Nie, nie i nie wobec konkluzji w tekście Renaty Lis.
Nie wobec oportunistycznego wywieszani białej flagi przez Kulturę przed popkulturą. Nie wobec abdykacji z obowiązku dawania świadectwa Kulturze przez tych, którzy to świadectwo są w stanie dać. Nie wobec łatwizny politycznie poprawnego poddania się „obecnym warunkom społeczno-kulturowym", które miałyby, według Renaty Lis, usprawiedliwić rezygnację z głośnego przyznawania najwyższej wartości Kulturze i z piętnowania popkultury".
Nie wobec rezygnacji z prawa do oceny wartościujących, jedynych, jakie pozwalają na rozróżnianie (łac. dyskryminację), czyli na jakikolwiek rozwój. Nie dla bojaźliwego ukrywania oczywistych swych ocen wartości Kultury między wierszami (bo trudno nie uznawać wartości Kultury komuś, kto jest człowiekiem Kultury).
Nie dla pozbawiania wszelkiego sporu klarowności intelektualnej poprzez deprecjonowanie języka, w jakim jest prowadzony, określeniami: antagonizujący, wykluczający, sekciarski. Dlaczego ma to być „najgorszy sposób rozmowy o literaturze, przede wszystkim w obecnych warunkach społeczno-kulturowych"? Dlaczego język glajchszaltujący, nierozróżniający, ulegający szantażowi politycznemu miałby lepiej przysłużyć się literaturze i Kulturze? Od kiedy literatura i Kultura zyskiwały na spłaszczaniu ocen, antagonizmów, na unikaniu rozróżniania albo na nieuzasadnionym klasyfikowaniu go jako wykluczanie? Może tak jest z popkulturą. Nawet na pewno. I dlaczego należy unikać „piętnowania kultury popularnej w obecnych warunkach społeczno-kulturowych"? Właśnie w warunkach, w których ona panoszy się bez żadnego oporu, bez żadnego sprzeciwu, pożerając resztki Kultury i zastępując literaturę „dobrymi serialami" (jak pisał, mam nadzieję że z drwiną, Janusz Rudnicki tydzień temu)? Czy nie czas właśnie teraz, gdy już chyba wszystko stracone, opowiedzieć się otwarcie za tym, co ma wartość? Bo tylko wtedy jest to postawa bezinteresowna, odważna, a używając wielkich słów – moralna.
Skąd ta bojaźń i drżenie Renaty Lis? Czy rzeczywiście sądzi, że unikanie „kulturowych dystynkcji", a za to „mądra rozmowa" przekona do literatury i do Kultury tych, którzy są już poza jej obszarem? Czy Renata Lis myśli, że jest szansa, iż potwierdzając łagodną zgodą mniemanie, że masowa kultura popularna jest tak samo dobra jak Kultura, spowoduje ich nawrócenie się? Przecież oni ani o te słowa nie dbają, ani do nich nie mają dostępu, ani nie chcą ich słuchać, gdyby nawet mieli dostęp (dzięki złudnym staraniom proponowanym przez autorkę). Przemawia do nich tylko język, a właściwie obraz, popkultury (która język prawie już utraciła). Ale ten język i obraz do Kultury i literatury nie wiodą i nie zaprowadzą.
Poddać się „upadkowi dawnej hierarchii wartości", na której literatura i Kultura się opierają, można albo jeśli się dawnej hierarchii wartości nie zna, albo przez oportunizm.
Przecież Renata Lis w artykule wyraźnie zaznacza (jeśli ją dobrze zrozumiałem), że unikanie oznak dobrego wykształcenia jest li tylko konformistycznym wynikiem powszechnego potępienia i pogardy dla niego i chęcią „podobania się", a nie skutkiem wstydu ludzi z powodu swego wykształcenia. Bo jeśli tak by było, to znaczyłoby, że popkultura poczyniła większe spustoszenie, niż nam się wydaje. A eksponowanie swego zakotwiczenia i pełnej akceptacji dla popkultury to wynik chęci bycia „nagradzaniem" (jak pisze autorka) za taką oportunistyczną postawę (może w popkulturze nazywa się ją prospołeczną…) – ale nie jest wcale rezultatem uznania przez dobrze wykształconych wyższości popkultury (mam nadzieję). To jest efektem obezwładnienia i ogłuszenia przez nią samą, tę popkulturę, która jest sexy. Trudno się dziwić: seks i pieniądze przedstawiane przez popkulturę wydają się po prostu na wyciągnięcie ręki.
Nie ma drogi z popkultury do Kultury, od kiedy nastała popkultura. „Zostaliśmy zdemokratyzowani", jak pisze Renata Lis.
Nie pomoże żadne „promowanie czytelnictwa", gdy jest smartfon pod ręką, media społecznościowe, abonament na Netflixa, VOD, sfilmowane lektury szkolne oraz nawałnica książek, które literaturą nie są i do bycia nią wcale nie pretendują. Albo, przeciwnie, udają literaturę wspomagane przekupnymi głosami schlebiającymi popkulturze.
Słusznie pisze autorka, że „nikt już nie wierzy, że droga wzwyż prowadzi przez wiedzę". Więc po co udawać, po co się łudzić? Jeśli nawet, jak proponuje, zostawi się na boku Szymborską, akceptując komiks, jeśli schowa się Herberta (który przecież nie jest „naprawdę współczesny", a tylko „współczesność" się w popkulturze liczy), to choćby się czekało tysiąc lat - nic z tego. Pozostało tylko odważnie dawać świadectwo temu, co uważamy za wartościowe, temu, co JEST wartościowe, nie licząc na żaden cud. Literatura nie jest, nie była i nigdy nie będzie dla idiotów i pod strzechy nie trafi, nigdy jej tam nie było, a już na pewno nie, gdy dominuje popkultura.
Więc nie zgadzam się z Renatą Lis, gdy uznaje wypowiedź Olgi Tokarczuk za „niefortunną". Jeśli dla popkultury – to problem popkultury. To była wypowiedź odzwierciedlająca rzeczywisty stan rzeczy. A że „wzburzyła internet"? Tym lepiej. Bo jeśli tylko skłoniła choćby kilka osób do zastanowienia się, to była to wypowiedź godna zadań Kultury.
Z poważaniem,
Marek Wystański
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Zgadzam sie. Kazdy cywilizowany narod zabiega o poziom kultury wysokiej, prawdziwie wolnej i elitarnej. Jednak bez przygotowania nie mozna z niej w pelni korzystac. Tworczosc Olgi Tokarczuk potwierdza te zasade.
Nie musiałem się nawet zapierać. Przeczytałem z przyjemnością. Natomiast nie jestem pewien, czy odczytałem tę książkę w taki sposób, jak piszesz. Raczej nie znalazłem w niej informacji o przyczynach rozbiorów Polski. Może dlatego, że już przed lekturą były dla nie oczywiste i to wyrażone bardziej jednoznacznie przez innych autorów (polecam Jan Sowa "Fantomowe ciało króla") . Również użyte przez Ciebie pojęcie "jedynej słusznej nacji w Europie" nie jest dla mnie przejrzyste. Domyślam się, że chodzi o Żydów, jednak tu również nie podzielam Twojego zdania.
Sądzę, że źródłem pisowskiej nienawiści do Tokarczuk jest odraza do wszelkiej wolnej, nieskrępowanej myśli wynikająca z resentymentu. Wrogiem dla tych karłów intelektualnych jest każdy myślący człowiek, bo zdają sobie sprawę, że stoi on wyżej od nich i nigdy nie będą w stanie mu dorównać. A bardzo chcieliby.