Zmiana kodeksu wyborczego nakłada się na wysoką temperaturę sporu politycznego i wzajemne oskarżenia o zamiar sfałszowania wyborów. To zaś nie służy nikomu, zwłaszcza obywatelom.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

dr Paweł Stępień MamPrawoWiedzieć.pl

Prezydent 14 marca podpisał zmiany w kodeksie wyborczym. Tym samym jesienne wybory do parlamentu, mimo sprzeciwu Senatu, odbędą się na nowych zasadach. Sprawdzamy, czy i w jaki sposób może to wpłynąć na ich wynik.

Zdaniem projektodawców celem nowelizacji jest m.in. pobudzenie frekwencji wyborczej. Ale opozycja powtarza, że reforma jest szkodliwa – nawet jeśli podniesie frekwencję, to w sposób korzystny dla PiS. Kontrowersji związanych z nowelizacją jest więcej. Szerzej pisaliśmy o nich w jednym z poprzednich artykułów

Wśród przyjętych poprawek znalazły się m.in. zapisy przewidujące: 

  • utworzenie nowych obwodów wyborczych na terenach wiejskich we wszystkich miejscowościach, które liczą więcej niż 200 mieszkańców (do tej pory granica ta wynosiła 500);
  • dowóz osób niepełnosprawnych oraz wyborców w wieku 60+ do lokali wyborczych;
  • zapewnienie dodatkowych transportów dla wyborców w gminach, w których nie funkcjonuje zbiorowy transport publiczny lub w których odległość lokalu wyborczego od przystanku jest większa niż 1,5 km;
  • zwiększenie kompetencji mężów zaufania oraz obserwatorów wyborczych, w tym umożliwienie im rejestrowania czynności wyborczych podczas całego dnia głosowania (dotychczas przepis dopuszczał rejestrowanie czynności komisji przed otwarciem lokalu oraz po jego zamknięciu);
  • utworzenie Centralnego Rejestru Wyborców oraz platformy do przechowywania nagrań wytworzonych przez mężów zaufania oraz obserwatorów społecznych;
  • zniesienie podziału na podwójne komisje (pierwszą otwierającą lokal i przeprowadzającą głosowanie, drugą liczącą głosy) w wyborach samorządowych;
  • wprowadzenie możliwości poszerzenia składu komisji obwodowej w lokalach o spodziewanej wysokiej frekwencji wyborczej;
  • uporządkowanie po brexicie sytuacji polskich wyborców w Wielkiej Brytanii oraz wyborców brytyjskich w Polsce. 

W ten sposób podkopuje się zaufanie do fundamentu demokracji, którym są wybory

O konsekwencjach uchwalonych zmian rozmawiamy z dr. Maciejem Onaszem z Katedry Systemów Politycznych Uniwersytetu Łódzkiego, ekspertem zajmującym się zjawiskiem inżynierii wyborczej w Polsce.

Dr Paweł Stępień (MamPrawoWiedzieć.pl): Sejm uchwalił nowelizację kodeksu wyborczego. Czy, a jeśli tak, to w jaki sposób, wpłynie ona na najbliższe wybory parlamentarne?

Dr Maciej Onasz (politolog, Uniwersytet Łódzki): Zmiana kodeksu wyborczego w roku wyborów to zły pomysł. Nakłada się na wysoką temperaturę sporu politycznego i wzajemne oskarżenia o zamiar sfałszowania wyborów. To zaś nie służy nikomu, zwłaszcza obywatelom. Zmiany wprowadzają zamęt, dezorientację, a jednocześnie rodzą obawy o to, czy nie mają służyć jakimś ukrytym celom. Jest to bardzo niebezpieczne dla demokracji w Polsce. W ten sposób podkopuje się zaufanie do fundamentu demokracji, którym są wybory.

Krytykowany jest jednak nie tylko termin wprowadzenia zmian.

– Tak, ale to źle, że zmiany w kodeksie zostały wprowadzone właśnie teraz. Mimo że przynajmniej część z nich można byłoby ocenić jako idące w dobrym kierunku. Jednak nie w każdym przypadku ważne problemy zostały prawidłowo zdiagnozowane, a proponowane rozwiązania – przemyślane. 

To znaczy?

– Niewiele wskazuje na to, żeby uchwalone zmiany były korzystne dla prawidłowego przebiegu procesu wyborczego, a w konsekwencji – wpłynęły na to, czy wybory będą bardziej demokratyczne. Nowelizacja nie rozwiązuje, niestety, żadnego z problemów procesu wyborczego. Może mieć też niewielki wpływ na uprzywilejowanie ekipy rządzącej.

A komu służą zmiany dotyczące zagęszczenia komisji obwodowych? Nie Prawu i Sprawiedliwości?

– Zasadniczo sam kierunek zmiany oceniam pozytywnie. Odległość do lokali wyborczych dla poszczególnych grup głosujących czasami istotnie jest różna, a zniwelowanie tej różnicy leży w szeroko pojętym interesie społecznym. W politologii funkcjonuje pojęcie „społecznego kosztu głosowania" – czyli środków, które musi zaangażować wyborca, aby zagłosować. Dotyczy to m.in. czasu, który musi poświęcić na dotarcie do lokalu wyborczego, oraz związanych z tym kosztów (paliwa czy przejazdu transportem publicznym).

Realizacja tej zmiany jest w praktyce bardzo trudna. Bez dogłębnej analizy problemu i wskazania, w których konkretnie miejscach zagęszczenie siatki obwodów byłoby korzystne dla mieszkańców, zmiana może przynieść całkowicie odwrotne skutki do zamierzonych. Wskazywał na to m.in. prof. Jarosław Flis, podając przykład komisji, które obecnie są dobrze zlokalizowane, a dodatkowo znajdują się w pobliżu kościołów. Dla istotnej części wyborców, których komisja jest dobrze zlokalizowana, zmiana adresu lokalu wyborczego może się wiązać z dezorientacją i faktycznym zwiększeniem kosztu udziału w głosowaniu. 

Czyli paradoksalnie PiS może na tej zmianie stracić?

– W założeniu zmiana ma przysłużyć się obecnej ekipie rządzącej. Być może tak się właśnie stanie. Jednak pokładane w niej nadzieje są, najprawdopodobniej, przesadzone. Wynika to ze struktury osadnictwa w różnych częściach kraju. Nowe obwody będą w znacznej mierze powoływane tam, gdzie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości wcale nie jest najwyższe.

Chyba że zostanie osiągnięty oficjalny cel tej zmiany, czyli podniesienie frekwencji na wsi.

– Raczej w mniejszym stopniu, niż zakładają to autorzy. W dotychczasowych głosowaniach frekwencja była trochę wyższa w dużych obwodach niż w mniejszych.

Trudno jednak uwierzyć, że PiS poruszał się całkowicie po omacku, bez żadnych wcześniejszych analiz czy konsultacji.

– Utworzenie nowych obwodów ma być sygnałem wysłanym do istotnej części elektoratu partii rządzącej – mieszkańców wsi i małych miejscowości: „Dbamy o was, chcemy ułatwiać wam życie". Ma zatem niewątpliwe znaczenie propagandowe. Podkreślę jednak, że jeśli pomysł ten zostanie wprowadzony w życie w sposób nieumiejętny – może być kontrskuteczny. 

Nowe obwody to nie jedyne rozwiązanie profrekwencyjne. Nowelizacja tworzy system podwózek dla wyborców, w tym tych powyżej 60. roku życia. 

– Znowu kierunek zmiany należy ocenić pozytywnie – ma ona ułatwić udział w głosowaniu kolejnym grupom wyborców, szczególnie tym wykluczonym transportowo. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Do tej pory nic nie wskazywało na to, że przekroczenie sześćdziesiątego roku życia istotnie ogranicza uczestnictwo w głosowaniu. Zapewne będą osoby, którym to rozwiązanie pomoże, ale czy nie można osiągnąć tego przy użyciu innych środków? Wystarczającym rozwiązaniem jest choćby głosowanie korespondencyjne, z którego mogą korzystać wyborcy niepełnosprawni i powyżej 60 lat, a którego zakres PiS (aż do niesławnych wyborów prezydenckich w okresie pandemii) ograniczał.

Poszerzenie głosowania korespondencyjnego mogłoby być lepszym rozwiązaniem niż organizowanie dodatkowego transportu.

Szczególnie że samorządowcy już alarmują: "Nie damy sobie rady".

– Bo tak może być. Właśnie zmiana "transportowa" wiąże się z największym ryzykiem całkowitej klapy. Brakuje czasu na dokładną analizę potrzeb poszczególnych społeczności, a wprowadzone rozwiązanie wiąże się z istotnymi kosztami. Ciężar jego realizacji został przerzucony na gminy. Ponownie trzeba podkreślić, że te same (albo i lepsze) efekty można by uzyskać znacznie prostszymi środkami.

Przejdźmy do kolejnych kwestii spornych. W komisjach okręgowych oraz rejonowych sędziów mają zastąpić osoby z wykształceniem prawniczym. 

– Tę zmianę oceniam jako niepotrzebną i szkodliwą. Dotychczasowy model działał bez zarzutów. Jedynym uzasadnieniem dla tej zmiany, jakie znajduję, jest rywalizacja w obozie władzy. W stosunku do dotychczasowego modelu ograniczona została rola ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Praktyczny efekt jest jednak taki, że podkopuje się zaufanie do procesu wyborczego, a pośrednio – do samej demokracji. 

Mniejsze kontrowersje budzi kwestia poszerzenia kompetencji mężów zaufania i obserwatorów społecznych? Wydaje się, że opozycji trudno będzie tę ideę całkowicie podważyć.

– Nie chcę wyjść na malkontenta, ale ta zmiana również nie wydaje się ani szczególnie potrzebna, ani przemyślana. Mężowie zaufania oraz obserwatorzy społeczni już mają dość szerokie uprawnienia (i bardzo słusznie!). 

Teraz będą jednak też mogli nagrywać poczynania wyborców.

– Pokutuje tutaj założenie, że wszystko i wszystkich trzeba kontrolować, a najlepiej nagrywać. Już kilka lat temu przebrnęliśmy przez dyskusję o transmitowaniu prac komisji obwodowych. Ostatecznie PiS wycofało się z tych przepisów. Obecnie wprowadzana zmiana ma mniejszy zakres. Myślę, że może się skończyć bardzo podobnie. Szczególnie że mężowie zaufania cieszą się specjalnym statusem, zupełnie innym niż zwykli wyborcy, a nawet członkowie komisji. 

Nagrywanie przez mężów zaufania może zniechęcać niektórych obywateli do udziału wyborach lub prowadzić do naruszenia zasady tajności głosowania.

– Istnieje ryzyko, że mąż zaufania wykorzysta możliwość rejestrowania prac komisji, np. do uzyskania informacji o treści głosu poszczególnych wyborców. Tajność treści głosu jest w tym miejscu wartością nadrzędną. Zatem może powinien być ktoś, kto kontrolowałby prace mężów zaufania? To prosta droga, aby popaść w paranoję, w której każdy będzie kogoś kontrolował i jednocześnie będzie przez kogoś innego kontrolowany.

Pomysł z systemem dowozów – zły, nowe obwody – złe, nowe uprawnienia mężów zaufania – niepotrzebne. Czy są zatem jakieś dobre rozwiązania w przyjętej nowelizacji?

– Tak, przynajmniej dwa. Pierwsze to zniesienie podziału na podwójne komisje w wyborach samorządowych, które zresztą PiS niepotrzebnie wprowadziło w 2018 roku. Paradoksalnie jest to jedyna zmiana, co do której nie sposób postawić zarzutu, że jest dokonywana w ostatniej chwili i na użytek obecnej władzy. Wybory samorządowe odbędą się dopiero w przyszłym roku.

A druga? 

– Poszerzenie składu komisji w obwodach o spodziewanej wysokiej frekwencji wyborczej. To również dobre rozwiązanie, stanowiące faktyczne ułatwienie dla wyborców, którzy nie będą zmuszeni do czekania w długich kolejkach.

Wydaje się, że cała nowelizacja powoduje znacznie większe emocje niż faktycznie powinna.

– W pewnej mierze tak. Wprowadzane zmiany nie przyniosą rewolucji. Znacznie ważniejsze decyzje zapadły niejako w tle batalii o kodeks wyborczy. Mam na myśli zmiany dotyczące referendów lokalnych, w tym referendów w sprawie odwołania rady gminy, powiatu, sejmiku czy wreszcie – wójta, burmistrza lub prezydenta miasta. Projekt nowelizacji wprowadza radykalne obniżenie wymogu frekwencyjnego. Do odwołania urzędującego włodarza gminy (miasta) wystarczy tylko trzy piąte liczby głosów, które ten zdobył ostatnich wyborach! A to już może mieć większe znaczenie niż wszystko, co wydarzyło się ostatnio wokół kodeksu wyborczego.

listy@wyborcza.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    W takich sytuacjach, gdy gra się z szulerem, należy patrzeć na to szerzej. Państwo patrzą na konkretne "rozwiązanie", a sprawa może mieć sens gdzieś indziej. Prymitywny przykład, piłkarski poker z film sprzed lat, mają przegrać, ale 3:0. Niby wszystko jedno ile, ale... .

    Może należy patrzeć w kierunku desperackiej próby szukania pretekstu do unieważnienia wyborów przy użyciu operetkowej izby czy czego tam jeszcze SNu.
    już oceniałe(a)ś
    1
    0