Opowiem krótko swoją, jakże banalną historyjkę. Zamówiłem książkę w języku francuskim. Zgrzeszyłem podwójnie, bo książkę zamówiłem na Amazonie (to prawda, wolałbym w porządnej księgarni, ale mnie na to nie stać), a tam okazało się, że książki nie ma z pierwszej ręki, za to jest z drugiej i to niedrogo (jakieś 2-3 euro, nie pamiętam).
Długo czekałem, ale w końcu po kilku tygodniach do drzwi zapukał listonosz. Bardzo miły pan przekazał mi przesyłkę, a ja zniecierpliwiony już w drzwiach chciałem rozrywać kopertę, gdy on powstrzymał mnie, mówiąc: będzie dopłata. Oczywiście pomyślałem, że się przesłyszałem, bo o takich dopłatach kilkuzłotowych (chodziło o 8,50) słyszałem tylko w kontekście internetowych oszustów, którzy później czyszczą nam konta bankowe. I oczywiście zaprotestowałem, ale ponieważ chciałem bardzo książkę, czekałem na nią zbyt długo, pogrzebałem w kieszeni, wyciągnąłem 10 złotych w papierku, przy czym wręczając, usłyszałem sakramentalne - A nie ma pan drobnych? – Niestety...
I tu szybko okazało się, że książka przyszła nie z Francji, ale z Wielkiej Brytanii, a jak teraz jest z przyjaciółmi z Wysp, każdy wie. Napisałem więc reklamację (cło należy się od 150 euro, a wartość przesyłki wynosiła 1,69 funta, a to jak byk stało na naklejce od nadawcy), a jaką odpowiedź uzyskałem, można sobie wyobrazić: pięć kwiecistych akapitów z cytatami artykułów, ustaw, odniesień do regulaminów dostępnych na poczcie i tak dalej, z których w dodatku dowiedziałem się, że udzieliłem pełnomocnictwa do takich właśnie czynności (w jaki sposób? – oczywiście ustawowo!). A otrzymawszy odpowiedź na moją reklamację, mogę już w zasadzie na przysłowiowy Berdyczów, bo pismo pani A.O. jest ostateczne.
No i co? Pytam się: ruszać do sądu? Tracić zdrowie o osiem pięćdziesiąt, zdrowie już i tak zszargane siedmioletnim patriotycznym wzmożeniem i wszelkimi atrakcjami, które z tegoż wynikają?
A może Ty, droga Redakcjo, mi podpowiesz: czy pójść walnąć w mordę (przysłowiową oczywiście, brzydzę się przemocą!), czy jednak uszy po sobie położyć, westchnąć nad losem ojczyzny i poczty nieszczęsnej, co dziś miast listy przesyłać, gacie i żelaźniaki sprzedaje? Może rzeczywiście nad biedną pocztą ulitować się należy - nie nad instytucją, ale nad ludźmi, którzy tam ciężko pracują i muszą znosić fochy przełożonych i oświeconych sterników narodu? I płacić bez szemrania, kiedy listonosz zapuka o poranku do naszych drzwi i rozkładając bezradnie ręce, zapewni, że wszystko, co robi, jest po prostu ustawowe?
Słowem – jak żyć, jak żyć?
Piotr Porayski-Pomsta
Wszystkie komentarze
A poważnie to mógłby Pan złożyć w placówce pocztowej oświadczenie o rezygnacji z zastosowania pełnomocnictwa domyślnego, tylko wtedy należałoby dokonać zgłoszenia samodzielnie i tu już nie wiem jak. I chyba mało kto wie, bo przepisów od kiedy PIS rządzi nie ogrania nikt. Jak ktoś ma inne zdanie, to niech polski ład zwany nowym wałem wytłumaczy.
Ksionrzki czyta, phi.
I to jeszcze po francuzku...