Poznali się zeszłego lata na gejowskim portalu. - Wymieniliśmy dwie wiadomości i umówiliśmy się na spotkanie. Z tym nie ma co czekać, bo na portalach masa ściemniaczy. Wiecznie mają po 35 lat - śmieje się 21-letni Paweł Ludwikowski, wysoki, szczupły blondyn, z zawodu fryzjer. Do Kartuz przeprowadził się z pobliskiej wsi Dzierżążno.
Matka pielęgniarka, ojciec remontuje mieszkania - pół roku trawił, że jeden z synów jest gejem. Dziś rodzice się denerwują, gdy Paweł przyjeżdża w odwiedziny bez Piotra, ale kumpli w większości stracił.
- Dwa miesiące później wynajęliśmy razem mieszkanie. I wtedy zaczęło się piekło.
Pomorskie Kartuzy, 14,8 tys. mieszkańców. Mówi się, że to jedyne miasto w Europie, do którego wszystkie drogi prowadzą przez lasy. I właściwie tyle. Kiedyś Kartuzy miały ambicje być stolicą Kaszub, dziś mieszkańcy narzekają, że to miasto emerytów.
- Młodzi wybierają Trójmiasto albo zagranicę, czyli jadą tam, gdzie jest praca - mówi Bartosz Kitowski, dziennikarz lokalnego portalu Kartuzy.info. - Osiedla się wyludniają. Dla młodych nie ma perspektyw, często głównym zajęciem jest kibicowanie trzecioligowej drużynie Cartusia.
Piotr Koszałka, chłopak Pawła, ma 30 lat, jest o głowę niższym ciemnym blondynem. Pracuje w administracji kartuskiego szpitala, pochodzi z Sierakowic - 21 km od Kartuz. O tym, że jest gejem, powiedział rodzicom, gdy miał 20 lat. I następnego dnia poleciał do Szkocji, gdzie przez rok wykańczał mieszkania.
- Rodzice mocno wierzący, wiedziałem, że będzie z tym problem - mówi, popijając melisę. - Pisali potem do mnie, żebym może zaczął się leczyć, a ja cierpliwie czekałem, aż się z tym pogodzą. Po powrocie zamieszkałem w Gdańsku, gdzie moja orientacja nikogo nie obchodziła. Osiem lat temu wróciłem jednak do Kartuz, do partnera. I w sumie nigdy dotąd nie doświadczyłem nieprzyjemności, ale faktem jest, że jak miałem się złapać z chłopakiem choćby za rękę, to tylko na spacerze w lesie. Nie chciało mi się słuchać, że promuję homoseksualizm, albo innych docinków.
Piotr śpi dwie, trzy godziny dziennie. Zżerają go nerwy. I strach. Paweł chwilowo nie pracuje i nie rusza się z domu. Czeka, aż Piotr wróci z pracy. Na zakupy jeżdżą tylko samochodem.
Paweł: - Wszystko zaczęło się zaraz po tym, jak wynajęliśmy dwa pokoje zaledwie kilometr od rynku, nad jeziorem. To był koniec listopada 2013. Spokojna dzielnica, do głowy nam nie przyszło, że możemy wzbudzić kontrowersje. Odbywałem akurat staż fryzjerski. Co drugi, trzeci dzień pod blokiem zaczęło się pojawiać czarne bmw z młodymi karkami w środku. I docinki: "Co tam, cioto? Gdzie pedałujesz?". Nie mogłem zrozumieć, skąd w ogóle wiedzą, że jestem gejem.
Po paru miesiącach przeprowadzili się na osiedle Sikorskiego, gdzie wychowywał się ojciec Pawła i nadal mieszka ciotka oraz babka.
Piotr: - Dokładnie naprzeciwko naszej klatki znajdował się murek, na którym przesiadywały dzieciaki, w większości kibice Cartusii. Minęły może dwa tygodnie od naszej przeprowadzki, jak zaczęły się pierwsze komentarze: "O, zoba, to ci geje". Paweł zauważył, że w tej grupce jest jego kuzyn, od zawsze dobrze do niego nastawiony.
Po miesiącu towarzystwo się rozkręciło. Zaczęły się wyzwiska: "Ej, na tym osiedlu obowiązuje zakaz pedałowania! Patologia! Pedały! Kurwy, jeszcze brakuje, żebyście dziecko adoptowali!".
Paweł: - Próbowałem porozmawiać z kuzynem, ale odpowiedział, że jak się wyłamie, to wtedy zaczną się czepiać jego. Powiedziałem więc jego mamie, czyli swojej cioci. I uprzedziłem, że jeśli zaczepki będą się powtarzać, zgłosimy sprawę na policję. Obiecała z nim porozmawiać. Po kilku dniach kuzyn zagroził nam, że jeśli pójdziemy na policję, to "pożegnamy się ze swoim autkiem". Znów poszedłem do cioci. Kuzyn przestał spotykać się z kolegami na murku, ale dalej nas wyzywali od pedałów, a rodzina przestała z nami rozmawiać. Sytuacja stała się na tyle toksyczna, że od pedałów zaczęli wyzywać też kolegów, którzy nas odwiedzali.
Lipiec 2014 - kolejna przeprowadzka.
Trzecie lokum to domek schowany na tyłach kamienicy w ścisłym centrum. Tu rozmawiamy.
Piotr: - Zdecydowaliśmy się na to miejsce ze względu na monitoring. Przez jakiś czas mieliśmy spokój. Ale znów do czasu. Ta sama grupa pseudokibiców zobaczyła nas któregoś dnia na ulicy. Musieli za nami iść i w ten sposób dowiedzieli się, gdzie mieszkamy. Zaczęli kręcić się w okolicy. Weszli do studia urody, w którym pracował Paweł, i wykrzyczeli: "Tutaj nie idziemy, bo ten pierdolony pedał tutaj pracuje!". Innym razem zaczepili go na ulicy, wymachując przed twarzą butelką. Właścicielka studia nie przedłużyła umowy z Pawłem. Kto by chciał takie akcje przy klientach?
Paweł został w domu, Piotr pracował. Do eskalacji doszło 19 sierpnia.
- Wypakowywałem towar z auta na podwórzu szpitala, w którym pracuję. Wtedy podszedł do mnie jeden z nich: "Chcesz w główkę, pedale? No co, chcesz?". Nie odpowiedziałem. Odwróciłem się i dalej wypakowywałem towar. Wtedy usłyszałem tylko: "Ty pedale jebany! Ty dziwko!", i poczułem but na swoich plecach. Kopnął mnie z całych sił. A potem dodał: "Zgłoś to na policję, to cię potnę!". Miałem szczęście, że całe zajście widział mój szef. Wezwał policję, radiowóz był na miejscu po kilku minutach. Ale napastników już nie znaleźli. My ich jednak zdążyliśmy dobrze poznać. Postanowiliśmy, że nie będziemy dłużej znosić tego terroryzowania. Zrobiłem obdukcję. Na komisariacie złożyłem zawiadomienie. Policjantka, która mnie wysłuchała, powiedziała, że to pierwsze takie zgłoszenie w Kartuzach.
31 października br. śledczy skierowali do sądu w Kartuzach akt oskarżenia przeciwko Patrykowi B. Prokurator zarzucił 19-latkowi wielokrotne znieważanie, uszkodzenie ciała Piotra i grożenie mu pocięciem, "czym wzbudził u zagrożonego uzasadnioną obawę, że groźba zostanie spełniona". Kodeks karny przewiduje za to grzywnę, ograniczenie wolności lub maksymalnie dwa lata więzienia.
- Chłopak jest nam dobrze znany, jak pseudokibice coś narozrabiają, to niemal pewne, że B. był wśród nich - mówi mi jeden z policjantów.
B. był już karany - za udział w bójce, innym razem wyrzucił z okna szkoły gliniany dzbanek, który rozbił się tuż przed dwoma osobami, za co "dostał kuratora".
Jako nastolatek miał epizod zapaśniczy, dziś trenuje sztuki walki. Naukę zakończył na gimnazjum. We wrześniu zatrudnił się jako pracownik fizyczny w podkartuskiej firmie produkującej m.in. balustrady i słupki ochronne, ale po miesiącu został dyscyplinarnie zwolniony - przestał przychodzić do pracy.
Podobnie jak ojciec kibicuje. Jeden rzut oka na profil na Facebooku - i wiadomo, co jest najważniejsze: Cartusia, której fani, w tym Patryk, byli na ostatnim Marszu Niepodległości w Warszawie. Kogo nienawidzi? Policji. "Polska to my, a nie Donald i jego psy!" - tytułuje zdjęcie z 11 listopada 2012 r.
Po konsultacji z prawnikiem nie godzi się na rozmowę.
Ale gdy magazyn środowisk LGBT "Replika" publikuje fragment listu Piotra i Pawła, w którym opowiadają o swoich przejściach z Patrykiem, ten wrzuca link i dodaje: "Zakaz pedałowania".
Dwumiesięcznik "Replika" opublikował list Piotra i Pawła w numerze listopadowo-grudniowym. Zaapelowano o zgłaszanie na policję przemocy wobec gejów i lesbijek. Bo "...przemocy fizycznej doświadcza 12 proc., a psychicznej 44 proc. Ale to dane anonimowe i jedyne dostępne, trudno więc określić faktyczną skalę zjawiska. (...) osoby nieheteroseksualne przyznały, że w ponad 90 proc. przypadków nie zgłosiły przemocy na policji".
- Dane dotyczące przemocy są ściśle zależne od tego, czy ktoś się ujawnił czy nie - mówi Marta Abramowicz, współautorka raportu, ekspertka od zagadnień związanych z przeciwdziałaniem dyskryminacji. - Ok. 70 proc. respondentów nie ujawnia swojej orientacji w szkole, gdzie przemoc jest najsilniejsza, oraz w miejscu pracy, gdzie taka osoba spotyka się raczej z obgadywaniem czy blokowanie ścieżki awansu. Tak mało osób zgłasza przemoc na policję, bo mają przekonanie, że to, co ich spotyka, jest normalne. U nas język nienawiści jest obecny nawet w życiu publicznym. Musi dojść do ostrego pobicia, żeby ofiara zdecydowała się na reakcję.
Sylwia, 26-letnia lesbijka, wyprowadziła się z Kartuz pięć lat temu: - Gdy się ujawniłam, czyli powiedziałam nie tylko rodzinie, ale też znajomym, najpierw większość osób się ode mnie odsunęła. Potem zaczęły się wyzwiska w szkole. Byłam zaczepiana nawet w sklepie. Że babochłop. Docierały do mnie plotki, że robię loda za piwo. Aż na dyskotece dostałam z liścia od jakiegoś chłopaka, któremu widać przeszkadzałyśmy z partnerką. Przeprowadziłam się do Gdyni. I spokój, zero agresji.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze