56-letni Białorusin przepadł bez wieści 10 kwietnia w stolicy Rosji. Kiedy nie można się było do niego dodzwonić (nie pojawiał się też na Facebooku), jego żona Marina Szibko pojechała na poszukiwania. Razem z przyjaciółmi jeździła po moskiewskich szpitalach i kostnicach.
I dopiero wtedy Komitet Bezpieczeństwa Państwowego ogłosił, że Fieduta jest zatrzymany i siedzi w centralnym areszcie śledczym KGB w Mińsku.
W jaki sposób został dostarczony z sąsiedniego kraju i co zarzucają mu białoruskie władze - nie wiadomo.
W przeszłości ten były, robiący błyskawiczną karierę działacz komsomołu (jako 27-latek kierował organizacją na Białorusi) stał się jednym z autorów politycznego wzlotu Aleksandra Łukaszenki. Najpierw jako jeden z szefów jego sztabu wyborczego, potem szef wydziału informacji politycznej jego prezydenckiej administracji.
Po rozstaniu z Baćką już na początku 1995 r. - na znak protestu przeciwko stosowanym przezeń antydemokratycznym metodom rządzenia krajem - został publicystą prasy opozycyjnej. Napisał i wydał znakomitą książkę „Łukaszenka: biografia polityczna”.
Z „amerykanką", jak popularnie nazywa się przeznaczony dla więźniów „zagrażających bezpieczeństwu Białorusi" areszt śledczy KGB w Mińsku, zapoznał się już w 2010 r. Był wtedy mózgiem sztabu wyborczego Uładzimira Niaklajeua, konkurenta Łukaszenki. Sam kandydat na prezydenta został skatowany w dniu wyborów, a potem i on, i jego ludzie trafili za kraty.
Uznany przez Amnesty International za więźnia sumienia Fieduta siedział w „amerykance" 2,5 miesiąca. To wystarczyło, by panujące tam skrajnie trudne warunki i znęcanie się śledczych zrujnowały mu zdrowie.
Wypuszczony z aresztu pod naciskiem międzynarodowej, w tym i rosyjskiej opinii publicznej, został skazany na dwa lata łagru w zawieszeniu - za organizację i udział w masowych protestach, w których, co udowodnił, nie uczestniczył.
Ceniony jako znawca epoki i twórczości Aleksandra Puszkina, jest związany z Polską. Przedmiotem jego zainteresowań jest też dorobek Adama Mickiewicza, losy Polaków w imperium carskim. Cztery lata temu obronił pracę habilitacyjną na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Sporo publikował też w „Gazecie Wyborczej”.
To chyba jednak nie związki z naszym krajem sprawiły, że Łukaszenka uznał swego niegdyś bliskiego współpracownika za człowieka na tyle groźnego, by kazać go porwać.
Komentator białoruskiej sekcji Radia Swoboda Jurij Drakachrust uważa, że podejrzenia i obawy dyktatora mogły wzbudzić spotkania Fieduty z „niektórymi ludźmi" w Moskwie. Łukaszenka dobrze rozumie, że teraz - choć protesty przeciw jego władzy skończyły się klęską opozycji, zaś on sam stracił wszelkie poparcie w narodzie - jedyną siłą, która może zmienić los i jego samego, i Białorusi, jest Moskwa.
Dlatego boi się tych Białorusinów, którzy mają wpływowych przyjaciół i cieszą się autorytetem w Rosji.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Sami Swoi.
Nie musiałby -- zrobiłyby to na jego prośbę specsłużby Putina.
Z tym, że żaden przeciwnik PiSich zmuszony do emigracji nie wybrałby Moskwy na bezpieczny azyl. No może z wyjątkiem Macierewicza, gdy dojdzie do jego wojny z Kaczyńskim.
Albo Terleckiego?
Płakałby ktoś ?
Skoro jest napisane, że rozstał się z Łukaszenką już w 1995, to chyba nie ma porównania, to tylko błąd młodości. Inna sprawa, że to był ogromny błąd
raczej Kluzik Rostkowską albo Poncyliusza...
Pomyliles operetki, brachu.