Dziś wspominając dzień wyzwolenia Warszawy spod okupacji niemieckiej i czas zniewolenia Polski poprzez ustrój komunistyczny, muszę dodać, że z niepokojem obserwuję postępujący nawrót do hipokryzji, do łudząco podobnej retoryki, do straszenia rzekomo wrogimi nam Niemcami i do wskazywania kto jest patriotą, a kto zdrajcą, obcą agenturą, a przynajmniej nierozgarniętym. I przypominają mi się niektóre klimaty PRL. Zwłaszcza te jednoznacznie złe.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Czy wszystko było jednoznacznie złe?

17 stycznia mija siedemdziesiąta siódma rocznica dnia, który zapamiętałem na całe życie. Mama opatuliła mnie, żebym nie zmarzł na mrozie i zaprowadziła do istniejącego wówczas przejazdu kolejowego we Włochach, dziś dzielnicy Warszawy, żeby witać wjeżdżające czołgi Wojska Polskiego. Nieprzerwany ich potok sunął szosą od strony Ursusa, skręcał w przejazd i zdążał dalej ulicą Chrobrego. Nie było to, wprawdzie to wojsko, na które Polska przez blisko sześć lat czekała, ale byli to Polacy, w polskich mundurach i ludzie płakali ze szczęścia, że wreszcie nie ma Niemców. Wojna jeszcze trwała, ale tu zaczynała się Polska Ludowa. Jako niespełna sześciolatek innej Polski nie znałem. Kiedy po latach, wspominając ten dzień, używałem słowa „wyzwolenie", jedni przytakiwali, inni oburzali się, pytając, co niby mam na myśli, jeszcze inni poprawiali, że „tak zwane wyzwolenie". Każdy miał swoją rację. Tamtego dnia ludzie radowali się z końca brutalnej okupacji. Ale też rozpoczynała się nowa faza historii Polski. Jaka ona była, dziś wiemy.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, pierwsze miesiące, a nawet pierwsze trzy lata nie zapowiadały jeszcze terroru, który miał nastąpić. Nawet entuzjazm był dość szeroki. Ludzie z dumą kibicowali odbudowie Warszawy. Życie wydawało się powracać do normalności. Otwierały się szkoły, teatry, kawiarnie, wśród ruin, ale nasze, polskie. W jednej z nich śpiewał uwielbiany jeszcze z czasów przedwojennej epoki Mieczysław Fogg. W tych pierwszych latach, gdy jeszcze legalnie kwitł prywatny handel i rzemiosło, sklepy były nieźle zaopatrzone.

Przypominam sobie, jak mama posyłała mnie do „rzeźnika", żeby kupić, bez jakiegokolwiek stania w kolejce, 10 dag kiełbasy cytrynowej, (kto to jeszcze taką pamięta?) z poleceniem, by prosić, żeby była chuda.

Nowa Polska, jak głosiły hasła, miała być sprawiedliwa, zapewnić wszystkim równość, wykształcenie i pracę. Miała też, a przynajmniej tak głoszono, wyeliminować dawne podziały i animozje etniczne, rasowe i wyznaniowe oraz surowo zakazywać dyskryminacji na tym tle. Nie dziw, więc, że niektórzy, zwłaszcza z inteligencji, nie kryli entuzjazmu dla postępowych haseł. I rzeczywiście nie było dyskryminacji, przynajmniej w aparacie bezpieki, gdzie oprócz kanalii etnicznie polskich trafił również pewien procent kanalii żydowskich, niemających związku ze swoją wspólnotą, wyzutych z wszelkich uczuć ludzkich, narodowych czy religijnych, służących tylko chorej i zbrodniczej ideologii. Nie było też dyskryminacji rasowej wobec ofiar reżymu. Wśród aresztowanych i więzionych znaleźli się tak Polacy, jak i Żydzi. Natomiast, jak ta tolerancja wyglądała na poziomie ulicy i jak władze pilnowały praworządności, świadczy, chociażby pogrom kielecki.

Po sfałszowanych wyborach i „3 razy tak" społeczeństwo zaczęło widzieć coraz ostrzej prawdziwe oblicze nowej władzy i do czego ona zmierzała. Jeśli ktoś łudził się mrzonką o demokracji, miał okazję przekonać się i nawet bać się własnych myśli. Terror UB odczuło całe społeczeństwo.

Mnie ominął czas najokrutniejszego stalinizmu. W styczniu 1949 r. po czterech latach starań pozwolono nam wyjechać do rodziny w Johannesburgu, która nas odnalazła i usiłowała ściągnąć do siebie. Dorastałem w komforcie (tylko dla białych) ówczesnej Unii, dziś Republiki Południowej Afryki. Kiedy w 1959 r. wróciłem, Polska Gomułki była już zupełnie inna. Nie było demokracji, nie było wolności, jak na Zachodzie, ale nie mógłbym powiedzieć, że ludzie czuli się jak w celi więziennej. W Polsce nawet w najgorszych czasach pozwalano na znacznie więcej swobód niż w jakimkolwiek innym kraju bloku komunistycznego. Wiele osób pytało mnie, po co wróciłem. Już samo to, że nie bano się pytać, świadczyło o złagodzeniu systemu. Niektórzy nawet wręcz pochwalali moją decyzję powrotu.

Przez kolejne dwadzieścia dwa lata, aż do wylotu do Ameryki, z którego już nie wróciłem, swoje życie uważałem za normalne. Skończyłem studia, pracowałem zawodowo. Nikt nie zmuszał mnie do zapisywania się do partii. Jako bezpartyjny, czułem się nawet bardziej swobodny. Partyjnych zmuszano do udziału w różnych akcjach oklaskiwania „przewodniej siły narodu" albo potępiania „warchołów". Ja nie musiałem. Co prawda, póki byłem inżynierem w fabryce, jako bezpartyjny nie mogłem awansować, choć w rzeczywistości pełniłem obowiązki kierownika sekcji, tyle, że bez formalnego tytułu. W instytucie naukowym, do którego przeszedłem, nie bawiono się w takie fanaberie i ja, bezpartyjny kierownik pracowni miałem pod sobą partyjnych techników. Bywałem w teatrze, w kinie, posyłałem dzieci na lekcje tańca, gimnastyki i na religię. W lecie wyjeżdżałem na spływy kajakowe, gdzie przy ognisku bez obawy śpiewało się ostre teksty, których żaden cenzor z ul. Mysiej nie przepuściłby.

Ale zżymałem się na hipokryzję polegającą na fałszowaniu historii i oficjalnych enuncjacjach o tym, jak to ludzie popierają politykę partii mającej patent na patriotyzm i mądrość. Wyśmiewałem absurdy, jakie władza ludowa nam fundowała w codziennym życiu. Dyskutowałem z zaufanymi osobami, wykazywałem minusy w rozwoju gospodarczym. Znajoma, bezpartyjna i praktykująca katoliczka, wykładowczyni na AWF, spierała się ze mną, że ona niczego złego na ten ustrój powiedzieć nie da, ponieważ pamięta biedę w swojej rodzinie sprzed wojny i widzi ogromną różnicę na plus. Żadne moje argumenty, porównujące powojenny rozwój gospodarczy w Polsce i w tym samym czasie w krajach zachodnich do niej nie trafiały. O Katyniu, gdzie zginął mój ojciec, mogłem rozmawiać tylko z osobami zaufanymi, ale w zaciszu własnego mieszkania nikt się nie bał.

Nie byłem żadnym bohaterem, nie działałem w ruchach opozycyjnych, ale nie byłem ślepy ani głuchy na to, co działo się wokół mnie. Wstydziłem się za hańbę 1968 r., jakkolwiek mnie nie dotknęła, wzburzony byłem masakrą robotników na Wybrzeżu w 1970 r., a dziesięć lat później entuzjazmowałem się ruchem "Solidarności" i jak wszyscy wokół mnie, byłem jego członkiem. Podczas stanu wojennego byłem już ponownie poza Polską.

Dziś zastanawiam się, czy w PRL absolutnie wszystko było jednoznacznie złe. Czy złem było zlikwidowanie analfabetyzmu? Czy należy potępić bezpłatny dostęp do nauki, łącznie z wyższymi uczelniami? Czy hasło „tysiąc szkół na tysiąclecie" i jego realizacja były czymś godnym potępienia, czy pochwały? Czy, przy wszystkich absurdach, fałszach i brakach, wczasy pracownicze nie były zdobyczą społeczną? Czy kobiety nie miały pełnej kontroli nad swoimi macicami? Czy w tym czasie nie powstały liczne wspaniałe dzieła sztuki i nauki oraz niektóre większe inwestycje, które do dziś funkcjonują? A co z elektryfikacją wsi? Czy, wreszcie, mam gardzić własnym dyplomem wyższej uczelni i stopniem doktorskim tylko dlatego, że zdobyłem je w PRL? Cóż one miały wspólnego z jakąkolwiek ideologią?

To nie była Polska moich marzeń. Była zakłamana, niedemokratyczna, była krajem, w którym więziono oponentów, głoszono, że kto nie popiera polityki partii, ten jest „antypolski" i w którym nie każdy dostawał paszport na choćby krótki wyjazd na Zachód. To był kraj, w którym straszono społeczeństwo „rewanżystami" z NRF, jak wówczas określano Republikę Federalną Niemiec. Ponadto Polska była krajem ciągłych braków w praktycznie wszystko, w którym pod sklepami kolejki musiały się formować we wczesnych godzinach porannych, żeby cokolwiek dostać. Ale przy wszystkich jego oczywistych negatywach i obłudzie staram się patrzyć obiektywnie i dostrzegam te sfery, które jednak społeczeństwu dobrze służyły.

Dziś wspominając dzień wyzwolenia Warszawy spod okupacji niemieckiej i także czas zniewolenia Polski poprzez ustrój komunistyczny, muszę dodać, że z niepokojem obserwuję postępujący nawrót do hipokryzji, do łudząco podobnej retoryki, do straszenia rzekomo wrogimi nam Niemcami i do wskazywania kto jest patriotą, a kto zdrajcą, obcą agenturą, a przynajmniej nierozgarniętym. I przypominają mi się niektóre klimaty PRL. Zwłaszcza te jednoznacznie złe.

Witold Liliental działacz polonijny. Urodził się w Warszawie kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej w rodzinie spolszczonej o korzeniach żydowskich. Ojciec, oficer rezerwy, został zamordowany w Katyniu. Matka przez czas okupacji, wyposażona w tzw. lewe papiery, działała w tajnym nauczaniu. Za całokształt działalności społecznej odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej (2000), medalem „Pro Memoria" (2007), Odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej" (2012) oraz Medalem Honorowym im. T. Sendzimira za osiągnięcia zawodowe (2015). Autor książki: „Polska jest dla wszystkich, dla mnie też", wyd. „Austeria, Kraków, 2013 r.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Trudno bronić PRL. Ale przy wszystkich jego wadach młodzi ludzie zakładali rodziny. Ludność PRL wzrosła od około 24 milionów w roku 1946 do około 38 milionów w roku 1990.
    Zgadzam się z p. Lilientalem: III RP ma coraz więcej cech PRL-u plus coś z Polski pułkowników późnych lat 30tych. Tym razem robimy to sami na własne życzenie bo nie ma armii radzieckiej i jesteśmy w UE, najlepszej organizacji politycznej wymyślonej dotychczas przez ludzkość. Lepszej sytuacji geopolitycznej nie było i nie będzie.
    No i młodzi ludzie nie zakładają rodzin. Nie jest to jedyna wykładnia szczęścia ale wskazuje że młodzi Polacy jakoś się nie widzą w tej rzeczywistości. Powinno to prowadzić do głębszej refleksji po co nam ta Rzeczpospolita?
    @19Tom78
    W ZSRR Stalina ludzie tez tworzyli rodziny, po okresie wielkich czystek i wojny ?iczba ludnosci zaczela wzrastac, prawoslawie wypchnieto z zycia pubicznego ale wprowadozno nowe bozki (sekretarzy generalnych) nowa liturrgie slowem nowa religie. I dla wielu okazuje sie , ze nie bylo to takie zle. Wkur...ja mnie takie teksty.
    już oceniałe(a)ś
    1
    1
    Pierwsze 30 lat życia przeżyłem w PRL. Pamiętam ten czas bardzo dobrze, wspominam - różnie.
    Jest kilka aspektów tamtego życia, które (zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy) oceniam zdecydowanie pozytywnie. Przede wszyskim Państwo miało charakter świecki. Pod tym względem powietrze było czyste i można było swobodnie oddychać. A kto chciał chodzić na religię - ten chodził i nikt mu nie zabraniał. Dzisiaj powietrze w Polsce jest duszne od religijnej indoktrynacji prowadzonej i opłacanej przez zjednoczone z Kościołem Państwo, a oficjalna państwowa wizja Świata bierze się nie ze stanu wiedzy naukowej a z Objawienia.
    Kobiety w PRL były wolne i de faco same decydowały o sobie (jeżeli tylko chciały). Dzisiaj są zakładniczkami czystego sumienia katolickich ortodoksów a ich życie nie jest ich własnością - ma być podporządkowane potrzebom Narodu i ustawione wg boskiego Planu.
    I jeszcze wysoki poziom powszechnego szkolnictwa w PRL. Z przerażeniem obserwowałem w latach 90-tych, jak całkiem wydajny system szkół podstawowych i średnich (korekt wymagły jedynie programy historii) jest marnotrawiony przez chaotyczne i głupie reformy, w wolnoamerykankowych podręcznikach jednorocznego użytku zaczyna panować amatorszczyzna i bełkot, w rezultacie poziom wiedzy maturzystów gwałtownie zjeżdża poniżej poziomu absolwentów podstawówek z lat 70-tych.
    Miasta wyglądały w PRL ładniej, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. Były budowane wg jakiegoś planu, z jakąś wizją. Jeżeli powstawały sypialnie w rodzaju warszawskiego Ursynowa, to sypialnie te są dzisiaj wzorem dobrej urbanistki w porównaniu do współczesnej gettowej patodeweloperki i urbanistyki łanowej. A jakość dzisiejszych nowych osiedli wcale nie jest znacząco lepsza od wielkiej płyty. Okaże się dopiero, co dłużej postoi.
    Ale ale.. dzisiaj każdy ma samochód albo i dwa, nie ma kolejek w sklepach, a jak bardzo dobrze się nam powodzi świadczą tony marnowanej żywności. Tak że nie ma dyskusji, III RP zdecydowanie lepsza od PRL-u !
    Aha, no i zimy mamy dzisiaj ciepłe, nie to co 30 st. mrozy w PRL !
    już oceniałe(a)ś
    3
    0
    Moja śp. babcia była osobą umiarkowanie konserwatywną, dość pobożną choć bez dewocji. Do komunistów miała stosunek "zdrowy" - widziała, że to władza przywleczona przez obcych, moralnie zła, zupełnie ich nie kochała. Ale pochodziła z biednej rodziny i pamiętała przedwojenną krzyczącą NĘDZĘ, chociaż pochodziła z rodziny porządnej, zajmującej się m.in. drobnym handlem w średnim mieście. Pamiętała dotkliwie brak osłon socjalnych, brak opieki medycznej, marną edukację, żałosną infrastrukturę, szklane sufity dla osób z biednych rodzin, ze wsi, arogancję i podłość władzy, będącej takim ówczesnym PiSem.

    Za komuny poczuła się "zaopiekowana". Fakt że może korzystać z pomocy medycznej (marnej ale w wielu przypadkach jednak skutecznej), że w skromnym bloczku dostała małe słoneczne mieszkanko z balkonem, które kochała, że po śmierci męża otrzymała jakąś emeryturę dawał jej prawdziwe poczucie bezpieczeństwa, a nawet pewnego szczęścia.

    Zryw Solidarności przyjęła z pewnym niepokojem - "oby przez to nie było jakiegoś rozlewu krwi, jak sowieci wejdą". Dyskutowałem z nią, tłumaczyłem, przyjmowała moje argumenty ze zrozumieniem. Oczywiście sam miałem poczucie że komuna to głównie zło i młodość w tamtych czasach dla mojego pokolenia była już gorzka, z niewielkimi nadziejami - cud 1989 roku przyjąłem z euforią.

    Ale TAMTO pokolenie należy postrzegać poprzez jego perspektywę, PRL był dla wielu ludzi gigantycznym awansem społecznym, zważywszy na punkt wyjścia. Czy Polska "kapitalistyczna" i "demokratyczna" po 1945 rozwijałby się dużo lepiej? Na pewno, ale też wiele tego co przed wojną było złe, nadal byłoby złe. Nie mielibyśmy potencjału Niemiec czy Skandynawii - to raczej byłby los paralelny do Grecji, z podobną biedą, społecznymi niepokojami, populizmem, rządami idiotów na zmianę z kretynami.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    "Bo miewamy często takie sny, ale potem się budzimy, i..." To jest nostalgia nie za PRLem i jego zaletami, ale za latami młodości. Zdarza mi się czasem też.
    już oceniałe(a)ś
    3
    1
    Zasadnicza różnica - w PRLu kościół finansowany był przez swoich wyznawców, a nie wszystkich podatników jak dzisiaj. Religia była sprawą prywatą. Fanatycy katoliccy nie zaglądali Polakom pod kołdry, a Polkom do majtek.
    W PRLu - Polki miały więcej praw podstawowych niż mają dzisiaj!!! Aborcja była zabiegiem medycznym, a nie światopoglądem.
    W PRLu - Polki nie musiały umierać, bo lekarze odmówili im pomocy medycznej jak dziś.
    już oceniałe(a)ś
    1
    0
    Oczywiście że nie wszystko w PRL było złe. Nic nie jest jednoznacznie dobre albo złe. Choćby te szkoły, a szerzej osiedla bloków - w porównaniu z drewnianymi chałupami zapewne stanowiły wielki postęp i nową jakość życia, jednocześnie zasyfiły krajobraz polskich miast stawianą wedle jednej sztancy betonową zabudową, z czym musimy męczyć się do dziś, i nikt, naprawdę nikt mi nie wciśnie że to było pod jakimkolwiek względem lepsze od dzisiejszej rzekomej ?patodeweloperki?. To że w zrujnowanym wojną kraju można było bez problemu kupić różne rodzaje kiełbasy, a w latach 80-tych ta kiełbasa stała się trudno dostępnym dobrem na kartki, świadczy najlepiej o efektywności socjalistycznej gospodarki, w którą tak wierzyli kolejni towarzysze I sekretarze aż do Jaruzelskiego.
    @poziomka2
    bloki mieszkalne nie sa wynalazkiem PRLu ani komunizmu, byly i sa budowane wszedzie jako najtansze rozwiazanie kwestii mieszkaniowej. Widzisz je w najbogatszych krajach Europy, roznia sie od PRLowskich jakoscia wykonczenia, urbanistyka ta sama....
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Też żyłem w PRL co prawda do tylko do 20tki. Bardzo długo kwestionowałem go w 100%. No cóż przeżyć młodość w szarzyźnie to noc fajnego. W ostatnich latach trochę zmieniam zdanie i zauważam pewne plusy.
    Ot mądrość etapu :)
    już oceniałe(a)ś
    1
    0
    To chyba Oskar Wilde zrecenzował kiedyś książkę młodego autora, pisząc, że jest "ciekawa i oryginalna", tyle, że te części, które są ciekawe, nie są oryginalne, a te oryginalne nijak nie sa ciekawe.
    Tak jest i z PRLem. To co było w nim oryginalne - było zbrodnicze, a to co było dobre, było znane we wszystkich krajach. Dla przykładu, wczasy i mieszkania pracownicze wprowadzili we wczesnym okresie swego rozwoju hitlerowcy (ci z nich, którzy byli bardziej socjalistyczni niż narodowi), a w okresie PRL były dostępne w większości cywilizowanego świata (poza odwiecznie zacofanym USA).
    już oceniałe(a)ś
    2
    1