W ostatniej "Wolnej Sobocie" były min. rolnictwa Artur Balazs wspomina w wywiadzie rok 2005 i swój udział w próbach stworzenia koalicji PO-PiS. I ubolewa nad tym, że nie udało jej się stworzyć, gdy Tusk odrzucił porozumienie z PiS. A była na to szansa, bo „wtedy bardziej skłonny do zawarcia koalicji rządzącej był Kaczyński".
Minister Balazs zapomniał? Trudno się dziwić Kaczyńskiemu, że był „bardziej skłonny". PiS zażądało w tym „porozumieniu" wszystkich tzw. resortów siłowych, wojska, policji, sprawiedliwości i jeszcze bodaj spraw zagranicznych, może nawet zasadzali się już wtedy na media. Natomiast PO, w myśl „porozumienia", miało zostać z ministerstwami „socjalnymi", borykając się z wszelkimi praktycznymi problemami procesu transformacji gospodarczej. Rzecz się rozbiła o te żądania PiS. Bo samodzielnie, autorytarnie i siłowo, czyli faktycznie, rządzić miało, jak zawsze w swym mniemaniu, PiS, a PO miało być tylko chłopcem do bicia, przyjmującym razy od targanego wszelkimi niedostatkami „suwerena". Trudno się dziwić Platformie, że odrzuciła ten autorytarny dyktat.
Nic się nie zmieniło. Teraz też przy pomocy zreformowanych i reformowanych „resortów" rządzi PiS. A strona skazana na pożarcie i niebyt, to dzisiaj ta samorządowa, ta w bezpośrednim, codziennym kontakcie ze społeczeństwem i zmuszona przyjmować jego niezadowolenie z efektów budowy tzw. demokracji centralistycznej (ten neologizm też pamiętam…). Samorząd jest, jak wtedy miała być PO, kozłem ofiarnym: dodają mu zadań, a odejmują pieniędzy i możliwości prawnych na ich wykonanie.
Z poważaniem
Marek Wystański
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze