Każdy z nauczycieli ma napisać, w jaki sposób będzie wspierał moje dziecko - czytałam wszystkie. Większość to kopia stron internetowych czy książek. Tylko jedna osoba napisała adekwatnie do rzeczywistych potrzeb syna - wymienianych zresztą w opiniach.
Czy system edukacji musi dyskwalifikować genialne dzieci?
Ano, pewnie musi. Sama jestem z wykształcenia nauczycielką - kiedyś nauczania początkowego. Z przerażeniem obserwuję, co dzieje się z polskim szkolnictwem. Trwa dyskusja, czy dzieci posyłać do szkoły wcześniej, czy później, czy ma być gimnazjum, czy nie. Ale dlaczego nie ma dyskusji nad poziomem przygotowanie nie tylko merytorycznego, ale przede wszystkim pedagogicznego polskiej "kadry pedagogicznej". Mam wrażenie, że nasze dzieci trafiają w ręce robotów, które jedynie mają wyrzucać z siebie treści programowe i pilnować, by dobrze je zakuli, bo dobrze zdane egzaminy to prestiż dla szkoły.
Genialne dzieci mają większe wymagania. Wymagają więcej czasu i uwagi. Często chcą być zauważone, chwalone. Tylko przeciętnym jest wszystko jedno.
I nieważne, czy będzie to zagubiony sześciolatek, czy zbuntowany gimnazjalista, każdy jest inny i warto byłoby to zauważać, dostosowując metodykę pracy chociażby do potrzeb danej klasy, o indywidualizacji pracy z uczniem nie wspomnę.
Błagam ważne osoby z Ministerstwa, które tak ochoczo debatują, czy i kiedy wysłać nasze dzieci do szkoły, skupcie się raczej na tym, czy i kto nadaje się do pracy z dziećmi. I jak dostosować metodykę do potrzeb ucznia.
Myślę, że gdy dojdzie do takich przemyśleń, znajdzie się miejsce i dla tych "innych" dzieci.
Mama "innego" dziecka
Czekamy na Wasze listy. Napisz: listydogazety@gazeta.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze