10 lipca minęło 26 lat od momentu objęcia rządów przez Aleksandra Łukaszenkę. Od tego czasu na Białorusi niewiele się zmieniło: ten sam reżim, ten sam poziom życia. Dorosło jednak nowe pokolenie, które walczy o zmiany, żyjąc już poza granicami kraju.
Policja rozpędza protestujących przeciwko niedopuszczaniu opozycyjnych kandydatów do udziału w wyborach prezydenckich, Mińsk, 14 lipca 2020. Fot. Sergei Grits / AP Photo
Trudno przetrwać na obczyźnie
Znaczący politycy, aktywiści i dziennikarze zaczęli opuszczać Białoruś już w połowie lat 90.
Najbardziej znany jest Zianon Paźniak, założyciel partii Białoruski Front Ludowy. Właśnie jego uważano za odkrywcę masowych grobów ofiar NKWD w Kuropatach, gdzie spoczywa ok. 250 tys. ofiar stalinowskich represji.
Mimo iż od 24 lat przebywa na emigracji w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, gdzie otrzymał azyl polityczny, nadal jest kluczową postacią opozycji, a jego opinia wciąż ma duże znacznie dla społeczeństwa.
- Najtrudniejszą sprawą w przypadku niemal wszystkich emigrantów politycznych jest po prostu przetrwanie – mówi 76-letni Paźniak. - Dopóki istnieje reżim, powrót jest niemożliwy i żadne uczucia nie mają tu znaczenia.
Nadzieja umarła wraz ze sfałszowanymi wyborami
Każde kolejne wybory prezydenckie, począwszy od 1996 r. (żadne nie były uznane przez społeczność międzynarodową za wolne i demokratyczne), zmuszały działaczy politycznych do wyjazdu za granicę. Jednak te grudniowe w 2010 r. wywołały największą falę emigracji - do Wilna, Warszawy, Pragi, Petersburga...
Właśnie one odmieniły na zawsze życie m.in. byłego wiceministra spraw zagranicznych, 66-letniego dziś Andreja Sannikaua. Mając dość niekończących się prowokacji, kontroli i gróźb, zostawił w Mińsku rodzinę i osiem lat temu kupił bilet w jedną stronę. Obecnie przebywa w Polsce, ale mówi, że nadal nie czuje się tu u siebie.
- Nie mieszkam w Warszawie, jestem tu w podróży służbowej - podkreśla. I dodaje, że decyzja o wyjeździe była jedną z najtrudniejszych w jego życiu.
W 2010 r., będąc jednym z dziesięciu kandydatów opozycji na prezydenta, tak samo jak większość rodaków spodziewał się obudzić w innym kraju: demokratycznej i wolnej Białorusi.
- Ludzie mówili i nadal mówią, że tamte chwile były najlepszymi w ich życiu - z zaangażowaniem wspomina Sannikau.
Mówi, że nie był naiwny, ale liczył, że otworzą się pewne możliwości rozmów, że rozpocznie się proces transformacji. Jednak stało się inaczej. Wedle oficjalnych wyników wygrał Łukaszenka, zdobywając 79,65 proc. głosów, Sannikau był drugi, z 2,43 proc.
Zawziętość władz wobec opozycjonisty tłumaczono niezależnymi sondażami, według których liczba głosów oddanych na Łukaszenkę wyniosła poniżej 50 proc., co oznaczałoby konieczność przeprowadzenia drugiej tury. Jego rywalem byłby w niej właśnie Sannikau, który miał uzyskać największe poparcie spośród wszystkich opozycyjnych kandydatów.
Białorusini masowo wyszli na ulice, protestując przeciwko sfałszowaniu wyborów, doszło do brutalnych starć z policją. Posypały się setki oskarżeń o udział w zamieszkach, a potem były więzienia, tortury, represje.
Europa nałożyła na Białoruś sankcje i to właśnie dzięki nim główny rywal Łukaszenki - skazany na pięć lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze - po 16 miesiącach wyszedł na wolność. A po kilku następnych zdecydował się na emigrację.
Obecnie nadal zajmuje się polityką. Jest członkiem Białoruskiego Kongresu Narodowego i stoi na czele jego międzynarodowej komisji. W Polsce zarejestrował organizację Europejska Białoruś.
- Robię wciąż to samo, co na Białorusi. Tyle że komunikuję się za pośrednictwem Messengera - mówi Sannikau.
Na pytanie, jak reaguje na to, że Łukaszenka w pewnych kręgach politycznych w Polsce uchodzi za „ciepłego człowieka”, odpowiada: - Myślę, że takie wypowiedzi obrażają Białorusinów. Polacy nie mówili w ten sposób o okrutnych szefach służb specjalnych, partyjnych bossach. Dotyczy to nie tylko Polski, ale też wszystkich krajów, które miały szczęście wyjść z obozu socjalistycznego. Ludzie zapomnieli już, jaką drogę przeszli i co przeżyli.
Łukaszenkę nazywa Sannikau „kołchoźnym dyktatorem”. Jego zdaniem należy go traktować ostro i bezwzględnie.
Zaś utrzymywanie przez Białoruś jakichkolwiek kontaktów z Zachodem i zyskiwanie pomocy powinno zależeć od zmiany podejścia przez władze do przestrzegania praw człowieka.
Nigdy nie nazwałem go prezydentem
Co roku - nie wierząc w możliwość szybkich zmian - coraz więcej młodych Białorusinów decyduje się na wyjazd za granicę. Apolityczne pokolenie, które dorastało za czasów Łukaszenki, bardziej chce uciec z tego systemu, niż go zmienić.
Ale są i tacy, którzy nadal chcą walczyć, mimo iż przebywają na emigracji. Jak 21-letni bloger Nexta - czyli Stepan Puciła. Obecnie mieszka w Warszawie, ale ma realny wpływ na sytuację na Białorusi, bywa nazywany głosem młodego pokolenia.
Każdego dnia Stepan otrzymuje setki wiadomości na portalach społecznościowych od ludzi, którzy są niezadowoleni z powodu panującej w kraju niesprawiedliwości. Jego kanał w serwisie społecznościowym Telegram zatytułowany NEXTA Live ma ponad 300 tys. obserwatorów. W 95 proc. tworzą go informacje nadsyłane przez rodaków, które bloger starannie filtruje i weryfikuje. To właśnie z NEXTA Live można się dowiedzieć m.in. o kolejnych akcjach i protestach, które już się odbyły lub dopiero będą mieć miejsce.
- Na Białorusi nie ma blogera, który nie spotkałby się z represjami ze strony władz. W każdym momencie możesz zostać zatrzymany przez milicję i skazany. I nie udowodnisz swojej niewinności, ponieważ nie ma wolnych sądów – mówi Stepan.
Wracając do ojczyzny, naraziłby się na wielkie niebezpieczeństwo. Jest bowiem oskarżany o szpiegostwo, obrażanie prezydenta, ekstremizm i dyskredytowanie Republiki Białorusi.
W listopadzie 2019 r. bloger opublikował na YouTubie film “Łukaszenka: materiały śledztwa”, który błyskawicznie zdobył wielką popularność. Ostro krytykujący prezydenta dokument miał łącznie ponad 3 mln wyświetleń. To dziś najczęściej oglądany film o Łukaszence na białoruskim YouTubie. W filmie Stepan bez zahamowań wyraża swoje opinie na temat Łukaszenki.
- To jest osobisty uraz – opowiada. - Z powodu tej osoby nie mogę wrócić do ojczyzny. Nawiasem mówiąc, nigdy nie nazwałem go prezydentem. Prezydenta przecież wybierają.
Obecnie Stepan wiąże swoje plany tylko z Polską. Mówi, że bardzo chce wrócić, ale może to zrobić jedynie wtedy, gdy zmieni się władza.
Na pytanie, czy uważa, że jego pokolenie może doczekać się demokratycznej Białorusi, po chwili milczenia odpowiada: - Myślę, że następne na pewno doczeka...
W wyborach 9 sierpnia Łukaszenka będzie się ubiegał o szóstą już kadencję prezydencką. Według oficjalnych doniesień od początku kampanii (w maju) za kratami znalazło się 25 więźniów politycznych.
Przybywa emigrantów
Według niezależnej stacji telewizyjnej Biełsat w 2019 r. Białoruś opuściło 20 tys. 976 osób - to zdecydowanie więcej niż rok wcześniej (w 2018 było to 15,2 tys., w 2017 - 15 tys., a w 2009 r. - 7,6 tys.). Dziś kraj liczy blisko 9,5 mln mieszkańców.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
- to się przyjrzyj tej ścianie wschodniej na mapie wyborczej i znajdź sobie obszar zamieszkały przez Białorusinów. A kolory rozróżniasz?
Sami sobie ten los gotujecie. Pięć lat bierności, totalne zobojętnienie, podwójne wybory do sejmu przegrane itd itd. Przypomina Białoruś jako żywo. Może wreszciesię obudzicie.
Ło, emygrant :-D
Kim Dzwon Kacz - bardzo twórcze określenie ;-). Kradnę ;-).
parę lat to się udawało Gierkowi zapełniać sklepy za pożyczone na zachodzie pieniądze. A Batko rządzi już ćwierć wieku.
Inna skala i potrzeby. Ale generalnie bardzo podobnie. Miasta duże odleciały kołchozom o lata świetlne. Jednak ostatnio wszyscy są
Mam podobne doświadczenie z Wenezuelczykami, którzy emigrowali za Chaveza. Tak się składa, że dla 90% społeczeństwa życie w dyktaturze wiąże się tylko z niewielkimi niedogodnościami. Może włoskiego sera nie ma, same głupoty w telewizji, nie stać cię na wczasy w Malezji. Ale życie się toczy, jakoś przecież jest
oni są generalnie ostrożni w wypowiedziach, bo mają chyba jakąś zaszytą obawę że każdy rozmówca może być nasłany przez służby Łukaszenki, a każdy ma w kraju jakąś rodzinę, sam będzie kiedyś chciał wrócić lub choćby odwiedzić kraj...
To nie jest tak, że porządzą i władza się zmieni.
Te s********y zrobią WSZYSTKO, by raz zdobytej władzy nie oddać nigdy.
Zwłaszcza wielu Białorusinów... Teraz zazdroszczą otwarcia na Zachód...
Wolni ludzie emigrują z wielu przyczyn. Obecnie 2,5 mln Polaków żyje na emigracji, z czego w samych tylko latach 2010-2015, czyli złotych latach liberalizmu w Polsce, wyemigrowało 400.000 osób.
W 2004 weszliśmy do Unii i mogliśmy tam legalnie pracować czego nie było wcześniej. To była główna przyczyna exodusu.