– Muszę przeprosić widzów, powiedzieć, że ponieważ osobiście zaangażowałam się w ten strajk, tę akcję, ten czarny poniedziałek – jak to nazwano, niestety nie zagram tego dnia – zapowiedziała w Radiu ZET Krystyna Janda. – Mam nadzieję, że państwo mnie zrozumiecie.
W poniedziałek aktorka miała zagrać w Och-Teatrze Marię Callas. Ale tego dnia kobiety w całym kraju zapowiadają, że wezmą wolne, by zaprotestować przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. W ubiegłym tygodniu posłowie odrzucili projekt ustawy liberalizującej przepisy, do dalszych prac skierowali za to projekt całkowicie zakazujący aborcji. Nawet w przypadku, gdy ciąża jest następstwem czynu zabronionego (np. gwałtu), zagraża życiu lub zdrowiu kobiety bądź w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.
Do zorganizowania protestu przyczynił się wpis Jandy na Facebooku. W sobotę aktorka udostępniła tekst o strajku islandzkich kobiet sprzed 40, który zapoczątkował prawdziwą rewolucję.
– Jestem tak wstrząśnięta i zdumiona tym, że poszło to tak szeroko – przyznała w środę.
Aktorka oceniła: – Kobiety są całkowicie pominięte. Nikt z nimi nie rozmawia, nikt nie pyta ich o zdanie. A co więcej – strasznie mnie boli ta niesolidarność kobiet. Kiedy zobaczyłam, jak głosowano w Sejmie, to aż mną zatrzęsło.
Choć Janda rozumie, że na temat przerywania ciąży każdy może mieć własne zdanie, sam pomysł bezwzględnego zakazu aborcji jest dla niej czymś „zupełnie niepojętym”. – Nawet jeśli ktoś ma zupełnie inne przekonanie, to jednak powinien myśleć o masie, o wszystkich kobietach, o ich sytuacji – podkreśliła.
Janda podzieliła się też własnymi doświadczeniami. – Dwa razy w życiu byłam w takiej sytuacji, że gdyby lekarze nie pomogli mi z ciążą, tobym nie żyła – przyznała. – To lekarze uratowali mi życie. A według tej ustawy ktoś by mi może jakoś po cichu pomógł – mam nadzieję – ale gdybym chciała działać zgodnie z tym prawem, tobym prawdopodobnie nie żyła. Moja ciąża była zagrożeniem życia.
– Podejmowałam bardzo dramatyczną decyzję. Po pierwszym dziecku bardzo długo nie mogłam mieć dzieci. I zdarzyła się ciąża, która niestety wymagała natychmiastowej pomocy. I to jeszcze był tak dramatyczny moment, że wsiadałam do samolotu, kiedy zemdlałam. Przewieziono mnie na Inflancką, bo już było rozlanie, zatrucie – opowiadała.
– Każda utrata dziecka jest wielkim dramatem dla kobiety. I ta świadomość, że jeżeli cokolwiek się stanie – siądę na zimnym kamieniu i poronię, tak się może zdarzyć – będę oskarżana, że nieumyślnie zamordowałam dziecko, ponieważ powstaje ten termin morderstwo prenatalne – oburzała się Janda.
Jak przyznała, swoich synów urodziła, kiedy miała 39 i 41 lat. – To była naprawdę wyczekana ciąża. Kiedy zaszłam w ciążę, lekarze natychmiast mnie poprosili i powiedzieli, że mam tyle lat, że absolutnie muszę zrobić badania prenatalne, ponieważ niebezpieczeństwo urodzenia dziecka chorego jest w tym wieku naprawdę bardzo duże. Pamiętam, że wtedy badania prenatalne w Polsce były robione w czwartym miesiącu ciąży, na wyniki czekało się do piątego miesiąca. Gdybym dostała te wyniki w piątym miesiącu ciąży, to nie znam kobiety, która by się zdecydowała na aborcję. Ja w każdym razie bym się nie zdecydowała – przyznała.
Aktorka pojechała do Berlina. – Weszłam do szpitala i zrobiłam badania prenatalne w trzecim tygodniu czy na początku czwartego. I już pięć dni później przysłano mi pismo i wykluczono 72 choroby – takie, które naprawdę zagrażały życiu tego płodu. I zrobiłam tak i w jednym, i w drugim przypadku – wspominała.
Wszystkie komentarze