Epoka Aleksandra Łukaszenki kończy się w sytuacji, kiedy dążenie do pozbycia się przedostatniego dyktatora Europy samo przez się zastępuje wszelki program działania i jest popierane przez większość Białorusinów. Jednak pragnienie zmian towarzyszące mobilizacji obywatelskiej 2020 r. rodzi konieczność myślenia także o reformach gospodarczych.
Przez ponad ćwierć wieku urzędowania prezydent stworzył porządek kapitalizujący główne bogactwo urządzonego przez siebie kraju, czyli status „brata” i sojusznika Rosji.
Białoruś przez te lata z powodzeniem zarabiała na tym, że Moskwa traciła innych partnerów na przestrzeni postradzieckiej. W tej sytuacji Mińskowi łatwiej było domagać się w Moskwie ulg w handlu ropą i gazem, korzystnych kredytów i innej pomocy finansowej, a także otwarcia wewnętrznego rynku rosyjskiego dla swoich towarów.
Jak ocenia Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w latach 2005-16 Białoruś otrzymała od Rosji - w postaci takich czy innych dotacji - nie mniej niż 100 mld dol. Rosyjskie oficjalne źródła mówiły o 22,3 mld dol. za czas od 2011 do 2015 r. Tak czy owak sumy te stanowią od 11 do 27 proc. PKB kraju za te okresy.
W ostatniej dekadzie 54-60 proc. importu Białorusi stanowiły dostawy z Rosji, przede wszystkim surowców. Przy tym ponad połowa jej eksportu trafiała do Europy. Tak więc mieliśmy i mamy do czynienia ze swoistą „gospodarką surowcową”, w której to, co po cenach ulgowych - a po przerobieniu już rynkowych - „przepompowuje się” na Zachód.
Tak uzyskiwane dochody pozwalały Łukaszence finansować nieefektywny przemysł państwowy i stale przybliżać się do swego „wielkiego celu”, czyli średniej pensji krajowej na poziomie 500 dol. oraz gwarantować fundusze na wydatki socjalne.
Wydarzenia lat 2019-20 najpewniej z czasem sprawią, że ten system przestanie działać. Moskwa nie jest gotowa wciąż i wciąż finansować swojego sąsiada bez „pełniejszej integracji”, która w praktyce oznacza włączenie kraju do Federacji Rosyjskiej. A na to w Mińsku nikt nie chce iść.
Kreml już przypiera Białoruś do muru
Dostawy rosyjskiej ropy w pierwszej połowie tego roku zmniejszyły się o 44,3 proc., wskutek czego eksport z kraju skurczył się o 17,4 proc., dochody budżetu – o 11,2 proc., a proficyt budżetowy w wysokości 3,3 proc. zamienił deficyt 2,7 proc.
Na zmiany w relacjach Moskwa - Mińsk nie będziemy musieli długo czekać. Jeśli Łukaszenka zdławi powyborcze protesty Białorusinów, będą one bardziej płynne niż w przypadku, w którym kraj poszedłby drogą demokratyzacji.
Warto pamiętać, że kiedy Putinowi w 2004 r. wydawało się, że Wiktor Janukowycz wygrał wybory prezydenckie, Ukraina za 1 tys. m sześc. rosyjskiego gazu przez pięć lat miała płacić 50 dol. Kiedy jednak okazało się, że wygrał Wiktor Juszczenko, cena podskoczyła do 360 dol.
Za dużo państwa w gospodarce
Jakikolwiek jednak byłby obrót wydarzeń, gospodarka Białorusi stoi przez poważnymi wyzwaniami.
Dziś kraj jest praktycznie jedynym przykładem państwowej ekonomiki w Europie. W sektorze państwowym powstaje ponad 75 proc. PKB. Udział dochodów od działalności biznesowej w ogólnych dochodach ludności jeszcze trzy lata temu spadł do 8 proc. i wciąż maleje.
Blisko jedna trzecia obywateli w wieku produkcyjnym pracuje w budżetówce, 43,4 proc. – w przedsiębiorstwach państwowych. W naszych czasach taka „gospodarka narodowa” nie ma przyszłości.
Ale Białoruś ma też atuty
Białoruś przy tym wszystkim ma wiele ważnych atutów: rozwinięty przemysł, dobrą infrastrukturę, kwalifikowaną (w tym dysponującą i doświadczeniem w krajach Europy) siłę roboczą oraz skłonną do myślenia innowacyjnego młodzież.
W tych warunkach krajowi niezbędna jest szeroka debiurokratyzacja, zniesienie ograniczeń nałożonych na działalność biznesową – przede wszystkim dekryminalizacja tego, co dziś uważa się za „przestępstwa gospodarcze”, a co w rzeczywistości stanowi zwykłe procedury biznesowe.
Niezbędne jest zmniejszenie obciążeń podatkowych. Dziś podatki i wpłaty na fundusze socjalne pochłaniają 41,7 proc. PKB, a to dwa razy więcej niż np. w Kazachstanie.
W republice są aktywa, których częściowa prywatyzacja mogłaby dać budżetowi znaczne dochody. Swego czasu Łukaszenka wycenił Bełaruskalij (producent nawozów potasowych) na 30 mld dol., MAZ (Mińska Fabryka Samochodów) – na 3 mld, mozyrską rafinerię – na 2,5 mld, Biełszynę (fabryka opon) – na 1,2 mld. Nawet jeśli te sumy podzielić na pół i sprzedać firmy po 35-40 proc. tak wycenionych akcji tych gigantów, łatwo wyliczyć, że prywatyzacja mogłaby przynieść ok. 18 mld białoruskich rubli (1 rubel to dziś 1,52 zł), czyli równowartość rocznego budżetu państwa.
W sumie prywatyzacja mogłaby napełnić państwową kasę na najbliższe 3-5 lat, a przy tym poprawić efektywność gospodarki kraju.
Lepiej postawić na integrację z Europą
Białoruś powinna jak najszybciej integrować się z Europą, przyjmując europejskie prawa o ochronie inwestycji i zgadzając się na rozpatrywanie sporów biznesowych w jurysdykcjach europejskich. Tania siła robocza i przestrzeganie praw europejskich pozwoliłyby Mińskowi wzbudzić zainteresowanie spółek europejskich i wejść na drogę przebudowy, jaką wcześniej poszły inne kraje Europy Środkowej.
Kraj nie powinien opierać swych reform na potencjalnym sojuszu z Chinami, lecz stać się „Chinami europejskimi”, bliskimi partnerom z UE, dostępnymi i zrozumiałymi.
Przy tym Białoruś powinna wykorzystywać swoje wyjątkowe położenie - jako most między Europą i Rosją. A to nie wymaga płaszczenia się przed Moskwą ani przysięgania wierności Państwu Związkowemu.
Państwo Związkowe to dziś bezmyślny twór
Rosja dziś nie jest gotowa ani do tego, by odepchnąć od siebie republikę i w efekcie mieć „kordon sanitarny” od Bałtyku do Morza Czarnego, ani do tego, by przerwać dostawy surowców energetycznych do Europy przez Białoruś. Ani, co najważniejsze, do tego, by zniszczyć stworzoną przez siebie Euroazjatycką Unię Gospodarczą, dzięki której kraj może odgrywać rolę drzwi do europejskiego biznesu dla sporej części obszaru postradzieckiego.
Mińsk może i powinien opuścić Państwo Związkowe, które miało jakiś sens 21 lat temu, ale dziś - z punktu widzenia gospodarczego - stało się tworem bezmyślnym.
*Władisław Inoziemcow - rosyjski ekonomista, publicysta, politolog. Tłum. Wacław Radziwinowicz, tytuł i śródtytuły od redakcji "Wyborczej"
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Baćka - ...naście kadencji .
Prezes pilnie czyta wydrukowany mu internet i myśli intensywnie...
===================
Problem z przedstawionym przez pana Inoziemcowa programem dla Białorusi polega na tym, że do tanga trzeba dwojga, a tego drugiego - poza Rosją - nie widać.
Wsród moskiewskich elit polityczno-wojskowych dominuje myślenie w kategoriach głębi strategicznej, a od białoruskiej granicy do Moskwy jest 500 km, więc Rosji taniej jest utrzymywać Białoruś kwotą tych 100 miliardów $ w skali dekady, niż utrzymywać na tej granicy garnizony. Poza tym ?strata? Białorusi byłaby dla Rosjan szokiem, i przykładem, którego te elity mogłyby nie przeżyć.
Z drugiej strony nikomu decyzyjnemu w UE nie przechodzi obecnie przez myśl pchanie się w obszar posowiecki, tym bardziej że przykład ukraiński zachęcający nie jest, a sama Białoruś to raptem 10 milionów ludności o niewielkiej sile nabywczej, więc nie ma tam dużo do zyskania. Sama Warszawa ma większe PKB od całej Białorusi.
Myślenie UE o Białorusi jako przyszłym partnerze mogłaby próbować zmieniać Polska, tak jak to robiła z Ukrainą 10 lat temu, ale dziś nasi rządzący mają Brukseli do zaproponowania co najwyżej wysyłanie pedałów i sędziów do obozów reedukacyjnych, a tego tam słuchać nie chcą.
Nadwyżka budżetowa :)
Polska szybko zmierza w tym kierunku.
Tylko tyle? My już w 2010 płaciliśmy z budżetu do FUS 43 % o ile pamiętam.
podatki płacone przez firmy już w rękach prywatnych. Tak to działa w świecie nowoczesnym.
W dzisiejszych realiach rozwój gospodarczy dokonuje się tam, gdzie albo są źródła surowców do przetworzenia, albo rynki zbytu na wytworzone towary, a przy tym produkcja lokalna może być masowa i tańsza od importu, gdyz liczy się efekt skali. Kraj o 10 milionach niezbyt zamożnych konsumentów taniej jest zaopatrzyć w niezbędne artykuły z zewnątrz, niż rozwijać produkcję na miejscu, tym bardziej że Białoruś bazy nie ma - jej przemysł jest przestarzały i wymagałby w całości budowy od nowa.
Dobry przykład to kraje grupy wyszehradzkiej. Łącznie jest to ponad 60 milionów konsumentów, ale gdy tu inwestowano, to fabrykę pampersów, coli w puszkach, mrożonej pizzy i chipsów koncerny budowały jedną na cały region, a potem z niej jeszcze zaopatrywały państwa bałtyckie, więc zaopatrzą i Białoruś, i nic tam stawiać nie będą, a produkcję kooperacyjną dla przemysłu niemieckiego można ulokować pod Poznaniem czy Budapesztem, ale umieszczać ją kolejne 500 km dalej pod Mińskiem już się logistycznie nie opłaca.
To właśnie powyższe czynniki powodują, że kraje o niewielkiej liczbie konsumentów i odległe od głównych centrów gospodarczych mają małe szanse na rozwój przemysłu, i ta prawidłowość sprawdza się od Grecji po Australię, w której choćby ostatnio zlikwidowano ostatnie fabryki samochodów, gdyż dla istniejących nabywców taniej je przywieźć z Japonii.
Ale jest na fest potasu....
W Korei Północnej też same spodnie w kant