Fundacja im. Kazimierza i Zofii Moczarskich i Narodowe Centrum Kultury po raz ósmy przyznają Nagrodę im. Kazimierza Moczarskiego dla najlepszej książki historycznej ubiegłego roku. Laureata poznamy 9 grudnia. Na łamach „Wyborczej” prezentujemy kolejno książki dziesięciu finalistów.
Dziś "Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera" Andrzeja Brzezieckiego (wyd. Znak).
Dlaczego ten powolny, ale i konfliktowy „żółw”, ten chorowity, z lekka przygarbiony facet z pozoru bez charyzmy stał się bohaterem polskiej wolności? Z rozmysłem piszę dość brutalnie i prowokacyjnie, bo jego wizerunek – z dzisiejszej perspektywy – nie odpowiada wymaganiom, jakie świat stawia politycznym liderom. To nie był porywający mówca, który tryska energią. Nie robił wrażenia odważnego człowieka, który jest w stanie szybko podejmować decyzje, co w czasach przełomu wydaje się cechą niezbędną. To dlaczego on jest symbolem demokratycznych przemian?
Andrzej Brzeziecki w książce „Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera” odpowiada na to pytanie. A precyzyjniej rzecz ujmując, znajdujemy odpowiedź w „PRL-owskiej” części biografii Mazowieckiego. Tak, Brzeziecki jest zafascynowany i prawie bezkrytyczny wobec opisywanej przez siebie postaci. Czytając tę książkę przypomniałam sobie recenzję „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza, gdy o Skrzetuskim mówiono ironicznie „Chrystus w zbroi”. Tu można porównać Mazowieckiego do Chrystusa frasobliwego. Takie jest prawo autora.
Żeby była jasność: to, że sfera prywatna jest opisana powściągliwie, uważam za zaletę tej biografii. Choć wiem, że popularność zyskują dziś książki, których autorzy lubują się w wyciąganiu na światło dzienne najbardziej intymnych szczegółów.
>> Czytaj więcej o Nagrodzie Moczarskiego
Życie Mazowieckiego nie było wolne od wielkich dramatów. Chodzi mi o przedwczesną śmierć pierwszej i drugiej żony i samotne wychowywanie trzech synów. Refleksja po lekturze tej części? Mazowiecki należał do katolików, którzy w swoim życiu prywatnym naukę Kościoła traktowali śmiertelnie serio. A jednocześnie myliłby się ten, kto postrzega Mazowieckiego jako anioła. I tu wracam znów do biografii politycznej.
Brzeziecki nie pomija i nie usprawiedliwia okresu, w którym Mazowiecki działał w PAX Bolesława Piaseckiego. Nie broni tekstów, które wtedy pisał, a które dziś wydają się straszne. Trzeba jednak znać kontekst i Brzeziecki ten kontekst pokazuje. Opisuje precyzyjnie motywacje katolików, którzy zdecydowali się na popieranie przemian ustrojowych po II wojnie. W przypadku Mazowieckiego to poparcie wynikało z przekonania, że świat II Rzeczypospolitej był niesprawiedliwy. Brzeziecki pisze, że jego bohater był bardzo młody i „sądził, że socjalizm przyniesie sprawiedliwy podział dóbr”, co jest zgodne z wartościami chrześcijańskimi. „Poglądy francuskich katolików personalistów, przemiany społeczne w Polsce i postawa PAX składały się w spójną całość – tak mogło mu się wydawać” – pisze Brzeziecki i jest to przekonujące. Ważne, że Mazowiecki szybko zrozumiał swój błąd.
Najistotniejszy jest jednak inny wniosek: przyszły premier właściwie całe życie szykował się do życiowej roli. Aspirował do roli lidera od samego początku działalności publicznej, najpierw w ramach swojego środowiska, i potem, gdy wypłynął na szerokie wody. Budował ważne zaplecze intelektualne dla wolnej Polski. Prowadził wiele wojen o pozycję lidera. Z tego powodu, a także z powodu żelaznej konsekwencji w realizowaniu zamierzeń, jego domeną były nieustające starcia ideowe z bliskimi mu ludźmi. Ale te starcia nigdy w ostatecznym rozrachunku nie były niszczące, jeśli dotyczyły ludzi naprawdę szlachetnych i posiadających dobre intencje.
Bo jednocześnie to właśnie Mazowiecki pisał o przekraczaniu „kredowych kół”. To dlatego zaczął rozmawiać w latach 60. z Adamem Michnikiem. Był łącznikiem między opozycją demokratyczną, Kościołem a instytucjami państwa. Jednocześnie spierając się i z „Tygodnikiem Powszechnym”, i z KOR-owcami, i z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Całe życie usiłował wpływać na bieg wydarzeń, uczestnicząc w oficjalnym życiu politycznym, ale już po okresie PAX-owskim nie można mu zarzucić wątpliwych etycznie kompromisów.
Jest coś fascynującego w tym, że zarówno w Kościele, jak i w środowisku świeckich katolików, a także po stronie opozycji demokratycznej spod znaku KOR-u było tak wiele postaci wielkiego formatu, wybitnych indywidualistów, upartych i przywiązanych do swojego zdania, którzy ścinali się ze sobą nieustannie. A jednak w ostatecznym rozrachunku konsekwentnie pchali ten wózek do przodu, nie dali się podzielić, choć bezpieka robiła w tym celu, co mogła. Wspólnie zbudowali wolną Polskę.
Był moment, w którym – powiedzmy to otwarcie – Mazowiecki głupio wyeliminował sam siebie z głównego nurtu. Nie spodobała mu się koncepcja startu „Solidarności” w częściowo wolnych wyborach w 1989 roku i w związku z tym zrezygnował z kandydowania. Ale powrócił. Lech Wałęsa to właśnie jego wskazał jako kandydata na premiera. Była to niezwykła intuicja. Niewątpliwe jednym z powodów były związki Mazowieckiego z Kościołem i przeczucie, że bez Kościoła będzie bardzo trudno przejść przełomowy okres. Ale ważny był autorytet przyszłego premiera w wielu środowiskach, na który pracował całe życie.
Może i Wałęsa myślał, że Mazowieckim będzie łatwo sterować. Ale decydujące było coś innego. Decydująca była potrzeba przekraczania „kredowych kół”. I zadziałało.
Partner Pro Bono
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze