We wtorek 18 lutego ukraińska opozycja popełniła błąd. Chcąc wymusić na prezydencie Janukowyczu powrót do konstytucji z 2004 r., która ograniczała uprawnienia prezydenta, poprowadziła kilka tysięcy członków Samoobrony Majdanu pod Radę Najwyższą. Tutaj czekało kilka tysięcy funkcjonariuszy Berkutu i wojsk wewnętrznych, którzy użyli nie tylko kul gumowych i granatów hukowych, lecz także ostrej amunicji.
Zginęło kilku manifestantów, kilkuset zostało rannych. Siły samoobrony rozproszyły się. Przygotowany na taki bieg wydarzeń Berkut rozpoczął szturm Majdanu, niszcząc barykady na ul. Hruszewskiego i Instytuckiej. Dopiero ogromnym wysiłkiem dziesiątków tysięcy ludzi zebranych na Majdanie udało się opanować sytuację i ustawić wał płonących opon, by uniemożliwić atak na scenę.
Celem Berkutu było też spalenie gmachu związków zawodowych, gdzie był sztab euromajdanu. Władze podejrzewały, że jest tam skład broni i amunicji i że podczas pożaru amunicja będzie wybuchać, co da koronny dowód na rzecz tezy, że opozycja to "terroryści", którzy chcą przejąć władzę siłą. Pretekst ten był potrzebny, by uzasadnić wprowadzenie stanu wyjątkowego i przeprowadzenie dwóch operacji: "Fala", za którą odpowiadało ministerstwo spraw wewnętrznych (z wykorzystaniem jego wojsk i Berkutu), oraz "Bumerang", którą miała wykonać Służba Bezpieczeństwa Ukrainy.
Żadnych wybuchów w budynku związków nie było, ale spłonął on doszczętnie. Kilka nocnych szturmów na Majdan samoobrona odparła z wielkimi stratami wśród protestujących. Oficjalnie podano, że zginęło 28 osób, w tym kilku milicjantów, rannych zostało 460 osób (według opozycji - blisko 1,5 tys.).
W środę 19 lutego przed południem wywiadu telewizji espreso.tv udzielił Hennadij Moskal, generał milicji w stanie spoczynku i deputowany opozycyjnej partii Batkiwszczyna. Ujawnił, że opozycja uzyskała pełne informacje o planach władzy. Szczegółowo omówił założenia operacji "Fala" i "Bumerang", twierdząc, że spaliły na panewce dzięki skutecznemu oporowi Majdanu. Według niego w administracji Janukowycza odbyło się kilka narad poświęconych tym operacjom.
W jednej z tych narad uczestniczył wysoki funkcjonariusz służb rosyjskich, bohater Federacji Rosyjskiej, który "brał udział nie tylko w walkach w Czeczenii". Miał ocenić, że plany ukraińskich służb są do niczego. W ich wyniku musiałyby bowiem zginąć tysiące ludzi - i to po obu stronach. Skrytykował to, że władze planują użycie nie tylko milicji i wojska, lecz również tituszek - dresiarzy.
- A to jest czymś na podobieństwo Meksyku lub Kolumbii - mówił gen. Moskal. - Rosyjski funkcjonariusz poradził Janukowyczowi posłać do diabła szefów MSW i SBU.
Jednak Janukowycz kazał przeprowadzić obie operacje. - Sądzę, że w przypadku takiego scenariusza, ów "Bumerang" wróci ze zdwojoną siłą do autorów. Oni po prostu nie zdają sobie sprawy, czym się bawią - podsumował generał Moskal.
Jego słowa potwierdził gen. Ihor Smieszko, szef SBU w czasach pomarańczowej rewolucji. To u niego w mieszkaniu miało dojść podczas kolacji do otrucia Wiktora Juszczenki, wówczas kandydata na prezydenta. Smieszko, zagrożony śledztwem, wyjechał do Moskwy, a po pewnym czasie powrócił na Ukrainę. Teraz ocenił, że "operacja antyterrorystyczna Bumerang" jest bez sensu i powinna zostać wstrzymana. I że nie wolno dopuścić do szturmu na Majdan.
Wystąpienia obu generałów pokazały, że za kulisami rozpoczęli samodzielne działania byli szefowie milicji i służb specjalnych. Uznali, że należy zrobić wszystko, by przeciwdziałać wybuchowi wojny domowej. Janukowycz bowiem nie panuje nad sytuacją i za wszelką cenę usiłuje realizować scenariusz rosyjski, mający dowieść, że Ukrainą nikt nie jest w stanie rządzić oprócz Kremla.
Wojsko na razie pozostało w koszarach. Amerykański prezydent Barack Obama, wezwał do tego w środę jego dowództwo, grożąc "poważnymi konsekwencjami".
Moskal i Smieszko wiedzieli, co mówią. Kilka godzin po ich wypowiedziach szef SBU kazał rozpocząć operację "Bumerang". Przeciwko "terrorystom" na Majdanie i protestującym w całym kraju miano użyć jednostek specjalnych SBU, milicji i wojska. Ministerstwo obrony potwierdziło, że w ramach "Bumerangu" planuje użycie sił zbrojnych. Do Kijowa od środy rano ściągano wojska powietrzno-desantowe, w kierunku stolicy ruszyła kolumna czołgów. Janukowycz wymienił też szefa sztabu generalnego; zapewne dlatego, że jego poprzednik nie chciał dopuścić do użycia armii.
Po godzinie od wspomnianego rozkazu, SBU wydała komunikat, że przygotowania do operacji "Bumerang" są "dopiero planowane". W ślad za tym Janukowycz wznowił rozmowy z opozycją, które zakończyły się w środę późno wieczorem ogłoszeniem rozejmu i odstąpieniem od zaplanowanego już szturmu na Majdan. Ołeh Tiahnybok, szef Swobody, po powrocie na Majdan powiedział, że to "rozejm według Janukowycza, mówi o pokoju, a tutaj Berkut strzela i rzuca granaty".
Taki rozejm utrzymał się do czwartku 20 lutego rano, gdy MSW wydało komunikat, że snajper ostrzelał koszary wojsk wewnętrznych, gdzie miało odnieść rany 23 funkcjonariuszy. W tym samym czasie Berkut i wojska wewnętrzne zaczęły wycofywać się z Majdanu, co grupa manifestantów - lub prowokatorów, bo samoobrona stwierdziła, że to nie ich ludzie - uznała za hasło do ataku na pozycje Berkutu. Z nimi ruszyła samoobrona i inni demonstranci.
Odpowiedzieli im ogniem snajperzy; opozycja podejrzewa, że z oddziału "Alfa" SBU, podobnego do polskiego "Gromu". Funkcjonariusze Berkutu zaczęli strzelać z kałasznikowów. Służby medyczne Majdanu naliczyły kilkunastu zabitych i wielu rannych. Strzelcy mierzyli w głowy, szyje, serce i płuca obrońców Majdanu - mówiła w czwartek w południe Olga Bogomolec, szefowa służb medycznych.
W szeregach wojsk wewnętrznych zaczęła się panika. Oficerowi uciekli, a kilkudziesięciu szeregowych (w większości 18-20-letnich kadetów Akademii Spraw Wewnętrznych) poddało się samoobronie. Komendantura Majdanu, po fatalnej lekcji wtorkowego marszu na Radę Najwyższą, nakazała zająć pozycje, które wtedy utraciła, i odbudować barykady. Zabroniła atakowania siedzib parlamentu, rządu i prezydenta, które na pewien czas przestał ochraniać Berkut.
Opozycji chodziło również o to, by zwołać po południu posiedzenie Rady Najwyższej. Było planowane na środę, ale jej przewodniczący i najbliższy współpracownik Janukowycza odwołał obrady. Inicjatywę przejęła więc opozycja, grupa deputowanych niezależnych i część Partii Regionów.
Na tym posiedzeniu planowano wybranie nowego kierownictwa parlamentu, przegłosowanie powrotu do konstytucji z 2004 r. i powołanie nowego premiera. Dzięki temu na Ukrainie powstałaby nowa władza, która miałaby uspokoić sytuację, odnowić instytucje państwa i zapobiec podziałowi kraju, do czego wzywa Rosja.
Janukowycz chce odpowiedzieć narzuceniem stanu wyjątkowego, do czego nie ma uprawnień. Byłby to akt rozpaczy, nie panuje już bowiem nad wojskiem, siłami porządkowymi i własnym zapleczem. Nadchodzi koniec satrapy, który postanowił utopić swój kraj we krwi.
Aktualizacja: Parlament przegłosował uchwały nakazują siłom bezpieczeństwa wstrzymanie się od używania broni i powrót do koszar, zakazują też blokowania władzom połączeń komunikacyjnych - dróg i torów kolejowych. Uchwała, za którą głosowało 236 posłów, ma powstrzymać wprowadzoną przez służby specjalne "operację antyterrorystyczną" - czytaj relację na żywo z wydarzeń na Ukrainie .
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze