dr Paweł Stępień MamPrawoWiedzieć.pl
Prezydent 14 marca podpisał zmiany w kodeksie wyborczym. Tym samym jesienne wybory do parlamentu, mimo sprzeciwu Senatu, odbędą się na nowych zasadach. Sprawdzamy, czy i w jaki sposób może to wpłynąć na ich wynik.
Zdaniem projektodawców celem nowelizacji jest m.in. pobudzenie frekwencji wyborczej. Ale opozycja powtarza, że reforma jest szkodliwa – nawet jeśli podniesie frekwencję, to w sposób korzystny dla PiS. Kontrowersji związanych z nowelizacją jest więcej. Szerzej pisaliśmy o nich w jednym z poprzednich artykułów.
Wśród przyjętych poprawek znalazły się m.in. zapisy przewidujące:
O konsekwencjach uchwalonych zmian rozmawiamy z dr. Maciejem Onaszem z Katedry Systemów Politycznych Uniwersytetu Łódzkiego, ekspertem zajmującym się zjawiskiem inżynierii wyborczej w Polsce.
Dr Maciej Onasz (politolog, Uniwersytet Łódzki): Zmiana kodeksu wyborczego w roku wyborów to zły pomysł. Nakłada się na wysoką temperaturę sporu politycznego i wzajemne oskarżenia o zamiar sfałszowania wyborów. To zaś nie służy nikomu, zwłaszcza obywatelom. Zmiany wprowadzają zamęt, dezorientację, a jednocześnie rodzą obawy o to, czy nie mają służyć jakimś ukrytym celom. Jest to bardzo niebezpieczne dla demokracji w Polsce. W ten sposób podkopuje się zaufanie do fundamentu demokracji, którym są wybory.
– Tak, ale to źle, że zmiany w kodeksie zostały wprowadzone właśnie teraz. Mimo że przynajmniej część z nich można byłoby ocenić jako idące w dobrym kierunku. Jednak nie w każdym przypadku ważne problemy zostały prawidłowo zdiagnozowane, a proponowane rozwiązania – przemyślane.
– Niewiele wskazuje na to, żeby uchwalone zmiany były korzystne dla prawidłowego przebiegu procesu wyborczego, a w konsekwencji – wpłynęły na to, czy wybory będą bardziej demokratyczne. Nowelizacja nie rozwiązuje, niestety, żadnego z problemów procesu wyborczego. Może mieć też niewielki wpływ na uprzywilejowanie ekipy rządzącej.
– Zasadniczo sam kierunek zmiany oceniam pozytywnie. Odległość do lokali wyborczych dla poszczególnych grup głosujących czasami istotnie jest różna, a zniwelowanie tej różnicy leży w szeroko pojętym interesie społecznym. W politologii funkcjonuje pojęcie „społecznego kosztu głosowania" – czyli środków, które musi zaangażować wyborca, aby zagłosować. Dotyczy to m.in. czasu, który musi poświęcić na dotarcie do lokalu wyborczego, oraz związanych z tym kosztów (paliwa czy przejazdu transportem publicznym).
Realizacja tej zmiany jest w praktyce bardzo trudna. Bez dogłębnej analizy problemu i wskazania, w których konkretnie miejscach zagęszczenie siatki obwodów byłoby korzystne dla mieszkańców, zmiana może przynieść całkowicie odwrotne skutki do zamierzonych. Wskazywał na to m.in. prof. Jarosław Flis, podając przykład komisji, które obecnie są dobrze zlokalizowane, a dodatkowo znajdują się w pobliżu kościołów. Dla istotnej części wyborców, których komisja jest dobrze zlokalizowana, zmiana adresu lokalu wyborczego może się wiązać z dezorientacją i faktycznym zwiększeniem kosztu udziału w głosowaniu.
– W założeniu zmiana ma przysłużyć się obecnej ekipie rządzącej. Być może tak się właśnie stanie. Jednak pokładane w niej nadzieje są, najprawdopodobniej, przesadzone. Wynika to ze struktury osadnictwa w różnych częściach kraju. Nowe obwody będą w znacznej mierze powoływane tam, gdzie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości wcale nie jest najwyższe.
– Raczej w mniejszym stopniu, niż zakładają to autorzy. W dotychczasowych głosowaniach frekwencja była trochę wyższa w dużych obwodach niż w mniejszych.
– Utworzenie nowych obwodów ma być sygnałem wysłanym do istotnej części elektoratu partii rządzącej – mieszkańców wsi i małych miejscowości: „Dbamy o was, chcemy ułatwiać wam życie". Ma zatem niewątpliwe znaczenie propagandowe. Podkreślę jednak, że jeśli pomysł ten zostanie wprowadzony w życie w sposób nieumiejętny – może być kontrskuteczny.
– Znowu kierunek zmiany należy ocenić pozytywnie – ma ona ułatwić udział w głosowaniu kolejnym grupom wyborców, szczególnie tym wykluczonym transportowo. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Do tej pory nic nie wskazywało na to, że przekroczenie sześćdziesiątego roku życia istotnie ogranicza uczestnictwo w głosowaniu. Zapewne będą osoby, którym to rozwiązanie pomoże, ale czy nie można osiągnąć tego przy użyciu innych środków? Wystarczającym rozwiązaniem jest choćby głosowanie korespondencyjne, z którego mogą korzystać wyborcy niepełnosprawni i powyżej 60 lat, a którego zakres PiS (aż do niesławnych wyborów prezydenckich w okresie pandemii) ograniczał.
Poszerzenie głosowania korespondencyjnego mogłoby być lepszym rozwiązaniem niż organizowanie dodatkowego transportu.
– Bo tak może być. Właśnie zmiana "transportowa" wiąże się z największym ryzykiem całkowitej klapy. Brakuje czasu na dokładną analizę potrzeb poszczególnych społeczności, a wprowadzone rozwiązanie wiąże się z istotnymi kosztami. Ciężar jego realizacji został przerzucony na gminy. Ponownie trzeba podkreślić, że te same (albo i lepsze) efekty można by uzyskać znacznie prostszymi środkami.
– Tę zmianę oceniam jako niepotrzebną i szkodliwą. Dotychczasowy model działał bez zarzutów. Jedynym uzasadnieniem dla tej zmiany, jakie znajduję, jest rywalizacja w obozie władzy. W stosunku do dotychczasowego modelu ograniczona została rola ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Praktyczny efekt jest jednak taki, że podkopuje się zaufanie do procesu wyborczego, a pośrednio – do samej demokracji.
– Nie chcę wyjść na malkontenta, ale ta zmiana również nie wydaje się ani szczególnie potrzebna, ani przemyślana. Mężowie zaufania oraz obserwatorzy społeczni już mają dość szerokie uprawnienia (i bardzo słusznie!).
– Pokutuje tutaj założenie, że wszystko i wszystkich trzeba kontrolować, a najlepiej nagrywać. Już kilka lat temu przebrnęliśmy przez dyskusję o transmitowaniu prac komisji obwodowych. Ostatecznie PiS wycofało się z tych przepisów. Obecnie wprowadzana zmiana ma mniejszy zakres. Myślę, że może się skończyć bardzo podobnie. Szczególnie że mężowie zaufania cieszą się specjalnym statusem, zupełnie innym niż zwykli wyborcy, a nawet członkowie komisji.
– Istnieje ryzyko, że mąż zaufania wykorzysta możliwość rejestrowania prac komisji, np. do uzyskania informacji o treści głosu poszczególnych wyborców. Tajność treści głosu jest w tym miejscu wartością nadrzędną. Zatem może powinien być ktoś, kto kontrolowałby prace mężów zaufania? To prosta droga, aby popaść w paranoję, w której każdy będzie kogoś kontrolował i jednocześnie będzie przez kogoś innego kontrolowany.
– Tak, przynajmniej dwa. Pierwsze to zniesienie podziału na podwójne komisje w wyborach samorządowych, które zresztą PiS niepotrzebnie wprowadziło w 2018 roku. Paradoksalnie jest to jedyna zmiana, co do której nie sposób postawić zarzutu, że jest dokonywana w ostatniej chwili i na użytek obecnej władzy. Wybory samorządowe odbędą się dopiero w przyszłym roku.
– Poszerzenie składu komisji w obwodach o spodziewanej wysokiej frekwencji wyborczej. To również dobre rozwiązanie, stanowiące faktyczne ułatwienie dla wyborców, którzy nie będą zmuszeni do czekania w długich kolejkach.
– W pewnej mierze tak. Wprowadzane zmiany nie przyniosą rewolucji. Znacznie ważniejsze decyzje zapadły niejako w tle batalii o kodeks wyborczy. Mam na myśli zmiany dotyczące referendów lokalnych, w tym referendów w sprawie odwołania rady gminy, powiatu, sejmiku czy wreszcie – wójta, burmistrza lub prezydenta miasta. Projekt nowelizacji wprowadza radykalne obniżenie wymogu frekwencyjnego. Do odwołania urzędującego włodarza gminy (miasta) wystarczy tylko trzy piąte liczby głosów, które ten zdobył ostatnich wyborach! A to już może mieć większe znaczenie niż wszystko, co wydarzyło się ostatnio wokół kodeksu wyborczego.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Może należy patrzeć w kierunku desperackiej próby szukania pretekstu do unieważnienia wyborów przy użyciu operetkowej izby czy czego tam jeszcze SNu.