O Puszczy Białowieskiej w Polsce słyszał każdy. Tak samo o Dolinie Biebrzy czy Bieszczadach. To ikony polskiej przyrody, obecne w szeroko rozumianej polskiej kulturze. Być może dlatego w naszym kraju utrzymuje się przekonanie, że szczególnie cenne tereny dzikiej natury to przede wszystkim domena wschodniej Polski, nie zachodniej.
Jednak przy okazji katastrofy ekologicznej w Odrze w obiegu medialnym pojawiła się nazwa, którą niektórzy - nie zdziwiłbym się, gdyby większość - usłyszeli zapewne pierwszy raz: Dolina Dolnej Odry. Ten położony na Pomorzu Zachodnim obszar rozciąga się od Cedyni aż po ujście Odry do Roztoki Odrzańskiej, najdalej na południe wysuniętej części Zalewu Szczecińskiego.
Spodziewam się, że jeszcze mniej osób słyszało, że w latach 90. ubiegłego wieku planowano powołanie tu polsko-niemieckiego parku narodowego. Jednak otoczenie tego obszaru najwyższą formą ochrony przyrody jest wciąż realną perspektywą. Napiszę więcej: to jest właśnie to, czego Odra w tym miejscu najbardziej potrzebuje.
"Nieznaczne wyniesienie nad poziom morza stwarza w dolinie warunki wykluczające intensywniejsze użytkowanie gospodarcze terenu. Jednocześnie sprzyja rozwojowi naturalnych zbiorowisk roślinności wodnej i torfowiskowej, tworzących pełen uroku krajobraz rozległych szuwarów, turzycowisk, zarośli oraz lasów bagiennych i łęgowych" - pisała w 1992 roku prof. Janina Jasnowska w opublikowanym w "Chrońmy Przyrodę Ojczystą" artykule "O polsko-niemieckim projekcie wspólnego parku narodowego w dolinie dolnej Odry".
To właśnie owo "nieznaczne wyniesienie nad poziom morza" - od 0,1 do 0,5 m n.p.m. - sprawiło, że dokonywane tu przez Niemców próby rolniczego wykorzystania Międzyodrza spaliły na panewce. Zbyt często je zalewało, i to przy ogromnym nakładzie sił włożonym w ujarzmienie rzeki za pomocą urządzeń hydrotecznicznych.
Po II wojnie światowej ostatecznie zarzucano plany poddania tego obszaru rygorom gospodarczym. Przekopane przez poprzednich gospodarzy kanały zaczęły zarastać, przestano konserwować śluzy i inne urządzenia hydrotechniczne. Dolnoodrzańskie Międzyodrze zaczęło dziczeć, stając się królestwem ptaków.
To właśnie ptaki są najbardziej charyzmatycznymi mieszkańcami Doliny Dolnej Odry. Występuje tu około 250 gatunków. Dla wielu z nich jest to obszar o kluczowym znaczeniu podczas sezonowych przelotów. Obserwowano tu koncentracje gęsi i żurawi liczące sobie, kolejno, 20 tys. i 13 tys. osobników. Żyje tu globalnie zagrożona wyginięciem wodniczka. A także ptaki drapieżne: bielik, rybołów, kanie (ruda i czarna), błotniaki (zbożowy i łąkowy) czy sowa błotna.
Profesor Jasnowska w swoim artykule zwracała również uwagę na zróżnicowane walory krajobrazowe Doliny Dolnej Odry. W tym na to, że - jakby dla kontrastu - schodzące w stronę Miedzyodrza wzgórza pokrywa ciepłolubna roślinność charakterystyczna raczej dla stepów.
Polsko-niemiecki projekt Parku Narodowego Dolnej Odry - Nadodrzańskiego Parku Narodowego - powstał na początku lat 90. XX wieku. Opracowano go z inicjatywy ministerstwa ochrony środowiska, przyrody i bezpieczeństwa nuklearnego RFN, przy udziale władz landu Brandenburgii oraz za aprobatą polskiego Ministerstwa Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Głównymi twórcami projektu byli - ze strony niemieckiej - prof. Michael Succow i - ze strony polskiej - prof. Mieczysław Jasnowski.
Nadodrzański Park Narodowy miał mieć szerokość od 3 do 5 km oraz długość około 60 km. Rozciągałby się od południa od niemieckiej miejscowości Lunow koło Hohensaaten (mniej więcej na wysokości polskiej Cedyni) do południowych skrajów Szczecina na północy. Przewidywana powierzchnia wynosiła 16,5 tys. ha (165 km kw.), z czego blisko połowa - 7,5 tys. ha - to obszar ochrony ścisłej. Po stronie polskiej rolę strefy ochronnej, tzw. otuliny, pełniłyby Cedyński Park Krajobrazowy i Szczeciński Park Krajobrazowy Puszcza Bukowa.
Czymś wyjątkowym i szczególnym miała być transgraniczność obszaru chronionego. Profesor Jasnowski pisał w treści projektu, że to wyzwanie, bo prawo dotyczące parków narodowych jest odmienne w Polsce i w Niemczech. Ale nie uznawano tego za przeszkodę nie do pokonania.
„W czasie, kiedy stopień zagrożenia naszych naturalnych podstaw życia i zniszczenie środowiska osiągnęły nieznane nigdy dotąd rozmiary, projekt międzynarodowego parku w Dolinie Dolnej Odry jest oznaką nadziei co do właściwego obcowania z naturą, w interesie nie tylko samej przyrody, ale także w interesie ludzi, którzy z tej przyrody i w tej przyrodzie żyją - teraz i także w przyszłości" - pisał prof. Succow.
Autorzy projektu dostrzegali też jego polityczny ciężar. Profesor Succow nazwał nawet możliwy polsko-niemiecki park narodowy „zieloną wstęgą", która jednoczyłaby ze sobą dwa narody we wspólnych staraniach o ochronę dzielonej przez obydwie nacje cennej przyrody.
Jak podkreślano, gdyby udało się utworzyć transgraniczny park narodowy, to byłoby do wydarzenie bez precedensu w skali Europy. Nadodrzański Park Narodowy jednak nie powstał. 29 czerwca 1995 roku władze Brandenburgii utworzyły Nationalpark Unteres Odertal - Park Narodowy Dolnej Odry. Dwa lata wcześniej, 1 kwietnia 1993 roku, wojewoda szczeciński zadekretował powstanie Parku Krajobrazowego [a więc nie Parku Narodowego] Doliny Dolnej Odry. Nie udało się też powołać do istnienia rezerwatu Międzyodrze, który miał być preludium do ustanowienia parku narodowego. W Polsce zabrakło woli politycznej.
Ale idea utworzenia w polskiej części Doliny Dolnej Odry parku narodowego przetrwała wśród zachodniopomorskich przyrodników. Przypomniał ją niedawno na łamach gazety "Gryfińskiej" ornitolog i działacz na rzecz ochrony przyrody Łukasz Ławicki. Autor zwrócił uwagę na rzecz bardzo ważną: że powołanie parku narodowego w tym miejscu mogłoby być łatwiejsze niż w innych częściach Polski.
W takich sytuacjach głównym oponentem są zwykle Lasy Państwowe i samorządy. Pierwsze nie chcą utraty lasów - i wraz z nimi zysków - drugie obawiają się ograniczeń możliwości rozwojowych i utraty przychodu z podatku leśnego. Ale Międzyodrze to nie Puszcza Białowieska czy Karpacka - tutejsze lasy to niewielkie enklawy na podmokłym terenie, gdzie nie prowadzi się gospodarki leśnej. Patrząc z punktu widzenia czysto gospodarczego, to po prostu nieużytki. Z kolei gminy mogłyby raczej tylko skorzystać, bo powstanie parku narodowego mogłoby napędzać ruch turystyczny.
Stratni byliby w jakimś stopniu rybacy, ponieważ do obwodu rybackiego nie włącza się wód znajdujących się w granicach parku narodowego. Nie byłby to za to problem dla wędkarzy, jako że w parkach narodowych udostępnia się wody do amatorskiego połowu ryb.
"Wszystko to wskazuje, że logistycznie Park Narodowy Doliny Dolnej Odry powinien być obszarem najmniej konfliktowym z całej listy proponowanych parków narodowych, gdzie korzyści z jego utworzenia wyraźnie przeważają nad ewentualnym uszczerbkiem na interesach samorządów i leśników" - pisze Ławicki. W ostatnim czasie utworzenie parku narodowego w Dolinie Dolnej Odry postulowała również fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze.
Nie znamy jeszcze pełnej skali zniszczeń, jakiej w Odrze dokonała obecna katastrofa ekologiczna. Wszyscy oglądaliśmy martwe ryby - od małych płotek po wielkie, kilkudziesięciokilogramowe sumy. Nie wiemy, jak wiele z nich - a także małży i innych bezkręgowców - leży na dnie rzeki i gnije. Część z nich zapewne będzie jeszcze wypływać.
Ale chyba nie moglibyśmy zrobić czegoś lepszego dla Odry, by pomóc jej się zregenerować po tym kataklizmie, niż otoczyć jej najbardziej wartościową przyrodniczo część ochroną w formie parku narodowego. Właśnie teraz, gdy ta rzeka doznała poważnych zniszczeń, jest dobry moment, by wrócić do dyskusji o tym, jak uczynić Dolinę Dolnej Odry parkiem narodowym. Myślę, że lepszego czasu w najbliższej przyszłości nie będzie.
Nie liczę, że taki postulat mogłaby podjąć obecna władza. PiS już wiele razy pokazywał, że nie jest proprzyrodniczą partią. Nie widać też, by był bardzo zainteresowany wyjaśnieniem przyczyn obecnej katastrofy, którą zresztą długo podejrzanie bagatelizował. Problem również w tym, że rząd widzi w Odrze przede wszystkim rzekę o znaczeniu przemysłowym, a nie przyrodniczym. Postrzega ją jako - używając dosadnych słów Hannah Neumann, europosłanki niemieckich Zielonych - "szlak transportowy lub kanał ściekowy".
Ale władza PiS się kiedyś skończy. I wierzę, że można wokół idei Doliny Dolnej Odry jako parku narodowego zbudować porozumienie wykraczające ponad środowisko przyrodników i obrońców przyrody. Dajmy Odrze park narodowy. Zasługuje na to po tym, jak została zatruta.
***
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Kto by nie wygrał, to parku narodowego i tak nie będzie. Poprzednią próbę jego utworzenia zablokowała lewica (rząd Oleksego). Lewica czy prawica, jedni i drudzy tak samo gardzą przyrodą.
Za to Polska2050 ma ekologiczny program "Polska Na Zielonym Szlaku" i z tego co wiem, będzie się bardzo starać o jego wprowadzenie.
Dali radę spowodować powołanie Akademii Sztuki w Szczecinie (wbrew jawnym protestom Poznania), dadzą radę powołać (bezkosztowy !) Narodowy Park Doliny Dolnej Odry.
Prócz tego należałoby powołać projektowane od dawna parki narodowe i zapewnić rzeczywistą ochronę przyrody, wszędzie.
Ale nie tylko. Mamy przepiękny, urozmaicony kraj, lecz w większości nie jesteśmy świadomi, ile wokół nas czy w niedużej odległości, jest wspaniałych, ciekawych miejsc. Kiedyś, opiekując się starymi rodzicami, uświadomiłam to sobie w praktyce - co tydzień jeździliśmy w piękne, niezwykłe miejsca, w zasięgu najwyżej około 100 km od domu. I prowadzimy niezdrowy, siedzący tryb życia. Uważam, że koniecznie trzeba zadbać o edukację przyrodniczą i ekologiczną, która przy okazji będzie edukacją prozdrowotną. Nie chodzi o wykuwanie czegoś na biologii czy geografii - to potrafi tylko zniechęcić. Może udałoby się wprowadzić system regularnych, po prostu fajnych, wycieczek szkolnych połączonych z zajęciami praktycznymi i sportowymi, sprzątanie lasów, ale też wycieczki rowerowe, spływy kajakowe, żeglowanie, rozpoznawanie formacji geologicznych, rozpoznawanie grzybów, wędrówki - to wszystko obejmujące lekcje biologii czy geografii. Po prostu nauka żywa i w praktyce.
Korzyści byłyby oczywiste i rozmaite. Dodatkowo młodzi ludzie przestaliby kojarzyć wypoczynek wyłącznie z wakacjami w kurortach w Egipcie czy innych krajach, do których trzeba lecieć samolotem...
To bardzo dobry pomysł, z tymi wycieczkami, ale rozpoznawanie minerałów, formacji geologicznych, grzybów czy roślin wymaga niestety małych grup, mniejszych niż przeciętna klasa w szkole.
Na szkolne wycieczki tak czy tak jeździ się z więcej niż jednym opiekunem, więc jest potencjał do pracy w grupach. Poza tym można korzystać w gotowej oferty zajęć przyrodniczych - jeśli będzie zainteresowanie, to będzie i bogata oferta.
Też tak myślę. Poza tym można by to połączyć z pracą projektową, przygotowaniem przez grupy uczniów czegoś o spodziewanych atrakcjach itp.
Dokładnie tak! Np. klasa planuje wypad na Jurę, więc jedna grupa przygotowuje info o roślinach, inna o historii, jeszcze inna szuka legend związanych z miejscami, w które jadą... Fajna sprawa!
tak merytorycznie trzeba walczyć z retoryką katolicko-komunistycznego reżimu!